Nie ma przypadkowych spotkań

Humoru nigdy młodym me brak

Mieszkam pod Warszawą, ojciec ma dwie morgi ziemi, domek, lecz ja mogę się uczyć w szkole średniej w Warszawie. Bo ojciec zarabia w fabryce pobliskiej, matka więc z najstarszą siostrą opędzi gospodarstwo, a szkolę mam za darmo, przejazd zaś koleją jest tani. Chcę zostać kiedyś lekarzem. Osiądę wtedy na wsi i będę przyjacielem ludności wiejskiej w chorobie.

Dojeżdżam do stolicy pociągiem. Te dwadzieścia kilometrów drogi szybko przeleci. Gorzej z domu do pociągu, bo trzy kilometry i często błoto, zwłaszcza jesienią. Wstaję o piątej rano okrągły rok. Ale lubię wstać, przekonałem się. że to naprawdę zdrowo. I do tych codziennych wyjazdów i przejazdów latami całymi - też się można przyzwyczaić Zresztą, wesoło w pociągu, bo pełno młodzieży jeździ, wszystko koledzy, koleżanki, jedni do szkoły, drudzy do pracy.

"Ano, przecież już gadamy!"

Raz, wracając z Warszawy, musiałem przejechać swą stację i jechać dalej, aż za Łowicz, by ojcu załatwić pewną sprawę u krewnych. Zostało ze mną trochę kolegów. Jak nie zaczniemy rozgadywać się o znajomych dziewczynach! A jakich wyrazów nie używamy! Zwłaszcza jednemu z kolegów co rusz, to jakieś słowo, wzięte z rynsztoka wypada z ust. W końcu chłopcy porozpraszali się po stacjach. Zostałem w przedziale ja i pewna dziewczynka, blondyna, z tęgimi, długimi warkoczami. Widywałem ją i dawniej w tym pociągu, ale jakoś rzadko kiedy, widocznie zazwyczaj innym dojeżdżała.

- Wie pan co... - odezwała się teraz do mnie.

-Jaki "pan"? - przerwałem jej. - Jestem Jurek, a o pani wiem. że jest Janka. Mówmy sobie "ty". - Złapałem ją za rękę, bo mi się podobała. - Przecież my się znamy tyle tylko że z widzenia!

- Widzę, że pan jest za nerwowy. To nie na mężczyznę. Chłopak powinien być mocny, a nerwus to lichota. Od razu tak na "ty" ni z tego, ni z owego?! - dziwiła się. - Po co tak galopkiem? - i wysunęła dość stanowczo swoją rękę z mojej. Silna, znać była, dziewczyna.

[79]Zgłupiałem. Zapomniałem języka w gębie.

- Wie pan co - ciągnęła Janka zacięte dawniej zdanie - pan, wydaje mi się wartościowszy od tamtych chłopców, choć "klepał" pan i wygadywał niegorzej od nich - strofowała mnie, ale jednocześnie śmiała się do mnie.

- Jak to "klepałem"? - oburzyłem się, I co to pani taka nietykalna: czy panią ugryzę?

-Ejże! - śmiała się dziewczyna. - Za kogo mnie to pan bierze? Czy to ja jestem pańska zabawka? Pan ma przestarzały sposób patrzenia na dziewczynę. Panu się wydaje, że skoro jest pan chłopak, to już jest panu w stosunku do mnie wszystko wolno. Otóż wobec mnie nie! - rzekła stanowczo. - A co do tego, "czy panią ugryzę", to panu powiem krótko: dziewczyna, to widocznie zdaniem pana kupa mięsa, że tylko ją skrzywdzić ugryzieniem można. Panie Jurku: ugryźć można przecież jeszcze honor, godność. A nie brak dziewcząt, co posiadają honor i godność. Kobieta, to też jest człowiek, równy mężczyźnie.

