Odwiedziny

Przez kilka lat za ścianą mego pokoju w sąsiednim mieszkaniu znajdował się "pokój kawalerski". Mieszkał w nim nieznany mi człowiek, który, jak wynikało z dochodzących mię z za ściany odgłosów, lubił "życie towarzyskie". Co najmniej raz na tydzień przyjmował gości i urządzał "przyjęcia".

Cienkie przepierzenie, które oddzielało mnie od owego mieszkania, pozwalało mi słyszeć niemal każde słowo, nie mówiąc już o okrzykach powitania, toastach, "sto lat", sporach karcianych i podobnych odgłosach.

Przez wiele tygodni cierpiałem srodze. Przyjęcia ciągnęły się przez długie godziny. Patefon, radio czy inny zachrypnięty instrument rzęził i zgrzytał do późna w noc. Przynajmniej raz na tydzień odpoczynek nocny był dla mnie stracony. Prośby i groźby nie skutkowały. Uparty sąsiad "zabawiał się" w gronie swych przyjaciół i znajomych.

Życie towarzyskie tych ludzi można było streścić w czterech słowach: wódka, karty, brudne żarty, obmowa.

Nie było przyjęcia, które by się obeszło bez alkoholu. Dowodził tego brzęk szkła, nalegania gospodarza na gości, żeby nie gardzili trunkiem, coraz głośniejszy i bezładny gwar przy stole. Po kilku godzinach widać było, że ci ludzie tracą powoli rozsądek, szacunek dla siebie, poczucie ludzkiej godności. Rozmowa zamieniają się w bełkot i krzyk, który nieraz przechodził w kłótnie.

Po obowiązkowym posiłku z alkoholem gwar na chwilę milkł. Odgłos przysuwanych krzeseł świadczył o tym, że obecni zasiadają do gry w karty. Milczenie, które następowało było jeszcze przykrzejsze od pijackiego gwaru. Krótkie, cierpkie wykrzykniki, szelest kart i pieniędzy, czasem przekleństwo gracza, któremu szczęście nie sprzyjało dowodziły, że gracze zajadle i bezmyślnie trawią czas na wydzieraniu sobie pieniędzy.

Nie wszyscy grali w karty. Gdzieś w kącie zasiadało kilka osób, żeby przy kieliszku prowadzić rozmowę. Rumieniłem się nieraz słysząc jej treść. Jej głównym tematem była obmowa. Rozmawiający z zadowoleniem omawiali i nieprawdziwe śmieszności, błędy i występki znajomych i nieznajomych mężczyzn i kobiet Niekiedy jeden z uczestników przerywał ją brudnym dowcipem, któremu towarzyszył rechot słuchaczy.

Zamiast gniewu zaczął się we mnie i w mojej żonie budzić smutek i rodzić współczucie. Widzieliśmy przecież jak ta gromada istot rozumnych, stworzonych na podobieństwo Boże, zbiera się tylko po to, aby zamienić się w nierozumne na pół trzeźwe stado.

Smutek i współczucie kazały nam ułożyć plan - próbę ratunku. Ryzykowaliśmy srodze spokojem naszego gniazda, ale czuliśmy, że jest to droga właściwa.

Któregoś wieczora, gdy grono znajomych sąsiada zza ściany znalazło się w komplecie, zanim zadzwoniły kieliszki, zapukałem do drzwi. Przywitały mnie zdziwione spojrzenia kilkunastu par oczu. Byli to przeważnie młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety. Oczekiwali zapewnie wymówek z mej strony, ale zdziwili się wielce. Uśmiechałem się uprzejmie. Przedstawiłem się głośno i powiedziałem: "Sąsiadujemy już od wielu miesięcy. Znamy się "ze słyszenia" zza ściany. Moja żona i ja chcielibyśmy pogłębić tę znajomość. Prosimy więc na skromne przyjęcie",

Gospodarz, jak się okazało student, najstarszy z tego towarzystwa, spojrzał podejrzliwie. Ale wyczuł widać w moim wyrazie twarzy i głosie szczerą życzliwość, bo podszedł pierwszy z powitaniem.

Po chwili cała gromada, zaciekawiona niespodziewaną przygodą, wchodziła do naszego mieszkanka. Zrobiliśmy z moją Krysią wielki wysiłek, żeby mieszkanie wyglądało miło i przytulnie. Krysia to gospodyni zawołana i ma talent obcowania z ludźmi. Każdego potrafiła ująć miłym słowem. Ja natomiast zapowiedziałem z udaną powagą, że proponuję następujący program: wieczerza, wspólne śpiewy, niespodzianka, potem - tańce

Posiłek był skromniutki - na więcej nie stać nas, ale wszyscy z niecierpliwością oczekiwali niespodzianki. Znikłem za drzwiami, Krystyna przyciemniała światła. Po chwili goście usłyszeli tony prawdziwych skrzypiec. To mój przyjaciel - student, z konserwatorium zgodził się na dopomożenie nam w przedsięwzięciu. Grał znakomicie z werwą - utwory proste, znane. W końcu miły nastrój opanował zebranych. Z radością spostrzegłem, że wszyscy zapomnieli o kieliszku. Niebawem zjawił się "mistrz", powitany burzą oklasków. Wtedy zaproponowałem, żeby nam zawtórował do śpiewu. Spis piosenek mieliśmy przygotowany z góry, więc obeszło się bez długich narad, które rozpraszają uwagę. Wszystko poszło jak z płatka - piosenki ludowe, patriotyczne, sentymentalna, płynęły jedna za drugą. Nasz "mistrz" wtórował znakomicie. I śpiewalibyśmy jeszcze długo, ale Krystyna uznała, że czas przerwać w chwili, gdy goście jeszcze nie są znużeni. Zachęciłem zebranych do tańca. Poczciwy patefon miał nam tym razem służyć pomocą. Po pierwszym walcu zaproponowałem oberka. Oberek w pokoju o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych nie zawsze się udaje. Ale jednak nastrój był znakomity - i kilka par ruszyło do tańca. Po oberku kujawiak, po kujawiaku walc od nowa. Nawet mazur się udał. Goście rozochoceni, rozbawieni hasali aż miło, Ale czas mijał. Trzeba było pomyśleć o innych sąsiadach, którzy za ścianą - pragnęli spoczynku.

Muzyka zamilkła. Przypomniałem obecnym wesoło o potrzebie litości nad śpiochami z sąsiedztwa. Zrozumiano mnie od razu. Zaczęło się pożegnanie, Krysia zapytała miłych gości, czy zechcą za miesiąc odwiedzić nasze mieszkanie. Będzie inna niespodzianka". Wszyscy obiecali z entuzjazmem. Na pamiątkę każdy z obecnych otrzymał maleńką białą paczuszkę.

Kiedy drzwi zatrzasnęły się za ostatnim przybyszem: był nim sąsiad zza ściany, którego sprowadziliśmy wraz z jego gośćmi, spojrzeliśmy sobie z Krysią w oczy. Tak, przedsięwzięcie się udało. Grono bliźnich spędziło kilka godzin wieczornych w miłym, dobrym nastroju.

Bawiło się ochoczo. Nabierało się sił do jutrzejszej pracy. Nie padło ani jedno słowo obmowy. Ani jeden brudny żart czy przekleństwo. O wódce zapomniano. Muzyka, prawdziwa muzyka przyczyniła się choć przez chwilę do uszlachetnienia ich uczuć.

Wiedzieliśmy dobrze, że to nie nasza zasługa. Naszej zabawie patronowała Niepokalana. Jej maleńki wizerunek na medaliku unosił każdy z obecnych do domu.