"O, jakaż ufność w mym się sercu rodzi!"

Czasy najnowsze są nacechowane wielkiem miłosierdziem Niepokalanej Dziewicy dla nas ludzi, a Święci, którzy w nich działali lub działają - to jakby pochodnie gorejące miłością i ufnością względem Tej najlepszej i najpotężniejszej z matek.

W dniu 2 czerwca [1929] r., jak donosił w krótkiej notatce poprzedni "Rycerz", wyniesiony został na Pańskie Ołtarze wielki wychowawca młodzieży Ks. Jan Bosko. Patrzmy, jak ufał on Matce Najświętszej i jak nie doznawał zawodu!

Rozpoczyna się - opowiada jego życiopis - rok 1863. (Czasy więc niedawne!) Ksiądz Bosko jest kapłanem od dwudziestu dwóch lat. Założył w Turynie trzy Oratorja, do których każdej niedzieli uczęszczało przeszło tysiąc dzieci i młodzieży. Maryja prowadziła swego sługę jak gdyby za rękę i słusznie ks. Bosko powiadał: "Bez pomocy Maryi nie mógłbym nic zdziałać." I istotnie, w jego snach mistycznych Najświętsza Panna zapowiadała mu przyszłość podjętych prac, zachęcała go do wytrwałości i zapewniała mu Swoją opiekę. Ks. Bosko w dowód wdzięczności umyślił zbudować piękny kościół pod wezwaniem Najświętszej Panny Wspomożycielki. Pius IX pobłogosławił ten zamysł, i w r. 1863 powzięto plan, a w r. 1855 założono pierwsze fundamenta. Tego dnia ksiądz Bosko nie miał nic w kasie, a jednak wybudowanie tego kościoła kosztowało, jak świadczą rachunki, milion sto tysięcy franków. Najświętsza Panna, Jak to wykażą następujące fakta, sama zapłaciła koszta tej budowy.

Nie od rzeczy będzie wspomnieć tu rozmowę księdza Bosko z matką.

- Moja mamo - rzekł ks. Bosko - chciałbym dostać od mamy trochę pieniędzy na nasze zakłady.

- Mój kochany, ty wiesz dobrze, że nie mam ich wcale. Sprzedaliśmy tę trochę ziemi w Becchi, ale z tych pieniędzy nic nie zostało.

- A gdyby mama miała pieniądze, czy dałaby mi je?

- Co za pytanie! Chyba nie wątpisz o tym.

- Otóż to - rzekł syn. - Matka Boża kocha mnie na pewno tak, jak ty mamo. Ona ma pieniądze i spodziewam się, że mi je da.

Istotnie Matka Niebieska dała dużo pieniędzy synowi ziemi, a w jaki sposób, zaraz zobaczymy. Cytujemy fakta historyczne opowiedziane w książce "Życie ks. Bosko" przez doktora d’Espiney i p. Villefranche.

Po założeniu kamienia węgielnego, ks. Bosko kazał zawołać przedsiębiorcę Józefa Buzzetti i rzekł:

- Nastaw ręce, dam ci zaliczkę - mówiąc to otworzył swą portmonetkę, z której wysypało się osiem soldów[1] na ręce nieco zawiedzionego przedsiębiorcy, zaś ks. Bosko dodał: - nie bój się, podobnie jak i ja, wiem, że masz zaufanie do Matki Bożej.

I istotnie Matka Boża pomogła.

Po upływie piętnastu dni trzeba było zapłacić tysiąc franków robotnikom zajętym przy budowie, a którzy nie mogli już dłużej czekać. Ks. Bosko przypomniał sobie jedną panią, która mu powiedziała, że byłaby gotowa do wszelkich ofiar, byle odzyskać zdrowie. Poszedł tedy do niej i spytał, czy trwa w swym postanowieniu.

- Naturalnie - odpowiedziała - i czegobym nie dała, gdybym; mogła wstać z łóżka i przynajmniej przejść się po moim pokoju!

- Ufaj pani i odprawmy wspólnie nowennę do Najświętszej Panny Wspomożycielki

- Odprawię dwie nowenny, cztery, ile ksiądz chce.

- Zacznijmy od jednej; pani odmówi każdego wieczoru: "Ojcze nasz", "Zdrowaś", "Chwała Ojcu" i "Witaj Królowo"; a ja to samo z mej strony, i prócz tego pani przyrzeknie w razie wyzdrowienia złożyć ofiarę na kościół Najświętszej Panny Wspomożycielki, budujący się w Valdacco.

Ósmego dnia nowenny, ks. Bosko nie bez wewnętrznej obawy poszedł pytać się o rezultat.

Drzwi otworzyła mu służąca, wołając:

- A ksiądz wie, co się stało!? Pani wyzdrowiała i wychodziła już dwukrotnie.

Nadeszła i pani rozpromieniona i potwierdziła dobrą wiadomość:

- Tak, ojcze, wyzdrowiałam; już wychodziłam do kościoła, ażeby podziękować Najświętszej Pannie; a oto mała ofiara na wasz kościół w Valdacco, jest to pierwsza, ale nie ostatnia.

