Ojciec i syn
Drukuj

- Stach, śpiesz się!

- Zaraz, zaraz, jeszcze buty!...

W pokoju panował dziki nieład. Na podłodze walizka, teczki, porzucony koc. Każdy zgadnie: jedziemy na święta. Pociąg odchodzi wkrótce. Od paru chwil, byłem już gotów do wyjścia. Ale Stach nie mógł skończyć pakowania. Podniecony, czerwony, szczęśliwy, robił tysiące niepotrzebnych ruchów. Jedną ręką wpychał ciepłą koszulkę do walizki (podarunek dla ojca). W drugiej trzymał grzebień i starał się doprowadzić do porządku rozwichrzoną czuprynę. Potem przypomniał sobie, że obuwie nie dość błyszczy, porwał za szczotkę i rozpoczął dziwny taniec dookoła pokoju z trzewikiem w jednej, a szczotką do butów w drugiej ręce.

Cud prawdziwy, żeśmy zdążyli na dworzec i zdołali wpaść do przedziału w chwili, gdy pociąg ruszał. Mimo zmęczenia i niepokoju nie mogłem się gniewać na Stacha. Taki był przecie szczęśliwy. Jest synem zwrotniczego w naszym, zapadłym miasteczku. Miłość Stacha do ojca wzrusza mnie głęboko. Od urodzenia ojciec był jego wychowawcą i opiekunem, bo matka umarła w kilka lat po urodzeniu chłopca.

Pan Antoni rozumie znaczenie wykształcenia. Uczynił wszystko, żeby Stachowi umożliwić naukę. Nie zawiódł się na nim. Za rok, jak wszystko pomyślnie się złoży, Stach będzie inżynierem.

Pod wieczór, wjeżdżaliśmy na naszą "ojczystą" stacyjkę. Już z daleka dostrzegliśmy pana Antoniego w otoczeniu rodzeństwa Stacha. Stach, ubrany jak z igiełki, w błyszczącym obuwiu i płaszczu, z którego znikł najdrobniejszy ślad pyłu, wyskoczył pierwszy z wagonu i biegł ku swoim...

- Staszek, pójdziesz na rekolekcje?

- Eee, nie...

- Dlaczego?

- Nie mam czasu.

Zmartwiła mnie ta odpowiedź. W tym okresie przedświątecznym doprawdy mieliśmy wiele do roboty.

- To może nie pójdziesz do Spowiedzi i Komunii wielkanocnej?

- Nie.

Stach miał minę nadąsaną i wyraźnie chciał przerwać rozmowę. To było nieoczekiwane.

- Co ci się stało, zapisałeś się do świadków Jehowy, czy co?

Niee... ale mi się nie chce.

- Słuchaj braciszku, mów szczerze - tu spojrzałem przyjacielowi prosto w oczy. Znamy się nie od dziś. Zdaje się, jesteś moim przyjacielem. Więc mam prawo wiedzieć. Czy straciłeś wiarę?

- O, co to, to nie! Ja wierzę, tylko... I tu otwarły się "upusty wymowy" Staśka. Tak, on wierzy, ale nie rozumie, dlaczego, koniecznie musi iść do księdza wyznawać swoje grzechy. Dlaczego musi iść do Komunii, kiedy może właśnie nie ma na to ochoty. On, człowiek wykształcony, wie przecie najlepiej, czego jego duszy potrzeba. A przy Spowiedzi - ten ksiądz... zna go przecie od lat. Sam nic nie rozumie i nic mu nie potrafi doradzić...

Mówił tak długo, głośno, jakby chciał przekonać nie tylko mnie, ale nawet trochę... samego siebie.

Rozmawiając, wyszliśmy za miasto. Na polach leżał jeszcze miejscami śnieg, ale czuć było w powietrzu wiosnę. Na bladobłękitnym niebie świeciło słońce. Zagony oziminy zieleniały na przemian z zagonami burej, parującej ciepłem i wilgocią roli.

Wędrówka zaprowadziła nas pod las. Siedliśmy na zwalonym pniu. Stach mówił jeszcze przez chwilę, ale widząc, że nie odpowiadam - zamilkł.

- Powiedziałeś, że wierzysz? - podjąłem rozmowę. Stach skinął głową.

- W Boga Ojca, i Jego Syna Jezusa i w Ducha Świętego?

- Tak, ale co Bogu, który jest taki... taki nieogarnięty, który stworzył olbrzymi wszechświat, do takiego pyłka, takiej mrówki, jak ja?

- Ale przecie to Ojciec, a my jesteśmy Jego przybrane dzieci.

- To tak się tylko mówi...

- Nie, to jest prawda. Ten Ojciec tak ukochał świat, "że Syna Swego jednorodzonego dał..." nam. Przecież Jezus, Bóg-człowiek - to nasz... Brat. Czy zaprzeczysz, że Jezus stał się człowiekiem. Mieszkał wśród nas i mieszka wśród nas?

