Ostatni krok

(Wyznanie nawróconego)

A teraz, gdy przezwyciężyłem tyle trudności, gdy znalazłem tyle powodów, żeby nie przyłączać się do żadnej z sekt protestanckich, stanąłem w obliczu poważnego pytania, czy nie powinienem natychmiast pokornie prosić o przyjęcie mnie do jedynego i jednego Kościoła Katolickiego i apostolskiego, którego duchowym pasterzem jest papież w Rzymie? Wciąż jednak mój zły duch kazał mi się pytać: "A czy jest jakakolwiek potrzeba przyłączać się do jakiegoś Kościoła? Czy to nie można wieść sobie indywidualnego życia religijnego, niezależnie od jakiegokolwiek stowarzyszenia kościelnego," Pomyślałem sobie jednak, że gdyby to było dozwolone i równie dobre dla duszy, to Chrystus nie przedsiębrałby tylu trudów do założenia Kościoła, ustanowienia jego sakramentów, nie obiecywałby mu Swojej bliskiej obecności, aż do skończenia świata. Nie uczyniłby tego z pewnością, gdyby to nie było potrzebne.

Taka instytucja, jak Kościół, jest konieczna dla prawdziwego życia religijnego. Myśliciele samotni są jałowi. Tylko skupienie wierzących może przeżyć i rozszerzyć się. Religia, choć w pewnym znaczeniu jest sprawą duszy jednostkowej, nie może istnieć jako zupełna i trwała jedność, jeśli nie ma pewnego rodzaju organizacji, jakiejś jedności wiary, jakiejś wspólnej formy czci i pewnych przyjętych reguł postępowania. "A nie zaniedbujcie zgromadzania się razem" - tego zalecenia Kościół zawsze przestrzegał.

"Jeśli jednak mam się przyłączyć do Kościoła - pytałem się - to dlaczego muszę to czynić publicznie? Dlaczego nie mógłbym w oczach świata pozostać protestantem, a w tajemnicy praktykować katolicyzm?" Takie postępowanie jednak wydało mi się od razu nieszczere i tchórzliwe.

"Czy jednak - dociekałem dalej - czy nie jest możliwe zbawienie poza Kościołem Katolickim? Czy nie można by zaryzykować i uniknąć w ten sposób niemiłych doświadczeń?" To prawda, Kościół Katolicki wierzy, że wiele dusz poza jego zasięgiem z pewnością może się zbawić, choć nikomu nie radzi tam pozostawać. Twierdzi on, że jest wielu niekatolików, którzy wierzą w podstawy chrześcijaństwa, a nie przyjmują Boskiego zlecenia Kościoła Katolickiego, nie z samolubnego interesu, ani obawy przed krytyką świata, czy wrogim stosunkiem, tylko z powodu tego, co zowie się "nieprzezwyciężoną nieświadomością", ponieważ nigdy nie mieli oni wystarczającej sposobności do dokładnego poznania jego uprawnień i prawd. Tacy chrześcijanie nie są zjednoczeni z widzialnym ciałem Kościoła, ale są złączeni z jego duszą prawdziwą duchową wspólnotą wiary i miłości do Boga. Żaden katolik nie ma prawa sądzić o wieczystej przyszłości kogokolwiek. Papież Pius IX powiedział: "Niech najdalszą od nas będzie próba ograniczenia nieskończonego miłosierdzia Bożego.. Z nakazu wiary musimy przyjąć tę prawdę, że poza rzymskim apostolskim Kościołem nie ma zbawienia. Ale musimy również uznać, że ci, którzy znajdują się w stanie nieprzezwyciężonej nieświadomości prawdziwej religii, nie są z pewnością odpowiedzialni za to w oczach Boga. A któż z nas samowolnie wyznaczy granice tej nieznajomości naszej religii świętej, zgodnie z charakterem i różnorodnością narodów, krajów i umysłów?" Napisał on jeszcze: "Wiadomo jest nam, że ci, którzy są w nieprzezwyciężonej nieznajomości naszej najświętszej religii, ale którzy stosują się do praw natury i nakazów, wyrytych przez Boga w sercach wszystkich ludzi i którzy, usposobieni do posłuszeństwa Bogu, wiodą uczciwe i proste życie, mogą dzięki światłu łaski Bożej, osiągnąć życie wieczne. Bóg, Który jasno widzi i przenika i zna serce, usposobienie, myśli i intencje każdego, nigdy nie pozwoli w Swym nieskończonym miłosierdziu i dobroci, żeby ktokolwiek, kto z własnej wolnej woli nie popadł w grzech, poszedł na wieczne potępienie".

