Niepokalana pocieszycielką ludu polskiego

Przed kościołem parafjalnym w Mądrem w djecezji Tarnańskiej stoi przybrana zielenią kolasa z czwórką koni. Ludzie obstąpili ją dokoła i przyglądają się ciekawie. Kolasa niby wygodna, pańska, ale jakaś odrapana, porysowana, kanty pozaginane, pogniecione. Widocznie musiała być w dobrych obrotach. Konie także rosłe, silne, pięknej maści, ale poranione, jakby szkłem pokrajane po nogach, po bokach. Rany podgojone już, ale jeszcze je znać wyraźnie. Cóż to przybranie w zieleń znaczy? Kto to przyjechał? Czyje to? Zkąd to? tak każdy prawie pyta. Chłopak, stojący przy koniach, powtarza raz, drugi: "to kolasa jaśnie wielmożnego pana Michała z Werbna Łaszczyńskiego. Przyjechał podziękować Matce Bożej Cudownej za wyratowanie z topieli." Ciekawość pytających wzrosła jeszcze bardziej. Jakto było? gdzie? - zagadują wszyscy jednogłośnie. Chłopak opowiada, co tylko wie.

Tymczasem w kościele przed ołtarzem Najświętszej Niepokalanej, Tej, co choć najmniejszej nie popełniła nigdy w życiu winy, a tyle boleści przecież ponieść musiała. - Wśród męczarni strasznych konającego Syna Swego widziała i nie mogła nic pomódz... wówczas, a bo dzisiaj za to, Ona, Królowa boleści, nad wszelkim bólem ma władzę, usuwa go, umniejsza, odracza według woli - nawet ze szponów śmierci dziatki swe przybrane wyrywa - przed ołtarzem Matki Bożej Cudownej, która umyślnie tu w Mądrem tę wiejską świątynię sobie obrała, by ludowi polskiemu, tak często gnębionemu cierpieniem, nieść pociechę, ulgę, pomoc, dodawać siły, ratować. - Przed Jej ołtarzem korzy się na klęczkach pan dziedzic dóbr Pigłowic, wyżej wspomniany Łaszczyński i lokaj jego i woźnica. Wszyscy trzej wzruszeni. Łzy płyną im z ócz. Co spojrzą na Najświętszą Panienkę, to znowu głowę skłaniają ku ziemi. To wdzięczność dla Marji ich tu przywiodła i na kolana rzuciła i łzy im z ócz wyciska i serce rozpiera i modlić się każe. Byli niedawno w niebezpieczeństwie utraty nietylko zdrowia, ale i życia, Marja ich z niego wyprowadziła. Już śmierć zimnym lodowatym swym oddechem poczęła ścinać krew w ich żyłach, a Ona można, dobra, kochająca, śmierci ustąpić kazała, a im otrząsnąć się z lęku i trwogi, odetchnąć spokojnie i otrzeć śmiertelny pot z czoła. I jakżesz Jej nie dziękować i nie wysławiać z całej duszy.

Było to podczas podróży pana Łaszczyńskiego do Piotrkowa. Jeszcze zima srożyła się uparcie. Jeszcze śniegi pokrywały uśpioną ziemię, a lody krępowały i więziły wodę, lecz czuć już było. że zmiana nastąpić musi. Raz po raz przekradał się gdzieś z poza gór południowy, ciepły wiatr i roznosił w koło tę radosną wieść, że wiosna tuż, tuż...

Szerokiem traktem w stronę Piotrkowa mknie kolasa, porwana siłą czterech tęgich koni. Na koźle woźnica w dworskiej zimowej liberji, przy nim walizy; wewnątrz kolasy siedzi pan dziedzic, a z tyłu czuwa lokaj.

Dzień był pogodny. Kula słoneczna rosła i czerwieniała coraz więcej. Ciepło biło zeń całą mocą. Pod jego wpływem cofnął się i znikł zupełnie tak zamaszyście zapowiadający się rankiem siny mróz. Śnieg malał w oczach. Ptacwo krzykliwem świergotaniem zdawało się szydzić z zimy, a jasne tło nieba okryło się przezroczystą mgłą, drgającą złotem. Podróżni nasi chcą widocznie skrócić sobie drogę wjechali właśnie na zmarznięte, głębokie rowy rzeczne. Jadą wesoło. Nagle coś strasznego... Lód pęka pod nimi "załamuje się i konie wraz z kolasą wpadają w wodę. Zaczyna się szamotanie z śmiercią. Zimną, lodową wodą, jakby ukropem sparzone konie, prą naprzód gwałtownie. Lód pęka coraz dalej i podnosi się ze złowieszczym pomrukiem. Kry suną za kolasą, uderzają w konie, Wpadają im między nogi, ranią boleśnie i plączą coraz więcej. Kolasa zanurza się coraz głębiej. Woźnica krzyczy, że niema sposobu, tylko rozpuścić konie i na nich się ratować.

I dalejże do dzieła. Lokaj zeskoczył, by dopomódz panu wydobyć się z kolasy. Woźnica usiłuje rozprzęgać konie, niestety wszystko zapóźno. Konie wpadły w głębinę i przytłoczone zewsząd łodem a z tyłu ciągnięte na dół kolasą poczęły" tonąć. Znikąd pomocy nigdzie żywej duszy...

Wtej chwili błysnęła zbawcza myśl panu dziedzicowi, do Matki Boskiej Bolesnej Mędrskiej się zwrócić. Tyle przecież od dziecieństwa słyszał o Niej. Tyle razy widział jak kompanja za kompanją spieszyły rozmodlone do Niej. - Ona pomoże - Ona wyratuje. Klęka więc choć we wodzie na kolasie i woła: Matko Najświętrza niedaj nam zginąć. Pójdziemy [Pujdziemy] do Ciebie do Mądrych i publicznie Ci podziękujemy, tylko nas wyratuj."

I stało się.... I lody się natychmiast wstrzymały, kry wyładowały się na boki i konie się jakoś ocknęły i woźnica nabrał śmiałości, chwycił za lejce i energicznie cofnął cały pojazd wtył. Dość, że wszyscy wyszli z topieli bez szwanku. Oto potęga, oto niewysłowiona dobroć Najświętrzej Panienki. I jakże jej nie kochać i nie wzywać.

Rycerzu Niepokalanej. I dzisiaj rozruszana rozbałwaniona toń wszelkiego zła chłonie dusze Bogu tak drogie. O wołaj więc gdziekolwiek się znajdziesz do Marji do Marji! Ona, Ona zginąć wiecznie nie pozwala.