Wyjątki z listów O[jca] Maksymiliana z podróży do Indii w sprawie założenia tam Niepokalanowa i "Rycerza Niepokalanej" indyjskiego.
W pociągu między Nagasaki a Modzi, 22 maja 1932 r.
MARYJA!
...Sobota i maj. Kynko (pociąg pospieszny) unosi mnie w stronę miasta, Kobe, gdzie mam dobić jutro rano. A po co? By wyrobić wizę i kupić bilet do... Indii. A tam po co?... N.O. Prowincjał pisał (a więc Niepokalana tak chce), że gdy o. Konstanty przyjedzie, można rozglądnąć się za nowym Niepokalanowem. Już przyjechał z trzema braćmi z Niepokalanowa polskiego, a więc. - już czas.
Kazałem braciom polecić Niepokalanej sprawę, bym poznał Jej Wolę.
Zbladły Chiny z miastem Harbinem, zaczekał Annam ze Saigonem i umilkły inne pomysły, a przed oczyma stanęły wyraźnie Indie z Ernakulam. A mam też listy do tych miejscowości jeszcze z przed dwóch lat, kiedy jechaliśmy po raz pierwszy na Daleki Wschód. Tak więc Indie.
Ale nie braki obaw... Gorąco tam. A jakie będzie przyjęcie?... Tu, w Nagasaki, już gniazdeczko usiane i spokojnie, dobrze, praca idzie normalnym trybem, a tam jedzie się na niepewne, na nieznane, nieprzewidziane krzyże... A może przyjdzie wrócić z niczym?... lub wycieńczonemu niewygodami, ducha wyzionąć?...
Ale przecież to wszystko dla Niepokalanej! Ona poprowadzi i co uczyni, to na pewno będzie najlepsze.
Ale Wy, drodzy Bracia, Czytelnicy i Dobrodzieje wspomagajcie mnie modlitwą, bym doskonale spełnił Jej świętą Wolę.
Piszę w pociągu, więc i zygzakuję trochę. Okręt wyjedzie 31 maja i dobije do Cejlonu 19 czerwca, skąd jeszcze ze dwa dni morsko-lądowej drogi. Nie. wiem tylko, czy już nie przepełniony, czy dostanę jeszcze bilet.
Jakiż spokój daje to święte Imię "Maryja". Powtarzajmy je często listy i sercem. Niech Imię to stanie się oddechem naszego serca.
Hongkong, 8 czerwca 1932 roku.
MARYJA!
Na chybił trafił, nie znając dokładnego adresu, pchnąłem telegram z okrętu zaadresowany: "Salezjańska Szkoła". Może po raz pierwszy japoński nasz okręt stał fale radiowe po polsku. Po czym odmówiłem cząstkę Różańca św. przed figurą Niepokalanej, królującej w kajucie na szafce i czekałem przy wyjściu. Gdy już okręt stanął i różne okręciki i barki zaczęły go obskakiwać, ukazał się na schodach prowadzących na wierzch statku ksiądz, Europejczyk.
- Czy Polak? - pytam zaraz.
- Ksiądz Wieczorek[1] - brzmiała odpowiedź.
Schodzimy natychmiast do chińskiej barki i po sporej jeszcze żegludze docieramy do miasta. W drodze ogonki Chińczyków z naczyniami na wodę. To klęska wyjątkowa! Brak deszczu, więc i wody, gdyż Hongkong leży na wyspie, stąd wodociągi otwarte w określonych godzinach. Pomogła jednak widać nakazana Kolekta (modlitwa przy Mszy św.) o deszcz, bo dziś już tęgo niebo sobie na płacz pozwala.
W Misji woda z sokiem, bo pić, pić bardzo doprawdy mi się chciało w tym gorącu, aż piersi bolały. Po czym do kościółka zakonnic, gdzie przynoszą do chrztu dzieci. Dzisiaj było troje, wczoraj ośmioro a zwyczajnie około pięciorga. Następnie piętrowym tramwajem na drugi koniec miasta do Shukiwan do domu dla kleryków, kupionego za polskie ofiary i obecnie za też ofiary rozbudowywanego. Pokazał mi nawet ks. Wieczorek blankiet konta PKO nr 211.168, na który te ofiary wpływają. Olbrzymie prace: wyrównanie górzystego terenu i budowa, domu, na którego trzecim czy czwartym piętrze stanie kościół. Wychodzimy z innej strony na równy plac i tam sodowa woda; też piłem tęgo, bo płuca jeszcze bardzo przy chodzeniu trzeszczały. Bałem się, czy się czasem na krwotoku nie skończy, ale Niepokalana widać tego nie żądała.
