Dzień zaczynał się smutny, niepogodny. Ogromne chmury czarnymi płachtami zasłaniały niebo, a wiatr wylatywał z pod nich i spadał z gwałtownością na nizinę, rozbijał się po łąkach i słabł, i cichł, i zamierał. Za chwilę nowe wychodziły zastępy; uderzały o ziemię i milkły.
Pod krzyżem na pagórku, wśród pól, zkąd można objąć okiem całą okolicę, stoi jakiś siwy dziadek i laską pokazuje małemu chłopakowi coś w oddali; chłopczyna nie może dojrzeć. Staruszek pokazuje mu raz jeszcze i drugi. Nareszcie chłopak kiwnął głową, dowód to, że widzi. Wówczas staruszek robi przed nim znak krzyża świętego i składa ręce, jakby do modlitwy. - Zrozumiał to chłopak i rzucił się natychmiast na kolana. Klęknął i starzec i twarzą zwróconą nie do krzyża, obok którego byli, lecz w stronę, której coś pokazywał, poczęli się modlić.
Chłopczyk modli się po cichu, Z piersi zaś staruszka wyrywają się głośne westchnienia: o Matko Boża cudowna! patrz, prowadzę Ci biednego kalekę. Tyś potężna, Tyś dobra, Tyś miłosierna dla wszystkich! Ach! ulituj się nad nim. Nieszczęśliwy to chłopczyna, co się nacierpi w domu, a co kłopotu z nim. Głuchy jak pień. Mów do niego, krzycz co sił, a on ani drgnie. A młode to! życie dopiero przed nim. "O, Matko Najświętsza uzdrów go! Do Ciecie go prowadzę, bo w Tobie jeszcze jedyna, ostatnia nadzieja nasza. Robiliśmy wszystko, co tylko kto poradził i daremnie. Jak ogłuchł, tak ani rusz poprawy. I wzdycha staruszek żałośnie i błagalnie wyciąga w dal swe ręce. Chłopczyk raz po raz spoziera na niego, a-widząc go tak prawdziwie, szczerze rozmodlonego, tym więcej i sam się skupia i tym serdeczniej o własne uzdrowienie się modli.
Chłopak ten, to dwunastoletni Franus Jarosz, a staruszek - to jego dziadek. Idą z Rychtala do Grembanina, gdzie jest cudowna statua Matki Najświętszej. Wyszli przed świtem, by trafić jeszcze na Mszę świętą i tu z tego pagórka, zkąd po pierwszy raz w drodze dojrzeć można wieżyczkę kościoła Grembanińskiego, kłaniają się właśnie Maryi i przedkładają Jej swą prośbę. Pomodliwszy się, wstają i dalej w drogę. Deszcz poczyna siec coraz to gęstrzy. Wiatr dmie w twarz, bije w oczy, utrudnia każdy krok. Ci nie zważają na to, idą spiesznie, bo wiara święta dodaje im mocy, a nadzieja za każdem uderzeniem serca zdaje się przemawiać do nich: "naprzód! naprzód! opłaci się!"
Grembanin jest to wioska, leżąca w parafii Baranowskiej, w diecezji Poznańskiej, na granicy Śląska. Wioskę tę wybrała sobie Królowa i Matka miłosierdzia, by tu w niej założyć swą rezydencję na pociechę wiernego ludu polskiego. I rezyduje tu już od 14-ego wieku, możniejsza nad wszystkie wielmoże światowe i lepsza nad wszystkie dobroci ziemskie. Rezyduje jako cudowna lekarka, wspomożycielka, wybawicielka. Dowodem tego to te liczne wota, jakie wisiały i wiszą, niektóre znich, do dziś dnia; to liczne, do dziś dnia zachowane, protokóły łask nadzwyczajnych, tu przed figurą Matki Najświętszej otrzymanych. Od roku naprzykład 1865 do 1871 łask takich zapisane dwadzieścia dwie. - Z początku była tu tylko kaplica, a w wieku XVII zbudowano na jej miejscu kościół pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia, który w następnym wieku rozszerzył i odnowił Antoni Stojeński, podstolnik łukowski.
Właśnie dzwonią na Mszę święta w Grembanińskiej świątyni, a nasi pielgrzymi - dziadek z głuchym wnuczkiem jeszcze w drodze. Usłyszał głos dzwonu staruszek i westchnął boleśnie: "O Boże, Boże, pewnie nie zajdziemy na czas. Tak byśmy chcieli być na Mszy świętej i podczas niej błagać Najświętszą Panienkę o zmiłowanie. I dobiera sił i śpieszy, co może, a Franus za nim.
Już niedaleko. Jeszcze kawałek. Wreszcie dochodzą. Zmoczeni prawie do nitki, zbłoceni, zziajani, lecz nic to, ani tracą czasu na wypoczynek. Wprost do kościoła! Wchodzą! Ołtarz Matki Bożej Cudownej uroczyście oświecony. Kapłan śpiewa Mszę świętą. Wzruszenie ogarnęło ich wielkie. Już są u celu, są u Tej co Matką jest najlepszą i Dobrodziejką najżyczliwszą. Przyszli szczęśliwie - jakaż radość - przecież nie odejdą stąd bez pociechy, przecież Ona ich nie puści od siebie w bólu, w smutku, w zwątpieniu. Zbliżają się więc do Niej prawie biegiem. Przed Jej ołtarzem padają na twarz i zanosząc się od cichego, tłumionego płaczu, żebrzą litości. Msza święta dobiega już do końca. Już po podniesieniu! Już po Komunii świętej; Ci leżą krzyżem. Wreszcie ostatnia Ewangelia. Ruch w kościele, wstają wszyscy, podnoszą się więc i oni i w tejże chwili Franus aż krzyknął z przerażenia!! Coś huknęło koło niego, jakby kto w głowę mu strzelił. Słyszał wyraźnie i aż się przestraszył. Dziadek chwycił go za ramiona - co jest - pyta, co ci się stało - a on rozgląda się przerażony i wreszcie szepce: "o jak-też to organy ładnie grają! Dziadku słyszę dokładnie. O Matko Boża! juzem nie głuchy! słyszę! słyszę!" I próbuje go dziadek, przemawia, do niego i głośniej... i ciszej... i wszystko Franus słyszy. Ludzie zwabieni głośnym okrzykiem chłopaka i zachowaniem się ich obydwu, obstąpili ich i pytają co się stało. A dziadek opowiada, że przyprowadził głuchego wnuczka swego do Matki Bożej i właśnie w tej chwili, gdy wrzasnął otworzyły się jego uszy. I dziwili się wszyscy i wielbili Niepokalaną Panienkę. A Franuś aż do starości - jak to sam pod przysięgą zeznał - miał słuch doskonały.
Rycerzu Niepokalanej, może zetkniesz się gdzieś z ludźmi głuchymi na głos Kościoła świętego i swego sumienia. Pamiętaj, że gdybyś ich zdołał zwrócić do Matki Bożej, zmieniliby się na pewno. Dalejże więc!