Wściekałem się. Wstałem, mówiąc:

- Nie podskakuj tak, panno Janko! Inaczej, żaden chłopek się do pani nie odezwie. Bo co komu po głupiej filozofce? - Podszedłem zdenerwowany do okna i patrzyłem przez szybę bezmyślnie. Podegrałem wobec niej zucha, ale plułem sobie w brodę. ."Nie wiedziałem, że takie są" - pomyślałem sobie. - I po co jej ubliżyłem zaraz od "głupiej filozofki". Co prawda nie specjalnie ładna, ale taka jakaś, że mi się podoba. I powie przykre słowo, a jednocześnie śmieje się. I jak się śmieje! Jaka wtedy miła ta buzia! Inną jak złapać za rękę, a przygadać, to myśli, że jest w niebie, a ta... wesoła dusza, ale gryzie. Choć nie nadęta i widać, że lubi chłopaków. Jak z taką gadać?!

Kultura języka

- Jak z panią gadać? - skierowałem te słowa w jej stronę i znów usiadłem naprzeciw.

- Ano, już gadamy! - roześmiała się ze mnie dowcipnie. A ząbki ma jak zamówione.

Znów zbaraniałem, a ona się zaśmiewała, widocznie ze swojego dowcipu.

- Panie Jurku - rzekła wreszcie - chciałabym z panem pomówić. Poważnie. Może się nigdy nie zobaczymy?

- Co? Po co tak pogrzebowo? - zawołałem. - Przecież pani stale tędy jeździ i ja.

- Ale nie będę jeździła.

- Czemu? - a musiała chyba w tym moim słowie dosłyszeć nutę żalu.

- Mam chorą matkę, czworo młodszego rodzeństwa. Matka już z choroby nie wyjdzie. Jestem najstarsza z dzieci. Trzeba się zająć domem. Ale po co panu te wiadomości, prawda? Dość, że dziś ostatni raz wracam z książkami do domu. Sięgnęła do torby - o, to moje świadectwo szkolne! - pokazała. Zdębiałem. Same bardzo dobre. "He, he, jakaś mądra dziewuszka! - pomyślałem. - I pracowita!" Schowała świadectwo. "Więc, panie Jurku, czy nie zechciałby pan zamienić ze mną kilka poważniejszych zdań?

- No niech już będzie to "poważnie" - godziłem się, ale żal mi jej było. Ona tymczasem spojrzała na mnie swymi jasnymi oczyma i zapytała:

- Czy pan też wierzy jak ja, że nie ma przypadkowych spotkań?

- To znaczy niby co: że powinniśmy się z czasem bliżej poznać?

- Ej, pan zaraz swoje! - wzruszyła ramionami. - Mam na myśli co innego. Uważam, że pan jest o wiele szlachetniejszy chłopiec, niż udaje wobec kolegów i dziewcząt. Czy pan nie uważa, że powinien ulepszyć swój sposób wyrażania się? Swój język? Zamiast śmietnika wprowadzić kulturę języka? Na tym przecież pańskim języku spoczywa przynajmniej raz na rok Pan Jezus w Komunii świętej, gdy Go pan przyjmuje po spowiedzi. Czy Panu Jezusowi miło na tym języku, który przedtem wymawiał tyle brudnych wyrazów? Po wtóre ma pan matkę, na pewno ją pan czci; a dlaczego nazywa pan tak ohydnym wyrazem matki innych ludzi w klątwie, której wstydziłabym się powtórzyć? Albo po co używa pan słów, wziętych ze słownika rozpusty, by wyrażać zwykłe, normalne czynności? W dodatku pan jest mówny, wygadany chłopiec, bardzo towarzyski, bardzo przystojny, silny fizycznie: ma pan więc wzięcie u kolegów, dlatego ci chętnie naśladują pana język. A czy pan nie życzyłby sobie, żeby chłopcy pięknie się wyrażali? Przecież to będą kiedyś ojcowie: jak więc oni będą się wyrażali do swych [8]żon? Do swych dzieci? Lecz co najgorsza, takie słowa rynsztokowe obrażają Boga. To grzechy. Po co pan zaśmieca swe usta tymi wyrazami? Po co zanieczyszcza pan swoją młodą piękną dusze błotem cuchnącym takich grzechów? Po co" Co panu z tego? Czy to nie osłabia pańskiej szlachetności? A może się panu zdaje, że za pomocą takich wyrazów wygląda pan wobec kolegów i koleżanek na jakiegoś wielkiego bohatera? Przed kim się pan tak popisuje: przed głupimi chłopakami albo przed niemądrymi gąskami, bo mądrzy i mądre panu nie przyklasną? A czy nie mógłby pan pokazać im przeciwnie dobrej klasy; słownika? I nie tylko samemu się tak nie wyrażać, ale drugich osób język doprowadzać do zdrowia, gdy kałużę ze swych ust robią? Myślę, że nie będzie pan jak ten aeroplan, stary grat, co już nie może się podnieść z ziemi, ale że znajdzie pan w sobie dość sił, by oderwać się od dotychczasowego wysławiania się brukowego i wystartuje pan na wyższy poziom sztuki używania języka.