Wręczyła mu rulon z tysiącem franków, których tak bardzo potrzebował.

W jakiś czas później wybrał się ks. Bosko w odwiedziny do barona, komandora Cotta, senatora, którego zastał w łóżku.

- Ach, mój ojcze - rzekł baron - koniec się zbliża czuję, że to ostatni mój wieczór.

- A coby uczynił pan baron, gdyby Najświętsza Panna Wspomożycielka uzdrowiła go?

- Jeśli mię uzdrowi, będę dawał na Jej kościół po dwa tysiące franków każdego miesiąca przez pół roku.

- Dobrze, wracam do Oratorium i zarządzę modły ogólne. Odwagi!

W trzy dni później ks. Bosko był w swoim pokoju, gdy wszedł gość. Był to baron Cotta, zdrów zupełnie, który przyszedł złożyć pierwsze przyrzeczone dwa tysiące franków, a prócz tego dużo jeszcze łożył na kościół Matki Bożej Wspomożycielki.

Doktor d’Espiney opowiada dwa zdumiewające zdarzenia, odnoszące się do tej samej epoki.

Dnia 16 listopada 1866 r. gdy ks. Bosko kończył przebudowę internatu, a przy budowie kościoła Najświętszej Panny Wspomożycielki pracowano też usilnie, potrzebował na wypłaty wieczorne cztery tysiące franków, w swej zaś kasie nie posiadał ani centyma.

Rano, ks. Rua, prefekt Oratorium św. Franciszka Salezego, z kilku kolegami poszli starać się o pieniądze. Przynieśli około jedenastej godziny tysiąc franków z tym głębokiem przeświadczeniem, że wszelkie dalsze starania byłyby tylko stratą czasu i że niepodobna zebrać więcej pieniędzy.

Gdy zdawali sprawę ze swych starań i zmartwieni patrzyli na księdza Bosko, ten z uśmiechem zwrócił ich uwagę na dzwonek wzywający do obiadu.

- Wpierw obiad, a potem sprawy poważne - dodał wesoło.

Poszli wszyscy za nim.

W godzinę później, wziął swój kapelusz i skierował się w stronę Porta Nuova Szedł na los szczęścia a raczej Opatrzności. Służący jakiś w liberyi, który stał w bramie jednego z najpiękniejszych domów, zatrzymał go i poprosił, ażeby wszedł. Ks. Bosko nie znał tego domu.

W pokoju zastał człowieka w starszym wieku, leżącego w łóżku i widocznie bardzo cierpiącego.

- Ach, mój ojcze - rzekł chory - gdyby to ksiądz zdrowie mi przywrócił.

- Pragnę tego na równi z panem - odpowiedział ks. Bosko - pan dawno już chory?

- Od trzech lat nie wstaję z łóżka. Nie mogę się wcale poruszać, a lekarze nie robią mi nadziei. Gdybyś ojcze sprawił mi ulgę w cierpieniu, twoje fundacje także zyskałyby na tem

- Czy tak? To byłoby cudownie, właśnie moje fundacje potrzebują na dziś wieczorem trzech tysięcy franków.

- Co znów!? - obruszył się chory - jeszcze gdyby szło o trzysta franków, ale trzy tysiące...

- Nie mówmy o tym - rzekł ks. Bosko i po kilku ogólnikach chciał go pożegnać.

- No, ojcze, a maje wyzdrowienie?

- Kochany panie, ja nie mogę pana uzdrowić, tylko sam Pan Bóg, ale kiedy się człowiek targuje...

- Ależ ojcze, aż trzy tysiące franków!

- Ja nie nalegam - i ks. Bosko wstał.

- Ostatecznie uproś mi, ojcze, choć trochę ulgi, a w czasie od dziś do końca ręku postaram się doręczyć ci trzy tysiące franków.

- Do końca roku?... Czyż nie powiedziałem panu, że potrzebuję ich dzisiaj, wieczorem.

- Dzisiaj? Wieczorem?... Nie mam u siebie pieniędzy, trzebaby posłac do banku, co wymaga formalności.

- Więc idź pan sam do banku, to uprości sprawę.

- żartujesz ojcze, czyż nie powiedziałem ci, że od trzech lat nie wstaję z łóżka.

- U Boga wszystko możliwe. Wezwijmy pośrednictwa Najświętszej Panny Maryi Wspomożycielki.

Ks. Bosko kazał zgromadzić się całej służbie, i zeszło się ich ze trzydzieści osób, co dowodzi, że ofiara trzech tysięcy franków nie przechodziła możności tego pana. Odmówił modlitwę wspólnie ze wszytkimi obecnymi i następnie rozkazał, ażeby chorego ubrano. Służba się wzdrygała.

- Ubrać pana!? Ależ pan nie używa swych ubrań od trzech lat, nawet nie wiadomo, gdzie ich szukać.

- Idźcie i kupcie - wmieszał się zniecierpliwiony chory - ale słuchajcie księdza.

