Nie lekceważyć nawet jednego kieliszka

- Zdrowie!

- Nasze kawalerskie!

- Sto lat!

- I z wielkim czubem!

Tak oto głośno gruchają sobie dwaj przyjaciele za karczemnym stołem, a każdą pijacką maksymę rzęsiście podlewają alkoholem.

Knajpiani biesiadnicy, którzy jako pijawki przylgnęli do gładkich ścian flaszki, czy szynkownianej szklanicy, są zawsze głusi na upomnienia na temat szkodliwości alkoholu, bo rozum narkotykiem przyćmiony nie jest zdolny do logicznego myślenia, a sztuczny głód alkoholowy sprawia, że nawet widoczne szkody z picia i pijaństwa widzą oni jakby przez szkła różowe.

Mają oczy, a nie widzą...

Dlatego też nasze uwagi wypowiadamy nie w knajpie i nie do głów zalanych alkoholem, ale do trzeźwych i poza szynkiem.

Nasze wiadomości o alkoholu są na ogół dość skąpe, gdyż do szkół polskich, zarówno powszechnych, jak średnich i wyższych one jeszcze nie dotarły. Nawet nasze studium medycyny dotychczas po macoszemu załatwia się zagadnieniem alkoholizmu, który przecież jest dziś najpowszechniejszą w świecie klęską społeczną. Dość wspomnieć, że w Polsce nie było dotychczas i nie ma ani jednej katedry alkohologii na żadnym fakultecie uniwersyteckim.

Wiadomości o alkoholu czerpiemy najczęściej z knajpy, a tu, rzecz zrozumiała, prawdy powiedzieć nam nie mogą i nie chcą. Nic też dziwnego, że całe społeczeństwo za panią matką - szynkarzem, rozpływa się w pochwałach pod adresem wszelkiego trunku alkoholowego, wbrew najbardziej oczywistym, codziennym, strasznym faktom i wbrew temu, co na ten temat mówi bezstronna nauka przez usta specjalistów w tej nowej dziś gałęzi wiedzy.

Poniżej pragnę omówić tylko jeden, niby drobny i powszechnie lekceważony szczegół, na, który dość rzadko i nieśmiało zwraca się uwagę.

ALKOHOL DZIAŁA KUMULATYWNIE

Podobnie jak nasercowy lek digitalis i inne. Na ten szczegół kumulatywnego działania alkoholu zwracał często uwagę swoich słuchaczy znany powszechnie i ceniony, katolicki uczony, lekarz, profesor długoletni na uniw. poznańskim, śp. dr Paweł Gantkowski.

Niestety, ani samo skonstatowanie tej prawdy naukowej, ani, tym mniej zrozumienie jej wielkiego ciężaru gatunkowego, nie dotarły dotychczas do dna naszego społeczeństwa. Nasza inteligencja zda się o niej nie wiedzieć, gdyż często lekceważy zwyczajnie nawet bezkrytycznie poleca tzw. "umiarkowane używanie napojów alkoholowych".

Gdyby przynajmniej określili granice tego "umiarkowania", gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Tej granicy nam jednak dotychczas nie podali.

W ten sposób otwierają na oścież drogę do najpospolitszego pijaństwa, boć przecież nawet pijak i wierzy i twierdzi, że on pije "umiarkowanie"... Gdy się wykaże, że i to "umiarkowanie" zniszczyło nasze zdrowie, wówczas usłyszymy iście Salomonową odpowiedź: "przekroczył pan granicę umiarkowania"...

Ktokolwiek poleca "umiarkowane" picie napojów alkoholowych; granicy tego umiarkowania dokładnie nie określi, świadomie, czy nieświadomie popełnia wobec swoich słuchaczy, gorzej gdy wychowanków, przestępstwo, a często nawet zbrodnię.

Głównym jednak winowajcą jest tu niewidoczne i mało nam jeszcze znane tzw. "kumulatywne" działanie alkoholu na organizm ludzki.

Na czym ono polega?

Powiedzmy to obrazowo. Gdy inne trucizny, względnie narkotyki, działają na nasz organizm w ten sposób, ze znieczulają, osłabiają, lub usypiają poszczególne tkanki naszego ciała, to alkohol najczęściej je zabija. Tkanka uśpiona może się jeszcze obudzić, gdy narkotyk działać przestanie, a tkanka osłabiona z powrotem przyjść do normy, lecz tkanka zabita, do życia oczywiście nie wróci już nigdy. Gdy więc szkody, spowodowane w naszym organizmie przez inne trucizny goją się zwykle bez śladu, to szkody z alkoholu goją się tylko pozornie, a w rzeczywistości narastają w miarę dalszego picia. Szkody te się gromadzą, czyli kumulują.

