Pana widziałam

Słońce już zachodziło, kiedy powracali z pogrzebu. Olbrzymia, rozżarzona tarcza, obniżała się coraz bardziej ku murom otaczającym Miasto, aż: skryła się wreszcie daleko, w głębokich kotlinach Ennomu[1].

Rycerz Niepokalanej 2-3/1951, grafika do artykułu: Pana widziałam, s. 37

"Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posiani" (Mt 25,37).

Cień Golgoty padł na niespokojne i przerażone Miasto. Nieliczni, spóźnieni przechodnie, pośpiesznie wracali de swych domów na szabatowe uroczystości. Ale świąteczny nastrój nikł w szarym, jak popiół zmierzchu, a w pustce ciemnych ulic zamierało echo ostatnich słów Skazańca: "Eli, Eli lamma sabachthani"[2].

Jezus umarł. Niedawno niesiono tędy Jego Zwłoki.

Zacny, choć bardzo tchórzliwy "senator", Józef z Arymatei, tym razem nabrał odwagi. Za życia Jezusa, bojąc się stronnictwa - należał bowiem do związku faryzeuszów i ze względu na różne osobiste sprawy nie chciał im się narażać - teraz, po śmierci Mistrza, postanowił zająć się Jego pogrzebem. W tym celu "odstąpił" dla Zmarłego swój własny grób.

Jezus był Więźniem "politycznym" i ciała tego rodzaju skazańców grzebano na miejscu kaźni, albo wrzucano do jakiegoś dołu. Rodzina, chcąc otrzymać zwłoki, musiała otrzymać pozwolenie od władzy, a ta ściągała bezprawnie zresztą - okup. Piłat, od którego zależało wydanie zwłok, wysłuchał raportu centuriona o śmierci Jezusa i przychylił się do prośby Józefa, nie żądając opłaty.

Wśród ogólnego szlochu i głośnych lamentów niewiast, zdjęto z krzyża święte Ciało. Po raz ostatni przytuliła je do swego serca Matka Bolejąca, później o-myto je z zakrzepłej krwi, owinięto w prześcieradła i chusty.

Grób był niedaleko. Wykuty w skale, w ogrodzie Józefa, stanowił rodzaj ciemnego, niskiego lochu, w którym na kamiennej podstawie złożono Zwłoki.

Zbliżał się wieczór, a wraz z nim godzina szabatu. Trzeba było jak najrychlej zakończyć obrzędy pogrzebowe. Uczniowie nie zdążyli nawet namaścić Zwłok mirrą i aloesem, których to pachnideł, "około stu funtów" (J 19,34) dostarczył Nikodem, drugi ukryty i niemniej bojaźliwy przyjaciel Zmarłego.

Grób przywalono kamieniem i cała ta smutna gromadka ludzi powróciła do domów. Jan zaopiekował się Matką.

Dzień świąteczny spędzili na modlitwie i rozpamiętywaniu ostatnich, bolesnych wydarzeń. Kobiety płakały. Mężczyźni zaciskali pięści, a wszyscy razem byli strwożeni i bezsilni wobec okrutnego losu, który zabrał im Mistrza.

Dopóki Jezus żył, podświadomie oczekiwali jakiegoś cudu.

"Innych wybawiał, a sam siebie wybawić nie może. Jeśli jest Synem Bożym, niech zstąpi z krzyża" (Mt 27,42) - szydzili zeń kapłani i tłum.

Ale Jezus nie zstąpił.

Umierał tak samo, jak powieszeni obok Niego złoczyńcy. Męczył się, dusił, jęczał, aż wreszcie, polecając duszę swoją Bogu, wydał ostatnie tchnienie.

Tak!... Umarły nie ożyje, a zza grobu nikt dotychczas jeszcze nie wrócił.

Do serc apostołów, jak czerw złośliwy, jęło się wkradać zwątpienie. "A myśmy się spodziewali, że on miał odkupić Izraela" (Łk 21).

Do tych ludzi, podobnych zresztą do nas, przemawiała jedynie rzeczywistość cielesna, dotykalna, zmysłowa.

Wierzyli weń. Kochali Go. Szli za Nim, ulegając czarowi Jego osobowości. Podziwiali Jego naukę. Zdumiewali się, na widok Jego cudów i znaków, które czynił. Ale to wszystko trwało dopóki był z nimi.

A teraz?...

Pozostają w swoich biednych domostwach, pogrążeni w rozpaczy, z beznadziejnym pytaniem: co dalej?...

Tylko Matka Jezusowa jest spokojna i pełna niezachwianej ufności. Przemógłszy ból, rozważa dawne, minione chwile zwiastowania i tajemnicę anielskich słów: "Ten będzie wielki, a będzie zwany Synem Najwyższego... a Królestwu jego nie będzie końca" (Łk 1,32).