Gdy jednak człowiek jest całkowicie przekonany, że Kościół Katolicki jest prawdziwym Kościołem Bożym, założonym na ziemi dla zbawienia ludzi, a mimo tego nie chce należeć do jego wspólnoty z obawy przed wrogością wpływów, wtedy położenie jest zupełnie inne. Taki człowiek grzeszy przeciwko swemu sumieniu, znieważa swego Zbawiciela i naraża duszę.

"Chyba nie ma punktu - mówi protestancki pisarz Mallock - co do którego świat jest tak nieświadomy i źle powiadomiony, jak trzeźwe, ale nieograniczone miłosierdzie Kościoła, który zwą "wyklinającym". To miłosierdzie jest ogólnie tak mało rozumiane, że dowodzenie o jego istnieniu zakrawa na paradoks... Jest to jednakże zwykłe stwierdzenie faktu. Nie było jeszcze nigdy religijnego stowarzyszenia, poza Rzymskim, które by kładło tak silny nacisk na wszystkie swoje dogmatyczne pouczenia, a zarazem zachowywało sprawiedliwość, pochodzącą z sympatii dla tych, którzy nie mogą tych pouczeń przyjąć. Pokornych i świątobliwych ludzi, którzy go nie znają, albo w dobrej wierze odrzucają go, Kościół z ufnością poleca bezstronnemu miłosierdziu Bożemu, które, jest tego pewny, nie ma granic".

Katolicki pisarz, Baunard, tak napisał w swej książce "Wiara i jej zwycięstwa": "Podziwiajmy szerokość współczującego serca Kościoła Katolickiego. Katolicy wierzą, że oprócz wieczystego ciała Kościoła, utworzonego z jego pasterzy i ich wiernych trzód, jest jeszcze jego dusza, która przechodzi te granice, obejmuje powszechne społeczeństwo sprawiedliwych, zjednoczenie wszystkich tych, którzy, korzystając z łaski wystarczającej, jakiej Bóg nie odmawia nikomu do zbawienia, tworzą naokoło Krzyża Chrystusowego niezmierną rodzinę, niewidoczną, co prawda, dla oczu śmiertelnych, ale widoczną dla oczu Tego, Który jest ich Ojcem niebieskim. Jednej rzeczy tylko trzeba, żeby należeć do tej duszy. Każdy człowiek, wierny tej ilości światła, jaką otrzymał, powinien wierzyć, mieć nadzieję i kochać, stosownie do własnej miary tych darów, powinien uzgadniać swoje moralne życie z prawem Bożym, jakie zna i wreszcie powinien podchodzić możliwie najbliżej do czystej i całkowitej prawdy. Taki człowiek należy do Kościoła przez swe intencje i będzie do niego należał w niebie przez stan błogosławiony. Liczba tych niewidzialnych obywateli Państwa Bożego znana jest tylko Bogu, My wiemy tylko, że Bóg posiada nieskończoną miłość wobec dusz, że Jego miłosierdzie jest niezgłębionym morzem, którego granice nigdy nie były osiągnięte".