Powiedzmy to samo jeszcze bardziej obrazowo.

Oto wypił ktoś dwa kieliszki wódki. Na nogach trzyma się jeszcze niby prosto, szkód psychicznych nie widzi, a nawet im więcej pije, tym mniej widzi, ale tymczasem alkohol rozszedł się po całym organizmie i zabił paręset tysięcy komórek np. nerwowych. Szkoda na ogół nieduża, gdy się zważy, że w jednym milimetrze sześciennym ludzkiej krwi jest samych czerwonych ciałek około 3 - 5 milionów... Gdy jednak to picie trwa długie miesiące i lata i lat dziesiątki, wówczas liczba zabitych komórek rośnie do cyfr zawrotnych.

Nie trzeba się łudzić nadzieją, że na miejsce zabitych komórek wyrosną nowe, młode i zdrowe. Niestety, z naciskiem to trzeba stwierdzić, że na miejsce zniszczonej np. wątrobianej komórki już nowa wątrobiana komórka nie wyrośnie. Powstałe szczerby wypełni tzw. tkanka łączna, która już nie zastąpi filtrującego działania tkanki wątrobianej.

Tkanka łączna, to żywy kit w naszym organizmie, który wypełnia szczerby, ale nie obejmuje funkcji zabitych komórek.

Stąd też nerki i wątroba alkoholika w miarę picia stają się co raz to mniejsze, na ich powierzchni pokazuje się co raz więcej jasnych włókien tkanki łącznej, a kurczące się powoli czerwone wzgórki tkanki wątrobianej, czy nerkowej, już w sposób niedostateczny spełniają swoje funkcje. Picie było niby małe, a szkody duże...

Wówczas zaczynamy lamentować, idziemy do lekarza, szukamy u niego ratunku, a ten beznadziejnie rozkłada ręce.

- Nieboszczyka nie wskrzesi! Nadmieniam jeszcze, że alkohol najsilniej działa na tzw. "loca minoris resistentiae", czyli na najdelikatniejsze, lub osłabione inną chorobą organa człowieka. W pierwszym rzędzie atakuje komórki nerwowe, a dopiero na ostatku tkankę mięśniową.

Szkody w tkance nerwowej mózgu są oczywiście najważniejsze, lecz nie u wszystkich pijących alkohol jednakowe. Jedni wcześniej zaczynają tracić pamięć, inni zdolność kojarzenia myśli, inni panowanie nad ruchami, inni wcześniej tracą swój idealizm, młodzieńczy zapał, szlachetne uczucia, delikatność sumienia itd. Tu też należy szukać źródła moralnej katastrofy alkoholików.

"A narodu duch zatruty,
To dopiero bólów ból!"

(Z. Krasiński)

Amerykański uczony, Tomasz Alva Edison, który się mógł poszczycić przeszło dwoma tysiącami własnych opatentowanych wynalazków, pracował naukowo bez przerwy prawie aż do śmierci. A umarł w 84 roku swego życia (1847 - 1931). Był abstynentem.

Gdy go w gościnie raz namawiano na lampkę wina, on się od jej wypicia wymówił, przy czym bardzo znamienną uczynił uwagę:

- Mózg ludzki jest zbyt delikatną maszyną, bym między jej tryby miał sypać piasek.

Gdyby ten uczony był żył o 20 lat mniej i tylko setną cześć dał do opatentowania swoich wynalazków, a równocześnie pił, jak wszyscy inni, powiedzielibyśmy, że alkohol ani życia nie skraca, ani zdolności nie przyćmiewa.

Jakże to inaczej wyglądałby świat, gdybyśmy stworzyli dla naszych współczesnych Edisonów już od najwcześniejszej młodości zupełnie trzeźwe warunki życia.

Wnioski z powyższych faktów same się tak w sposób oczywisty nasuwają, że ja już chyba nie musze się trudzić ich formułowaniem. Zresztą wcale jasno wypowiedział się już na ten temat znany nam dobrze konwertyta angielski, kardynał Manning, aczkolwiek nie znał jeszcze kumulatywnego działania alkoholu: złe jest pijaństwo, lepsze umiarkowanie, ale najlepsza jest zupełna abstynencja.

Jeżeli nie wszystkich dorosłych stać będzie na odwagę - życie swoje w stu procentach nagiąć do powyższej zasady, niech przynajmniej lekkomyślnie nikt nie powtarza mętnej gadki o nieszkodliwości "umiarkowanego" picia, a młodzież naszą wychowajmy w zupełnej abstynencji od wszystkich napojów alkoholowych.