- Syneczku mój najmilszy. Dziecko moje najukochańsze... To co widziałam, nie było i nie może być Twoim końcem... Wierzę, wierzę, wierzę...

Mimo wszystko, coś się waży i w Mieście i w sercach ludzkich.

Apostołowie przypominają sobie zagadkowe słowa Mistrza o "Trzecim Dniu"

Obóz przeciwny, faryzeusze, są wręcz niespokojni i usiłują zabezpieczyć się przed wszelkimi niespodziankami.

Ci podli, tępi czciciele mamony, wierzący tylko w złoto i pięść, nie mogą zasnąć spokojnie. Ten Człowiek prześladuje ich nawet po swej śmierci. Ich dusze wprawdzie dawno pozbyły się sumień, ale dziś dręczy ich obawa. A może?... Kto wie?...

Nazywał ich "kłamliwym nasieniem diabła" i "pobielanymi grobami" pełnymi cuchnącej zgnilizny (Mt 23,27). Obawiali się, że pozbawi ich władzy nad tłumem, z którego ciemnoty i niedoli ciągnęli zyski, obrastając zarówno w tłuszcz jak i znaczenie.

Teraz, po dokonaniu bogobójstwa, dręczyła ich myśl, że ten Człowiek może im bardziej szkodzić po śmierci, aniżeli za życia. Toteż nazajutrz, w sobotę, płaszczyli się przed Piłatem, prosząc go a wojskową ochronę grobu. "Ten zwodzicie! - tłumaczyli namiestnikowi - powiedział jeszcze żyjąc: że po trzech dniach zmartwychwstanie. Przeto rozkaż, aby strzeżono grobu aż do dnia trzeciego, aby snadź nie przyszli uczniowie jego i nie ukradli go i nie powiedzieli ludowi: powstał z martwych. I byłby ostatni błąd gorszy od pierwszego" (Mt. 27,64).

Kiedy zmartwychwstałego nie zatrzyma ani opieczętowany kamień, ani zbrojna warta, który w popłochu porzuci swój posterunek, faryzeusze będą pewni cudu. Tym bardziej jednak znienawidzą Zbawiciela i tym usilniej będą się starali zaciemnić Prawdę.

* * *

Tymczasem dusza Jezusowa po odłączeniu od ciała, zstąpiła w pozaziemską krainę, aby zanieść wyzwolenie tym, "którzy w ciemnościach i cieniu śmierci siedzieli". Jezus, który poniósł mękę i śmierć za zbawienie świata, teraz "zstąpił do piekieł" do tych nieznanych otchłani, w których ludzkość przed Chrystusowa oczekiwała otwarcia podwoi niebios.

"Którzy w otchłaniach mieszkali,
Radośnie tam zawołali,
Gdy Zbawiciela ujrzeli:
Zawitaj przybywający,
Boże, Synu wszechmogący.
Wybaw nas z piekielnej mocy.
Alleluja, alleluja...

* * *

Jeden z najsubtelniejszych malarzy Odrodzenia, Fra Angelico da Fiesole, pokorny i pobożny braciszek dominikański, odtworzył ten tajemniczy moment zejścia Zbawiciela do otchłani.

Fresk Angelica przedstawia otchłań tak jak ją wyobrażała starożytność. W tym Sokratesowym Hadesie i hebrajskim Szeolu[3], w ciemnościach, które dopiero teraz nikną w blaskach postaci Zmartwychwstałego, stoi tłum dusz, oczekujących wyzwolenia. Jezus otwiera żelazne podwoje przedpiekla. W jednej ręce trzyma On zwycięski sztandar, "vexillum Regis"[4] ozdobiony znakiem krzyża, drugą wyciąga do dusz zbawionych, a one chwytają tę przenajświętszą, przebitą gwoździem, boską dłoń. W ciemnościach otchłani niknie szatan, którego panowanie kończy się od tej chwili na zawsze.

* * *

Rano zaś, w pierwszy dzień po szabacie, który odtąd zwać będziemy niedzielą, powracała świetlana dusza Zbawiciela, z dalekiej, pozagrobowej wędrówki.

I nagle... "stało się wielkie trzęsienie ziemi... Anioł Pański zstąpił z nieba... odwalił kamień i siadł na nim. A spojrzenie jego było jako błyskawica, a odzienie jego jako śnieg. A od grozy jego przerazili się stróże i stali się jako umarli" (Mt 28,24) - opowiada św. Mateusz.

PAN ZMARTWYCHWSTAŁ...

Nie wiedząc jeszcze o cudzie, śpieszą do grobu niewiasty. Niosą pachnące olejki, aby namaścić Ciało i choć na krótki czas uchronić je przed niszczycielskim rozkładem. Są smutne i martwią się: "kto im kamień odwali" (Mk 16,3).

