Piekło czy niebo w domu?

"Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem: tak". Szczera to prawda. Właśnie jechałem do Łodzi. Siedzę sobie w pociągu, nagle odzywa się jakiś mężczyzna do mnie z przeciwka:

- Czy to ty Kaziek?

- A pan kto? - spytałem.

- Odmuchowski Wacek...

Padliśmy sobie w objęcia. Mój Boże, tyle czasu, jak nie widywaliśmy się!... Odmuchowski to mój najlepszy kolega z lat dziecięcych. Ożenił się, mają synka i córeczkę. Zaprosił mnie zaraz. Musiałem ich odwiedzić. Jesteśmy rówieśnikami, mamy po trzydzieści pięć lat, ale ja jeszcze jestem kawalerem.

- Ożeń się! - wołał Odmuchowski, gdyśmy już zbliżali się do jego domu.

- Boję się - odrzekłem zmieszany.

- Wstąpisz do nas, to nabierzesz ochoty do żeniaczki.

I rzeczywiście, to, co zastałem u nich, zmieniło mój pogląd na małżeństwo. Bo muszę się przyznać, że to, na co patrzyłem u nas w domu jako dziecko i młodzieniec, nie zachęcało mnie do żeniaczki. Matkę miałem krzykliwą, nerwową, nieobliczalną. Nigdy nie wiadomo było, czym jej się dogodzi, a czym doprowadzi do szału. Kochałem ją i szanowałem, ale czułem się źle w domu. I ojca szanowałem: był on ofiarą losu. Matka maltretowała go, chociaż pracował gorliwie, nie pił, nie palił, lubił dom; jednak ten dom był dla niego chyba męczarnią, chociaż nigdy ani słowa narzekania nie usłyszeliśmy, my, dzieci, z ust ojca. Umarł wcześnie, za nim poszła matka. Dzieci się rozleciały po świecie. Jedno drugiego nie lubi, nie odwiedza. Wśród moich dorosłych braci i sióstr nie ma żadnej łączności, bo matka nie nauczyła nas miłości siostrzanej czy braterskiej, chociaż żyła tylko dla dzieci i na nic złego nam nie pozwalała, a nawet pilnowała, byśmy w niedzielę bywali na Mszy, na Wielkanoc u spowiedzi, strzegła od rozpusty, pijaństwa, palenia papierosów. Ale cóż z tego wszystkiego, kiedy gdy inne dzieci wspominają dzieciństwo i młodość, spędzone w domu, jako najbardziej słoneczne lata, ja, niestety, takich lat nie miałem!... Dlaczego? Myślę, że chyba dlatego, iż moja matka nie umiała używać języka, nie posiadała kultury słowa. Złym, ordynarnym, grubiańskim sposobem mówienia - zaprowadziła przedwcześnie do grobu swego męża, stargała swoje zdrowie i zniszczyła radość naszych lat dziecięcych. Językiem... zabiła szczęście naszego domu.

Język... ze złota

Wacka po prostu nie mogłem poznać na tle jego rodziny. Pamiętam go przecież dobrze jako uczniaka: nerwus był z niego, gotowy na wszystko, gdy go poniosło, klątewnik. Tymczasem teraz, patrzę oto w jego domu na jego ruchy, słowa, i oczom nie wierzę. Wacek jest bardzo przystojny, wysoki, głowa duża, męska, włosy bujne, plecy jak stół chociaż nadal jest szczupły. Porusza się powoli, mówi łagodnie i mało. - Wacek! - powiadam. - Wcale cię nie poznaję: gdzie twoje nerwy? twój gwałtowny język?

Roześmiał się:

- Nerwowy jestem nadal, tylko panuję nad sobą. Bardzo jestem nerwowy. Wiesz, że byłem w partyzantce, tam rozklekotały mi się nerwy do reszty. Ale od czegóż... małżeństwo?

- jak to: czyżby życie małżeńskie łagodziło stan nerwowy?! To trudne do wiary!

