Zbliżały się święta wielkanocne.
Z Dębowca, wsi pod Jasłem, wychodziły codziennie, przed świtem gromadki ludzi i spieszyły do okolicznych kościołów, bo parafii wówczas jeszcze w Dębowcu nie było - by się wyspowiadać i Komunię świętą, wielkanocną jak najgodniej przyjąć. Raniuśko wychodziły, bo ludzi - penitentów zewsząd bardzo dużo. Koło konfesjonałów ścisk. Trudno się do kapłana dostać. Przyjdziesz później, to musisz długo na kolejkę swoją czekać, a czasem i z niczym do domu wrócisz...
A tu każdego dnia szkoda, bo w polu roboty. Ziemia aż prosi, by ją uprawić, obsiać, zasadzić, by dłużej odłogiem nie leżała. Więc do kościoła... a potem, do pracy i serca odczyścić, odświeżyć, życie weń przyjąć nadprzyrodzone, Jezusa w Eucharystii. To pierwsze.
A wtóre, odświeżyć, odczyścić pola i na czas nasienie - ziarno weń rzucić a życie weń wstąpi, obfite, radosne, wdzięczne.
I Panu Bogu dzięki, jakoś jedno i drugie szło pomyślnie. Wiosna i święta wielkanocne niosły ze sobą nastrój dziwnie miły. Już Alleluja brzmiało w piersiach ludzkich i na głos dzwonów podczas rezurekcji zabrzmieć miało po świecie całym.
Naraz nieszczęście... straszne, okropne.
We wsi powstał pożar. Bawiły się dzieci nieostrożnie ogniem i zapaliła się chata. W jednej chwili stanęła w płomieniach. I druga już się pali, trzecia, czwarta, a wiatr przenosi zarzewie ognia coraz dalej i dalej. Cała wieś spłonie - na same święta. O Boże! Boże! A tu ludzie, jedni w kościele, drudzy w polu. Nie ma kto ratować.
Spłonie wieś, spłonie!
Na szczęście wójt był w domu i zajął się natychmiast akcją ratunkową.
Wlot porozsyłał chłopców po ludzi w pola i do sąsiednich gmin z prośbą o pomoc. I ludzie się zbiegają... Pomoc nadeszła. Wójt ustawił obecnych w szeregi, od każdej studni i konewki z wodą puścił w ruch. Utworzył też z mężczyzn osobne oddziały, jeden do zlecania wodą chat najbliższych, drugi do wynoszenia sprzętów z izb, inny do wyprowadzania z obór bydląt, jeszcze inny do wynoszenia zboża, siana, słomy. Sam zaś biega na wszystkie strony i uspokaja, ucisza i zachęca do wysiłków ratunkowych.
Daremnie...
Wiatr wsi nieprzyjacielem się stał i z ogniem trzyma. Dmie weń, jarzy, rozpłomienia go i ustąpić mu n e pozwala. Co przygaśnie na chwilkę, to wiatr tyle dokazuje, że wybucha na nowo z podwójną siłą i dymem rzuca, czarnym, brudnym, duszącym i tysiącem iskier sypie i za w i trem płomienie puszcza i nowe pozycje zdobyć usiłuje.
Dwie chałupy już się zupełnie spaliły. Inne stoją w płomieniach. Słomiane dachy na nich palą się na całej przestrzeni. Ludzie już się pomęczyli. Rozpacz ich ogarnia, ba, widzą, że nie dadzą rady rozszalałemu żywiołowi. Płacz, jęk, lament nie do opisania.
Już w trzeciej chałupie dach się załamał, już z niej tylko jeden ognia stos, to będzie z czwartą, piątą.
- O Boże! Cała wieś pójdzie. Już nie ma ratunku. Już nie ma sposobu.
- Wszystkich nas ogień poniszczy. Nie przemożemy.
Widząc to wójt, a był to człowiek wiary i czynu, biegnie do siebie, szuka wśród wyniesionych na pole swych sprzętów jakiegoś przedmiotu. Znalazł... Już go ma. To obraz, taki ścienny, wizerunek Matki Bożej Cudownej, Jasielskiej[1]. Chwycił go nerwowo i leci z nim tam, gdzie największy ogień.
Ludzie to zobaczyli. Kobiety, dzieci z płaczem za nim... A ten klęka, podnosi oburącz obraz do góry i intonuje "Święty Boże".
"Święty mocny" podchwycili obecni i śpiewają.
Ogień, aż słychać, jak gryzie płonące belki.
Zgroza, strach, przerażenie...
Łzy...
Modlitwa, ufność...
Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami.
Błagania te same, same prośby, suplikacje, wyrywają się z przepaści nędzy, żalu, pokuty. Zbolałe serca tak jęczą, skarżą się, że słabe, że w nieszczęściu, a opuszczone, bez nadziei. Jest pomoc, jest tylko u Tego, na Którego skinienie wszelkie klęski ustają.
- Od powietrza, głodu, ognia... od ognia wybaw nas Panie - Coraz głośniej, coraz silniej!
- Od ognia wybaw nas Panie! To nie śpiew, to nie nucenie, to krzyk rozpaczy.
Ludzi ciągle przybywa. Klękają wszyscy.
- My grzeszni Ciebie Boże błagamy, wysłuchaj nas Panie.
Już po całej wsi, nad każdą chatą słychać:
- Jezu przepuść, Jezu wysłuchaj, Jezu zmiłuj się nad nami.
Wiatr nie ustaje. Huczy i huczy, wyje, gwiżdże, jak gdyby zagłuszyć chciał te usilne błagania, a z ust strapionego ludu płynie dalej trzykrotnie: Jezu przepuść...
Wreszcie z całą siłą, z całą potęgą miłości i zaufania, tak jak dzieci wołają o ratunek do najlepszej matki, podniosły tłumy śpiew:
- Matko uproś, Matko przebłagaj, o Matko przyczyń się za nami - i naraz wiatr - ustaje. Cicho się robi... coraz ciszej, coraz spokojniej, a ludzie coraz serdeczniej wołają:
- Matko uproś, Matko przebłagaj... i ustał wiatr zupełnie. Pomoc z nieba nadeszła.
Krzyk teraz-powstał, zgiełk, jeden spazmatyczny płacz z radości, z podziwu:
- O Najświętsza Panieneczko, toś Ty... to Twoja ręka w tym! Jużeśmy uratowani! Tyś wiatrowi kazała ustąpić! Tyś go wstrzymała! O Matko Boża Cudowna, niech Ci będzie chwała, miłość i podziękowanie.
I zerwały się z klęczek tłumy i ugasiły ogień.
A gdy przyszły święta, cały Dębowiec szczęśliwy - wesoły udał się z procesją do Jasła, do stóp Cudownej Matki łask wielkich.
Rycerzu Niepokalanej! Może ratujesz jaką duszę grzeszną z ognia namiętności i nie możesz dać rady. Już się zniechęcasz, przestajesz o niej myśleć. O nie... Wzywaj Najświętszej Panienki, klękaj, umartwiaj się, jałmużny ofiaruj, proś, proś, aż uprosisz.
[1] Dzisiaj Tarnowieckiej.
Widok męki Syna zadawał Maryi mękę jeszcze dotkliwszą, jeszcze boleśniejszą, niż gdyby ją sama poniosła.
Św. Antonin