W domu tym uczy ksiądz Siara i przebywają tam klerycy Polacy, Węgrzy i tubylcy-Chińczycy. Pomiędzy księżmi zaś poznałem się na kolacji z Argentyńczykiem, Irlandczykiem i Wiochami. Po wieczerzy wysłużony już misjonarz, Włoch, dowodził, że przed misjonarzami powinny pójść nasamprzód (niezależnie oczywiście) armaty i jako przykład podawał właśnie Hongkong, gdzie dzięki panowaniu Anglików misjonarze mogą spokojnie pracować.
Można poniekąd wyrozumieć te pojęcia, gdy się przypomni co działo się w głębi Chin w ostatnich łatach, chociaż trudnoby się doprawdy zgodzić na to, jako na zasadę. - Opowiadał też jak niektórzy Chińczycy pchają dzieci do zakładu dopokąd nie są potrzebne w domu, a starają się wydostać, gdy już mogą, coś dopomóc rodzinie. Jako przykład podawał zdarzenie, jak to przyprowadzono mu chłopca z prośbą o przyjęcie. Gdy zaś przedstawiał, że tylko ma ze cztery miejsca zarezerwowane dla wypadków nadzwyczajnych, dla sierot, nie mających już rodziców, ten sam chłopiec przyniósł poświadczenie, że rodzice już pomarli, a było podpisane przez własnego ojca...
Wracałym znów piętrowym tramwajem wśród ożywionego miasta i znowu woda z lodem i spoczynek. Nazajutrz Msza św., do której służył mi chłopiec Chińczyk. Chińczycy przystępowali do Komunii Św[iętej], a potem pięknie śpiewnie brzmiąco odmawiali swe modlitwy chińskie. Po Mszy św. spotykam księdza Wieczorka
otoczonego młodzieżą. Tłumaczy mi, że chłopcy ci, widząc mnie, mówią między sobą, że Franciszkanie się biczują.
Telefonicznie dowiadujemy się, że okręt rusza o 11, więc zabrałem ofiarowane przez księdza Wieczorka cukierki dla dzieci emigrantów na okręcie i znowu chińską barką razem z księdzem Wieczorkiem powróciłem na pokład. - Cześć za wszystko Niepokalanej!
Dopiero gdym wszedł do kajuty, zrozumiałem, jakiem dobrodziejstwem był dla mnie nocleg poza okrętem, bo z braku ruchu, brak i przewiewu, stąd takie gorąco, iż chyba musiałbym przemęczyć noc bezsennie.
W kilka godzin po rozdaniu cukierków spotyka mnie na korytarzu małe dziecko z roześmianą twarzą, na której można było wyczytać, iż naprawdę cukierek był słodki, mówi: "O dzi san" tj. dziadziuś, a dosłownie "O" oznacza uczczenie, "dzi" znaczy dziadek, "san" zaś znaczy pan.
Módlcie się, módlcie się za mnie, bym nie spoganiał wśród pogan - o co wcale nie trudno - i bym coraz to dokładniej i miłośniej Wolę Niepokalanej spełniał.
Na morzu południowo-chińskim, 11 VI 1932 r.
MARYJA!
Dziś sobota, dzień Mamusi, więc znowu coś kreślę. Listu nie wysłałem dotąd, bo od Hongkongu morze i morze..., tylko czasem, w oddali zobaczy się skrawek lądu lub jakiś inny statek, który z reguły prześcigamy - chociaż nawet jedzie w tym samym kierunku. Dziś podziwiałem brązowe żmijki morskie, wczoraj przyglądałem się, jak skrzydlate rybki umykały co żywo przed dziobem żelaznym okrętu i zadziwia mnie biała droga, którą przecinał okręt, złożona z wielkich mas ikry rybiej. - Wczoraj wieczór odbył się pogrzeb (oczywiście pogański) zmarłego dziecka. Po różnych obrzędach spuszczono je o godzinie 11 w nocy do morza.