- Łagodzi: jeżeli mąż pragnie szczęścia żony i dzieci. Widzisz, po powrocie "z lasu" ożeniłem się i wkrótce zacząłem żonie... grać na nerwach. A ona... mnie. Piekiełko zawitało do naszego domu. Słowo "rozwód" rozległo się czasem wśród kłótni. Moja żona jest brunetka z usposobieniem gorącym jak rozpalona smoła. Możesz sobie wyobrazić, co się u nas działo, ilekroć dochodziło do kłótni. Ale, uważasz, byłem u spowiedzi, i ksiądz za pokutę naznaczył mi, żebym codziennie wieczorem myślał w ciągu dziesięciu minut, ile słów za dużo wypowiedziałem tego dnia do swojej żony. Zacząłem od tego czasu gwałtownie oszczędzać na słowach. Spostrzegłem przy tym, że im mniej mówię, tym bardziej żona... uważnie słucha tego, co mówię, i moja powaga w domu rośnie. Zauważyłem też, że żona nie jest tak pyskata, jak ją posądzałem, i że również coraz bardziej... uważa na to, co i jak mówi do mnie. Aż żal mi się zrobiło mojej Maryśki (takie imię żony Wacka), i pomyślałem sobie: "Trzeba nie tylko mało mówić, ale trzeba odzywać się do niej w sposób uprzejmy: przecież to żona!" Zamiast więc od tego czasu mówić tonem obojętnym, zacząłem odzywać się do niej serdecznie, a czasem na wesoło. Boże, co się wtedy zaczęło dziać z moją Maryśką. Inna to już była kobieta: tak, jakby kto wprawił słońce w jej serce. Raz powiada mi: "Wacku, jesteś najlepszy na całym świecie mężuś, a język masz chyba z samego złota! Co cię tak odmieniło?!"

- Dobre słowo was pojednało? - wtrąciłem swą uwagę.

- Jakbyś zgadł - zaśmiał się Wacek.

Błędy są po to, by wzmacniać jedność

- Nie rozumiem żon i mężów, co się kłócą - wywnętrzał się dalej Wacek. - Tyle przecież każde małżeństwo ma trudności, którym w żaden sposób nie można zapobiec, tym więc bardziej każdy mąż i każda żona powinni się obdarowywać dobrym słowem. W dobre słowo może być bogate każde małżeństwo. To przecież nic nie kosztuje na pieniądze.

- Ale czy dobre słowo nie zepsuje ci żony? - wyraziłem wątpliwość. - Gdy, na przykład, żona popełni jakiś błąd? Czy i wtedy zastosujesz wobec niej dobre słowo?

- I wtedy. Z żalem a spokojnie wypowiedziana uwaga więcej wywoła skruchy w żonie niż awantura. Trzeba mieć zaufanie do szlachetności żony. Bo upaść może każdy, ale skoro upadł, trzeba go nie deptać, ale podnieść. Podnieść dobrym przykładem. A kto ma moją żonę podnieść z upadków, jeżeli nie ja: jej mąż? Na pewno żony takich mężów mniej upadają, niż żony mężów, którzy za upadki grożą im rozejściem się lub awanturą. Nie masz pojęcia - mówił Wacek - jak takie ustawiczne i chętne przebaczanie błędów w małżeństwie - wzbudza wdzięczność u dobrej żony dla męża! A myślę, że jednocześnie taka żona, za każdym razem, gdy się jej przebacza, postanawia gorąco, że nie wróci do błędów i dlatego coraz mniej ich popełnia. Dzięki takiemu przebaczaniu małżeństwo cementuje się coraz bardziej. Bo z początku, zaraz po ślubie, gdy zawrzesz małżeństwo, to jego jedność jest dość krucha. Dopiero gdy nadejdą błędy, a potem dobre słowa i przebaczenie, wtedy wraz z tym przychodzi cementowanie się spójni małżeńskiej. No i czyż nie praktyczniej, nie milej jest bawić się w dobre słowo, niż w kłótnię? Tylko dzięki temu znalazłem w małżeństwie lekarstwo na swoje nerwy.