Pierwsza biegnie Maria z Magdali. Tyle przecież była dłużna Panu... Podźwignął ją z dna upodlenia i hańby. Wyzwolił z opętania nie jednego, ale "siedmiu szatanów" (Mk 16,10).

Przybiegła i serce jej zamarło z trwogi. Grób był pusty...

Ktoś ukradł najdroższe Zwłoki.

Maria nie czeka na przybycie matki Jakuba i Salome, które podążają za nią.

Biegnie z głośnym płaczem do apostołów.

W tym czasie przyszły do grobu pozostałe kobiety, ale te jeszcze bardziej przeraził widok dwóch młodych ludzi, którzy powiedzieli, iż Jezus zmartwychwstał i wkrótce Go zobaczą.

Poruszeni wiadomością Marii, przybyli do grobu Piotr z Janem. Ale zastali w nim pustkę, i tylko leżące na kamiennej posadzce prześcieradło i lniane opaski, świadczyły, że Pan tu był, ale teraz Go nie ma.

Ich dusze zaczęła napełniać łaska Wiary...

* * *

Tymczasem złocisty krąg słońca wzniósł się wysoko na niebie i jasną światłością napełnił senny jeszcze ogród Józefa z Arymatei. Na wonnych liściach oliwek, na krzewach winorośli, na zielonych łodyżkach traw drżały kryształowe kropelki rosy, zabarwione kolorami tęczy. Śpiew zbudzonego ze snu ptactwa, słodkie gruchanie synogarlic, cichy lot białych gołębi... kwiaty, drzewa, krzewy, światłość, dźwięki, barwy, wonie, niebo i ziemia, wszystko zmieszało się ze sobą splotło w harmonijne akordy boskiego hymnu.

Tylko Maria Magdalena była pełną cierpienia i najgłębszego smutku. Chwilami ogarniała ją rozpacz, to znów w jej sercu budziło się przeczucie jakiegoś wielkiego Wyjaśnienia.

Teraz stała przed grobem niezdolna nawet skupić uwagi na postacie białych aniołów, siedzących w głębi grobu. Jej oczy pełne łez, wypatrywały kogoś innego...

Ścieżką, wzdłuż nieruchomo stojących, zadumanych cyprysów, zbliżał się jakiś człowiek.

Marii przyszło na myśl, że może to jest ogrodnik, który zna tajemnice tego przedziwnego ustronia. Może nawet przeniósł on Ciało w inne miejsce.

Nieznajomy podszedł bliżej, a widząc zanoszącą się od płaczu kobietę, zapytał:

"Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?... A ona idąc za swoimi myślami, zaczęła prosić: "Panie, jeśli ty go wziąłeś, powiedz mi gdzieś go położył" (J 20,15). Nieznajomy spojrzał na nią z miłością i rzekł głosem tak słodkim, tak dobrze znanym płaczącej: - Mario...

A jej serce zatrzepotało lotem ptaka. Fala gorących łez, łez niewysłowionego szczęścia, spłynęła po bladych policzkach.

- Mistrzu...

I padła na kolana przed Nim i ogarnęła ramionami Jego przenajdroższe nogi. Ale Jezus wyrzekł łagodnie: "Nie zatrzymuj mnie, bom nie wstąpił jeszcze do Ojca mojego. Ale idź do braci moich i powiedz im: wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego. Boga mego i Boga waszego" (J 20,17). I znikł sprzed jej oczu. Rozpłynął się w blaskach słonecznych, w wonnym zapachu kwiatów, w melodii ptasząt Bożych, w jasnościach wiosennego poranka. A Maria pełna zachwytu, uniesiona szczęściem biegła do Miasta, aby oznajmić apostołom i światu, że "PANA WIDZIAŁA".

A pod wieczór tegoż dnia, ukazał się Jezus pod postacią Podróżnego dwóm uczniom idącym do Emaus. Skarcił ich za zwątpienie, podniósł na duchu, a gdy oni nalegali, żeby wstąpił do ich domu, "bo ma się ku wieczorowi i dzień się nachylił" (Łk 24,29), Jezus zasiadł przy stole, zaczął łamać chleb i w tym momencie poznali Go, ale On zaraz "znikł z ich oczu". Wieczorem ujrzeli Go wszyscy w Wieczerniku. Potem znów ukazał się nad morzem Tyberiadzkim (J 21,1), powołał na swego zastępcę Piotra i polecił im, aby "idąc, nauczali wszystkie narody" (Mt 28,19).

A później... aż po dzień dzisiejszy, ukazywał się i wciąż się ukazuje każdej duszy i każdemu sercu, które w Niego wierzy i które Go miłuje.

[1] Ennom albo Hinnom, dolina na zachód od Jerozolimy.

[2] "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" (Mt 27,46) - słowa umierającego Zbawiciela.

[3] Szed - hebrajska nazwa światła pozagrobowego.

[4] "Sztandar króla" początkowe słowa hymnu kościelnego z VI w.