Na tę scenę przyszedł lekarz; zdawało mu się, że chory stracił rozum i zaklinał go, ażeby pozostał w łóżku.

Tymczasem znaleziono ubranie; chory je przywdział i przechadzał się po pokoju, ku niewymownemu zdziwieniu lekarza i całej służby.

Kazał zaprzęgać konie, a czekając na powóz, zażądał jedzenia, które mu doskonale smakowało.

Sam zeszedł po schodach, wsiadł do powozu, ażeby pojechać do banku i podjąć sumę żądaną przez księdza Bosko, a później także wspierał materialnie jego zakłady.

- Jestem zupełnie zdrów - powtarzał niejednokrotnie.

- Pan podnosisz swe talary z banku, a Najświętsza Panna Wspomożycielka podniosła pana z łoża - mówił śmiejąc się święty kapłan.

Na milion sto tysięcy franków, które zapłacono za budowę kościoła, osiemset pięćdziesiąt tysięcy wpłynęło jako dziękczynienie za otrzymane łaski, jak świadczy spis datków.

Jednego dnia zgłosił się do księdza Bosko do Oratoriurn sw. Franciszka Salezego, pewien lekarz.

- Mówią ojcze - rzekł - że leczycie różnego rodzaju choroby.

- Ja!? wcale nie.

- Zapewniano mnie, nawet cytowano nazwiska i rodzaj choroby,

- To pomyłka, panie doktorze, jeśli nie co do faktów, to co do przyczyny. Wiele osób przychodzi tutaj prosić o łaski za pośrednictwem Najświętszej Panny Wspomożycielki, a jeśli je otrzymuję, to tylko dzięki Najświętszej Pannie: ja nie mam w tym żadnego udziału. Wiesz pan przecież, że Matka Boża wszystko może.

- Co do mnie - uśmiechnął się doktor - nie wierzę w cuda. Uwierzyłbym, gdyby Matka Boża zechciała uczynić go dla mnie, ale...

- Dlaczego to ale, doktorze? Jeśli pan posiada wiarę i serce pokorne, jak inni, może pan doznać ulgi tak jak i oni. Powiedz mi pan, na co cierpisz?

Doktor opowiedział, że ma konwulsje i że od roku bywają one coraz częstsze, tak, że nie może wychodzić bez towarzysza.

- W takim razie trzeba najprzód oczyścić sumienie: wyspowiadam pana.

- Ja mam się spowiadać? Ja!?

- Dlaczegoż nie? Czyś pan bez grzechu?

- Ach, co do tego... ale nie wierzę w spowiedź, ani w modlitwę, ani w Matkę Bożą, ani nawet w Boga, podobnie jak i w cuda.

- A jednak uklęknij pan i wyspowiadaj się, to nie zaszkodzi panu, a już przez samą pokorną postawę ściągniesz na siebie łaski, których, tak bardzo potrzebujesz.

Doktor uległ, a ks. Bosko zachęcił go, by powtórzył za nim słowa wymawiane przy przeżegnaniu się.

Zdziwił się doktor, że odnalazł w pamięci te słowa których nie używał od czterdziestu lat. Następnie wysłuchał spowiednika, był do głębi wzruszony, modlił się z nim, płakał, przyrzekł prowadzić nadal życie chrześcijańskie i skończył na zupełnym pogodzeniu się z Bogiem.

Po skończonej spowiedzi ks. Bosko uściskał go i rzekł:

- Jesteś pan uleczony z najgroźniejszej choroby, o której nie myślałeś; spodziewam się, że ta druga, która pana tu sprowadziła, zniknęła również, a jeśli spełni się ta nadzieja, podziękujesz pan Najświętszej Pannie, a nie ubogiemu księdzu Bosko, który jest takim samym grzesznikiem jak pan.

Doktor od tej chwili nie miał ani razu napadu konwulsji.

* * *

Oto okruchy z jednej karty żywotu bł. Jana Bosko: budowa kościoła. A tych kart jest tak wiele...

Okruchy - a już tyle ufności i wzamian za tę ufność tyle opieki!

Echem odbija się to w sercach naszych: wzlatają słowa pieśni radosne:

"O, jakaż ufność w mym się sercu rodzi!...".


[1] Osiem soldów, mniej więcej 72 grosze.

Obraz z Turynu

Bł. Jan Bosko wobec swej przemożnej Wspomożycielki. Obraz nadesłany nam z Turynu.

Bł. Jan Bosko i Wspomożycielka

Bł. Jan Bosko i Wspomożycielka.

Rzym, kopuła św. Piotra

Zakładanie świec na kopule św. Piotra w Rzymie dla wieczornej iluminacji na cześć nowego Błogosławionego księdza Jana Bosko.

Rzym, kopuła bazyliki

W najniebezpieczniejszych miejscach: na stromej pochyłości i u samego szczytu.

Rzym, iluminacja bazyliki

Wynik mozołów: wieczorna iluminacja Bazyliki św. Piotra.

Papież, modlitwa

Ojciec Św[ięty] oparty o klęcznik, modli się przed obrazem nowego Błogosławionego Jana Bosko.