Stach nie odpowiedział. Więc ciągnąłem: dalej: - Widzisz, Bóg nas, mnie, ciebie... kocha. Przecie wiesz sam, co to jest miłość ojca. Widziałem jak na ciebie oczekiwał, jak ciebie witał na stacji. I jak ty wyrywałeś się do niego siłą duszy. A czy nie pomyślałeś czasem, że Bóg czeka na ciebie w taki sam sposób?...

- Jak to?

W każdym kościele, w tabernakulum czeka na nas Bóg. Pokornie i cierpliwie. Bo On jest cierpliwy. I kiedy my jesteśmy tacy wykształceni, mądrzy i pyszni - On jest pokorny. Bóg chce być z nami, tak jak nasi ojcowie na ziemi. Czy wiesz, że dał nam taką moc, że możemy... chciałoby się powiedzieć..., że możemy uszczęśliwić Boga?

- I to tak łatwo! Wyrzec się zła i brudu. Wyznać grzechy. Postanowić, że będę kochać Boga i pomagać ludziom...

Stanisław, z głową spuszczoną i wzrokiem wbitym w ziemię milczał ciągle:

Widzisz, a za tę odrobinę naszej miłości - za to... nic, które dajemy Bogu - On wywdzięcza się nam jak król. Już w chwili spowiedzi. Czy może być większe szczęście dla człowieka, jak usłyszeć słowo: "Idź, jesteś już czysty, bez grzechu".

Wiesz dobrze, bo znasz zasady naszej Wiary - że przez kapłana rozgrzesza Bóg. Nie idziesz do spowiedzi dla rozmowy. Ksiądz jest sędzią. Grzesznik podsądnym. Jest to najcudowniejszy trybunał aa świecie, trybunał miłosierdzia. Chrystus ustami księdza mówi ci to, co tyle razy powtarzał: "Odpuszczają się grzechy twoje. Idź i nie grzesz więcej".

A teraz Komunia. Za tę odrobinę miłości, za ten gest - Bóg daje ci wszystko - szczęście wiekuiste, wszechświat, Siebie. Jego nie może ogarnąć cały byt stworzony, a On zgadza się zamknąć w twojej duszy i twoim ciele. Wraz z Jezusem - cała Przenajświętsza Trójca...

Milczenie Stacha stało się niepokojące. Czyżby się zaciął? Czyżby moje słowa były tak nieudolne, że nie potrafią go przekonać?

I nagle stanęła mi przed oczyma prawda, że tam, gdzie idzie o walkę z grzechem i pokusą człowiek sam nie poradzi. Że trzeba potężniejszej pomocy:

"Matko Niepokalana - módl się za... za tymi, którzy się do Ciebie nie uciekają...".

To była jednak chwila - błyskawiczny akt strzelisty, westchnienie.

Mówiłem dalej: Zżymaj się, że Kościół każe przyjmować Sakramenty. Ale przecie jeżeli Bóg jest, jeżeli jest naszym Ojcem, to i On ma prawo do naszej miłości. Co powiesz o synu, który nie odwiedza ojca, mieszkając w tym samym mieście? Dobry syn, kochający, będzie odwiedzał ojca co miesiąc, co tydzień, codziennie. Bogu dzięki w Kościele coraz więcej wiernych tak rozumie swoje obowiązki i przyjmuje Komunię jak najczęściej - na wzór pierwszych chrześcijan. Kościół, nakazując Sakrament wskazuje tylko na nasz obowiązek, który istniał bez nakazu...

Chciałem mówić dalej i więcej. Ostrzec, że w przyjmowaniu Eucharystii i w przystępowaniu do spowiedzi przeszkadza pokusa, tym silniejsza, im Sakrament rzadszy. Że piętrzy przed nami urojone trudności. Wzbudza lenistwo, pychę, pozory znużenia. Ale milczałem. W twarzy Stanisława było coś, co mnie niepokoiło, a jednak budziło jakiś cień nadziei.

Po chwili wstał pierwszy. Wracaliśmy do miasta bez słowa.

Dopiero w chwili, gdy rozchodziły się nasze drogi, ująłem go za ramię i rzekłem:

- Słuchaj Stachu, zrób to dla mnie. Wejdź do kościoła i zmów jedno "Zdrowaś Maryjo", a potem... rób co chcesz.

Skinął głową.

Rezurekcja. Kościół nabity po brzegi. Dzwonek. W ręku księdza nad tłumem biały Opłatek. Ludzie cisną się do ołtarza. Kiedy odchodziłem od balasek, miałem w oczach dwie pochylone głowy: jedna siwa, druga jasna, kędzierzawa. To ojciec i syn.

Nie, nie sądzę, żeby moja długa przemowa zdołała to sprawić. Chyba raczej przyczyna Matki Najśw., do której się uciekłem.