Pierwszy czyn rąk zwolnionych z więzów

- Nie daliśmy się przytłoczyć Niemcom. Była. nas spora gromada. Przydzielili nas do obsługi dużych parowych młynów. Praca była mozolna; wyciskali z nas co mogli, ale się trzymaliśmy, żeby nie cieszyć Niemców naszym smutkiem. Nawet się śpiewało, nawet się człowiek zaśmiał i raźno się ruszał, niech Niemiec widzi, że jest w nas siła.

Jedno, co nas najwięcej trapiło, to to, że nie mieliśmy duchowej pociechy. Kościół parafialny był daleko. Zresztą nie wolno było do niego chodzić. Rzadko się zdarzało wyjątkowe pozwolenie. Czasami jakiś ksiądz objeżdżał obozy, ale nie wolno było się spowiadać. I to nam tak dziwno było, że i od naszych księży był ten zakaz. Pouczali nas, że mogą nam udzielić wspólnego rozgrzeszenia, ale bez spowiedzi, że tak zezwolił Ojciec Św[ięty]. Dopiero później zrozumieliśmy, że Niemcy często podstawiali poprzebieranych na księży szpiegów i wysyłali ich do więzień czy obozów i właśnie przed tym nas przestrzegano.

Boleść, że nie możemy do kościoła uczęszczać, pomnażało jeszcze to, że na miejscu stała duża kaplica, którą bezbożne prawa niemieckie oddały hitlerjugendom na sportową salę.

Jak ci pogańscy chłopcy sponiewierali dom Boży, trudno opisać. Ponalepiali na ścianach ogłoszenia z nagólcami, namazali jakieś obrzydłe rysunki i bezecne figle. Ołtarze zawalili gimnastycznym gratem. Na obrazach wieszali swe trykoty i rozmaite gałgany. Wokoło poustawiali motocykle, rowery, narty, sanki, jak w zwykłej budzie.

W prezbiterium odgrodzili sobie niby "Sammlungsort", jak mówili, i tam się gromadzili dla śpiewów, krzyków i brewerii.

A myśmy przechodzili koło zbezczeszczonej kaplicy ze ściśniętym sercem. Byłby nas przytulił i pocieszył ten dom Boży, ale złość ludzka i tu wtargnęła, i to święte miejsce pociechy odebrała zbrodnicza moc dla swych bezecnych celów.

My w niewoli i Boży przybytek w niewoli! Tyle, że się krzyż nad kaplicą ostał i przyświecał z góry przypominając mękę Pańską, podobnie przed wiekami przecierpianą przez Zbawiciela, a zadaną również ręką ludzka.

I tak sobie człowiek wzdychał: Przecierpiał Chrystus i zmartwychwstał. Przecierpimy i my, a On nas pocieszy.

Tyle było tej naszej modlitwy przy przechodzeniu koło kościółka.

Nadeszła wreszcie wiadomość, że koniec wojny! Zarząd niemiecki się skończył. Nie było już straży nad nami. Mogliśmy robić cośmy chcieli, tyle, że do domu wracać jeszcze nie było można.

Nie wiem jak to się rozpoczęło - poszliśmy gromadnie do tej opuszczonej kaplicy i zgroza nas przejęła na widok zniszczenia, Ani dnia nie zostawimy domu Bożego w tym zaniedbaniu!

Mężczyźni zaraz zabrali się do wyrzucania pozostawionych gratów, wystarali się o wapno i szczotki i zaczęli bielić raz i drugi i trzeci popaćkane ściany, aż śladu nie zostało z pogańskich gryzmołów.

My, kobiety, poszłyśmy zamiatać i szorować posadzkę, obmywać ołtarze i obrazy., W zakrystii po kątach walały się obrusiki; poprało się je, odprasowało i rozścieliło na ołtarzach; nawet odnalazłyśmy dywaniki na stopnie. Lichtarze poczyściłyśmy, kwiatki poustawiałyśmy w wazonikach, nawet postarałyśmy się o parę świec.

Tak nam ta robota sporo szła i przywodziła na pamięć przedświąteczne porządki w naszej parafii.

Gdy już kaplicę czyściusieńko i strojnie uprzątnęłyśmy, można było bez uchybienia modlitwie zaśpiewać litanię i nasze kościelna polskie pieśni; śpiewaliśmy je co dnia.

Aż raz widzimy, że jedzie stary proboszcz. Widocznie chciał objąć kaplicę w posiadanie i swą opiekę.

Było coś ludzi modlących się, a reszta nadbiegła, gdy go na drodze spotkała.

Staruszek wszedł do kościółka, rozejrzał się, ręce rozłożył i widzimy, jak mu ciurkiem łzy kapią z oczu, Stal tak i płakał, a potem się do nas odwrócił i zaczął nas błogosławić i mówił po swojemu "Fromme Polen! Brava Polen! Gott sei mit euch!" To znaczy: Pobożni Polacy! Dzielni Polacy! Bóg niech będzie z wami.

To były pierwsze i jedyne przyjazne słowa, któreśmy na tej wrogiej ziemi usłyszeli.