Mimo że zbliżamy się do równika, to jednak wiaterek miłosiernie nas ochładza. Cześć Niepokalanej! Gdyby nie hałasujące i harcujące e niezmordowaną wytrwałością dzieci emigrantów, to możnaby nawet łatwo wieczór zasnąć. Ale ponieważ w końcu i tych sen zwycięża i kładzie pokotem, gdzie tylko nieco chłodniej, to też wstając wczas rano, by spokojnie odprawić sobie Mszę św., muszę iść ostrożnie, by któremuś na rękę lub nogę nie nadepnąć. Pasażerowie na ogół poszukują sobie na noc gdzie więcej przewiewu.
Jeszcze mógłbym dodać, że, ze słowniczka angielsko-polskiego przeglądam, sobie słówka, gdy głowa służy, a myślę, myślę o tylu rzeczach, czy raczej majaczę, gdy jest więcej jak ciepło. I o Niepokalanowie przyszłym i polskim i japońskim i innych, i znowu o polskim, i znowu o japońskim, i znów chciałaby myśl rozedrzeć zasłonę przyszłości i zobaczyć, dokąd zajadę... jaki będzie wynik... I nadzieje, i konkretne wizje, i słowa radosnego telegramu, i znowu zwątpienie... i błysk nadziei itd. itd. itd.
A przed chwilą, zanim zabrałem się do kreślenia tych słów kilku, pomyślałem : "A gdyby Niepokalanów upadł?" - I natychmiast spokojna i wesoła odpowiedź: "Jeżeliby Niepokalana zechciała, by upadł, tobyśmy wszyscy starali się mu w tym jak najwydatniej dopomóc"; boć przecież Ona jest jego Właścicielką i ma zupełne prawo w każdej chwili, jeżeli tak zechce, powiedzieć; "Już dosyć". Jeżeli zaś Ona nie zechce, to nie ma obawy, chociażbyśmy wszyscy, jeszcze bardziej nawet niż dotąd, naszymi ułomnościami zawadzali i przeszkadzali. Wystarczy, byśmy "po przebudzeniu się", "otworzeniu oczu", natychmiast bezgranicznie Jej siebie oddali wraz z tym wszystkim, cośmy napsuli. Potrafi Ona już to wszystko na większe jeszcze dobro obrócić - co za pocieszająca i dająca głęboki pokój prawda. Ona kieruje: dajmy się Jej tylko coraz bardziej, coraz doskonalej prowadzić.
Na morzu pomiędzy półwyspem Malakka, 14 czerwca 1932 r.
MARYJA!
Na horyzoncie widać przerywane sine dalekie góry, to pasemka ziemi nieco ponad wodą. Dziś wyjechał okręt z Singapore. Niepokalana doprawdy aż mnie pieści, bo w Singapore, gdzie dla zdrowia były najgorsze warunki, gdyż klimat najgorętszy, a okręt stoi dwa dni (więc, spanie na nim niemożliwe), Niepokalana sprawiła, że "z rąk do rąk" odwieziono mnie do prokury "Kongregacji Niepokalanego Serca Maryi", czyli Niepokalana przytuliła mię w domu Swego Niepokalanego Serca, i doprawdy, wszelkie wygody i tak życzliwa gościnność, żem silnie podreperował swoje słabe siły. I to wszystko za "Zdrowaś Maryjo".
Z odświeżonymi więc siłami ruszam w dalszą drogę... Co mnie czeka, a raczej jak pójdzie sprawa w Indiach - nie wiem; tak nieraz chciałbym zgadnąć, przewidzieć: to czarno, to jasno rzecz się przedstawia, ale zostawiam już cala sprawę Niepokalanej i spokojnie postaram się dać Jej kierować swobodnie. Burza nas silnie miota po morzu, ale i to dla Niepokalanej!
Ernakulam, 28 czerwca 1932 r.
MARYJA!
Dziś piąty dzień mego pobytu w Malabarii i jutro ruszam z powrotem do Nagasaki. Rozglądnąłem się już tutaj, a Niepokalana sprawiła, że tutejszy ks. Arcybiskup (łaciński) Mgr. Kandathil nie tylko powiedział: "Przyjedźcie", ale ofiarowuje z dóbr diecezjalnych teren (część wielkiego ogrodu), dom i kaplicę. To wszystko przy samej drodze automobilowej, łączącej miasto Ernakulam z miastem Alue, po której co pół godziny kursują autobusy. Od obydwu miast odległość 6 km. Równolegle do drogi biegnie tor kolejowy. Do najbliższej stacji kol. 2 i pół kilometra, ale kursują wspomniane autobusy. Jest też nadzieja, że pobudują stację kolejową jeszcze bliżej.