Stąd logicznie wynika, że żaden poganin nie jest zgubiony, chyba z własnej winy. Bóg daje wszystkim łaskę, wystarczającą do zbawienia i nie będzie niesprawiedliwie sądził człowieka, który robił, jak mógł najlepiej. Wobec takiego stanu rzeczy, zapytałem siebie samego: "Po co więc przyłączać się do Kościoła Katolickiego, jeśli i bez tego mogę się zbawić?" Czy jednak mogę się wymówić "nieprzezwyciężoną nieznajomością"?

Nie. Bo nie byłem już nieświadomy przekonującej prawdy zadań katolicyzmu. Ponadto, nawet gdyby mi zostało przebaczone zaniedbanie tego, o czym wiedziałem, że jest moim obowiązkiem, to z pewnością nie mógłbym się zbawić "równie dobrze". Jeśli Chrystus, Syn Boży, przyszedł na tę planetę, żeby szukać i zbawić tych, którzy byli zginęli, jeśli w tym celu założył Kościół i jeśli obiecał być z nim aż do skończenia świata - w takim razie nie może być rzeczą obojętną dla Niego, ani dla ludzkich istot, które On pragnie ocalić od grzechu i jego skutków, czy się one łączą z tym Kościołem, czy nie. Dramat Wcielenia, Męki, śmierci i Zmartwychwstania Słowa, które ciałem się stało, nie jest czymś, do czego można się odnieść obojętnie, albo przyjąć go tylko częściowo. Jeśli nakazy Chrystusa są Boskie, to po to są żeby ich słuchać. W innym bowiem wypadku miłość i, miłosierdzie Nieskończonego stałoby się przedmiotem zachcianek i krytyki Jego nieświadomych, ale i zuchwałych stworzeń! Jakkolwiek niezmierzona może być miłość Boga, trudno jest pomyśleć, że może ona być taka sama na punkcie przebaczania i obdarzania, tu i tam, dla tych, którzy nie złączyli się z Jego Kościołem z pełną świadomością tego, co czynią.

Nie jest też rzeczą możliwą, żeby ci, którzy pragną wieść cnotliwe życie, znaleźli gdzie indziej tyle duchowych pomocy, co w błogosławionych skutkach sakramentów tego Kościoła. Bóg bowiem udziela Swych łask przez pewne sakramentalne kanały, ustanowione przez samego Chrystusa, a instytucją, której On dał te sakramenty, jest Kościół Katolicki, trwający od początku religii chrześcijańskiej.

Nie znalazłem więc żadnych powodów, które by usprawiedliwiały moje połączenie się z protestantami, albo ukrywanie mojego wstąpienia do Kościoła rzymskiego. Ale widzenie umysłowe i pragnienie uczuciowe, to jeszcze nie wszystko. Rozum mógł mnie doprowadzić do granicy postanowienia, ale on sam nie mógł mnie zmusić do jej przestąpienia. Zmiana poglądu tylko nie jest jeszcze nawróceniem. Do przekonania umysłowego i pragnienia uczuciowego, potrzebny jest jeszcze określony akt woli. Taki jednak akt trwa tylko chwilą i dlatego ostateczny krok od agnostycyzmu do wiary jest często najkrótszym ze wszystkich innych. -Polega on tylko na swobodnym postanowieniu w uczynieniu tego, co zrobił syn marnotrawny, gdy "przyszedłszy do siebie" postanowił opuścić swoje próżne i bezradosne życie, powstać i udać sią do swego ojca ze słowami: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu i tobie i już nie jestem godny zwać się synem twoim". Z łaski Bożej, byłem w stanie uczynić ten krok ostateczny, powstać i pójść do Ojca mej duszy.

Wówczas, 28 września, w wigilię świętego Michała Archanioła, tak spokojnie i skromnie, jak to tylko było możliwe, udaliśmy się razem z żoną do kościoła, zgłosiliśmy swoją uległość i zostaliśmy przyjęci do rzymskiego Kościoła. Po długim zawieszeniu nastąpiła pewność, a po ciężkiej walce nastał we mnie pokój doskonały.