Z ostatnich wydarzeń, które interesują katolicką Francję, podnieść należy wstąpienie pary małżeńskiej, państwa Van der Meer, do zakonu benedyktyńskiego; on wstępuje do Benedyktynów w Solesmos... Interesującym jest tu nie to, że para małżeńska żegna świat i obiera życie zakonne: to nie jest znowu tak rzadkim, nawet dziś, wypadkiem. Ale - co innego!
P. Van der Meer - jak i jego żona - jest Holendrem. Dopiero od lat kilkunastu bawi we Francji, jako literacki kierownik Firmy wydawniczej "Desclee de Brouver" w Paryżu i redaktor kilku świetnych zbiorów literackich... Młodość spędzili w Holandii w środowiska niereligijnym. Że jednak żaden człowiek nie może obejść się bez jakiejś religii, dlatego i p. Van der Meer miał swoją "religię" - mianowicie marksizm.[1] I to mu przez pewien czas wystarczało. Wystarczało również i jego żonie, podobnie jak mąż zaciętej marksistce.
Przypadek jednak chciał, że państwo Van der Meer zetknęli się z katolickim pisarzem i filozofem francuskim, Leonem Bloy. Rezultatem rozmów z Leonem Bloy było, że w roku 1911, p. Van der Mer, poganin - marksista dotąd, przyjął chrzest św[ięty], a następnie wziął ślub kościelny ze swoją towarzyszką. (Podobnie pod wpływem Leona Bloy, nawrócili się na katolicyzm znany szeroko dziś filozof tomista, Jakub Maritain i żona Räissa).
Nawrócenie z socjalizmu na katolicyzm wpłynęło bardzo silnie na twórczość p. Van der Meer. Niezbyt wybitny dotąd talent pisarski rozbłysnął teraz wspaniale. Jego studia krytyczno-literackie, szkice z zakresu sztuki - pisane w językach holenderskim i francuskim - tchną nową, duchową mądrością. Nie na literaturze jednak ma skończyć się jego życie.
Jak ich dwoje dzieci, syn i córka, tak i rodzice Van der Meerowie ostatnio zrywają ze światem i, pożegnawszy się ze znajomymi i sobą, rozchodzą się do dwóch klasztorów benedyktyńskich. Z partii socjalistycznej do klasztoru. Droga długa i - dodajmy - ciekawa!
(Wedł[ug] "Dz. Wil.")
[1] socjalizm