Dzisiaj J.E. Ks. Arcybiskup obwoził mnie swym autem, pokazywał, tłumaczył i zachwalał miejsce, gdzieby "Amalam" (Niepokalanów indyjski) mógł stanąć.
Cześć za wszystko Niepokalanej!
Colombo, 2 lipca 1932 r.
MARYJA!
Znowu z wyspy Cejlonu piszę, ale już w drodze powrotnej z Indii. Jak Niepokalana całą sprawą pokierowała, opisałem szczegółowiej w poprzednich listach do N.O. Prowincjała i Niepokalanowa. A i wysłany z Ernakulam telegram, choć krótko, ale wyraźnie o wszystkim powiedział.
Poprostu jawna tu ręka świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i po dosłownem spuszczeniu róży czy kwiatu do Niej podobnego - jednego z wielu, którymi była przystrojona podstawa figury na korytarzu pałacu arcybiskupiego w Ernakulam - pierzchły dziwnie piętrzące się trudności, tak wielkie, że już straciłem całkiem nadzieję. - teraz - dzięki Niepokalanej - teren (ogród), i dom (wystarczający zupełnie na początek), i kaplica spora czekają na objęcie. To wszystko daje sam J.E. Ks. Arcybiskup do użytku, bo powiedziałem, że nie chcemy własności.
Kończę, bo dzień Nawiedzenia Najśw. Maryi Panny, w którym to piszę, już się też kończy.
Pojutrze o szóstej wieczorem znów wsiadam na okręt, by po 18-dniowej podróży wylądować w Shanghaju w Chinach, a stąd japońskim "rapid-expresem" popłynąć wprost do Nagasaki. Módlmy się teraz, by Niepokalana raczyła pokierować sprawą załatwienia formalności prawnych i objęcia tej nowej Swej placówki Niepokalanowa indyjskiego czyli "Amalam".
Jest tu w Indiach wiele języków. W Malabarze mówią osobnym językiem malabarskim "malayalem". Przesyłam równocześnie gramatykę tego języka dla tych, co pojadą tam, i albumik z tamtych okolic i nieco fotografii. - Kto będzie miał pojechać, musi się tęgo zabrać do języka angielskiego, bo tu bardzo potrzebny - konieczny.
Na razie kończę z prośbą o modlitwę.
Wasz br. Maksymilian M-a Kolbe.
P.S. Z daleka... zdaleka... zaczyna prześwitywać Niepokalanów chiński. - Cześć za wszystko Niepokalanej! Niech Ona wszystkim wedle swej woli kieruje.
Ze zdziwieniem może przecieracie oczy, Kochani Czytelnicy nie dowierzając im przy czytaniu powyższych listów. Bo jakżeż jeszcze Mugenzai no Sono (Niepokalanów japoński) w kolebce, a tu już nowy, i to aż gdzieś w Indiach, ma powstać?
A jednak, zdaje się, że taka jest wola Niepokalanej. Jeśli zaś to Jej wola, Niepokalanów indyjski, choćby nie wiedzieć jakie jeszcze napotkał trudności, powstanie, by przy pomocy nowego "Rycerza" zdobywać dusze dla Maryi i Jezusa. Wszelkich starań ze swej strony dołożymy, by Niepokalana jak najprędzej powiększyła swe szyki, powołując do szeregu nowy Niepokalanów i "Rycerza", i by przez niego nowe zastępy dusz dla Jezusowego Serca zdobywała. A Wy, zacni Czciciele Niepokalanej, którzyście z taką gorliwością modlitwą i ofiarami zbudowali polski Niepokalanów i położyli zręby pod japoński (nie można jeszcze mówić o budowie: takie tam wszystko biedne i tyle poważnych braków doskwiera), z pewnością i do powstania trzeciej "Zagrody Niepokalanej" chętnie dopomożecie modlitwą i ofiarami. Bo sprawa tak ważna! Idzie o ratowanie i zbawianie dusz nieśmiertelnych. Czyżby nam dzieło apostolstwa miało być obojętne?
O, nigdy! Wszak kochamy Chrystusa i jesteśmy dziećmi Maryi, a więc sprawa Ich czci jest naszą sprawą, a troska o nią naszym świętym obowiązkiem.
I obowiązek ten wszyscy jak najsumienniej spełnimy!
[1] Ks. Teodor Wieczorek, salezjanin, polski misjonarz w Chinach.