Patrzyłem na dziewczynę i nie wierzyłem

"Jaka ona musi być zacna!" - myślałem o niej, ale nic nie mówiłem, bo wyglądało na to, że nie skończyła, a tak jakoś dziwnie mówiła. Lecz gdy i ona za długo milczała, szepnąłem:

- Szkoda, że pani się nie będzie uczyła...

- Kto panu powiedział, że nie? Będę. Tylko wpierw podchowam rodzeństwo. Choćby za dziesięć lat podejmę naukę na nowo.

"Dziwna, dziwna dziewczyna" - chodziło mi po głowie. Pociąg terkotał. Na małych stacyjkach ciągle pasażerów ubywało. Nie mogłem oczu od niej oderwać Czułem, że ona jeszcze ma mi coś do powiedzenia, bo tak jakby się z czymś ważyła.

- Panno Janko, czemu się pani tak mną, no jakby tu powiedzieć, zaopiekowała?

- Tak sobie..

-Niech się pani przyzna.

- Powiedzieć panu?

- No jakże.

- Koniecznie?

- A jaka też pani niezdecydowana:

- Gdy tak pan wygadywał w gronie tamtych chłopców, przyjrzałam się wam wszystkim i powiedziałam sobie: "Ten wysoki z ciemnymi oczami i czarną czupryną - miałam na myśli pana - musi być z pewnością lepszy od innych. On tylko wśród tych wyuzdańców tak się wstrętnie wyraża, ale gdyby tak z nim w cztery oczy na ten temat porozmawiać... Postanowiłam podsunąć panu inny, kulturalniejszy, zdrowszy sposób wrażania się. I żeby mi się to udało, pomodliłam się w duchu za pana i zaraz ofiarowałam pana osobę i pański język Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. Prosiłam też Matkę Bożą, by mi pomogła w tej sprawie rozmowy z panem, bo nie łatwo się dziewczynie odważyć na taką rozmowę z chłopcem i to nieznanym. Czekałam tylko na sposobność, gdy tamci powysiadają, bo słyszałam, jak pan im zapowiadał, że dziś jedzie dalej, aż za Łowicz. Czyby pan panie Jurku - tu dziewczę znów zniżyło głos - nie ofiarował sam swego języka i w ogóle całego siebie Niepokalanej. Ale Boże! - krzyknęła naraz dziewczyna zerwała się ku wyjściu, a pociąg właśnie stawał. - Do widzenia! - podała mi w pośpiechu rękę i za chwilę wyskoczyła z wagonu na peron; stanęliśmy najwidoczniej na stacji, na której miała wysiąść. Wyjrzałem za nią oknem, a ona jakby to czuła bo idąc po peronie odwróciła twarz ku mnie, uśmiechnęła się, ruszyła mi dłonią na pożegnanie. Pociąg ruszył i wnet zniknęła mi z oczu jej jasna główka z długimi warkoczami.

Siadłem. Jurek! - wołało coś we mnie - pozwoliła ci spotkać tę dziewczynę Matka Najświętsza. Czy więc nie zechcesz inaczej się odtąd wyrażać? Czy ze swego języka, ze swych wyrazów nie zechciałbyś uczynić prezentu dla Niepokalanej? Czy nie pięknie byłoby ci siać zdrowe słowa między kolegów? "Pięknie byłoby! - odpowiedziałem sam sobie. - Tylko że w takim razie nie będę już miał takiego jak dotychczas powodzenia wśród kolegów". "Wśród złych kolegów" - rzekło sumienie. - "Ale czy i wśród tych złych - dodał ten sam głos wewnętrzny - nie ma takich chłopców jak ty, co tylko czekają jak zaklęcia, by ktoś ich wezwał żeby zmienili swój sposób wyrażania się? Na pewno są. Ty przeto wzywaj ich do poprawy tak, jak ciebie ta jasna dziewczynka".