Złożony ciężką niemocą leżałem w szpitalu Wolskim w sali Nr. 3 w Warszawie. Cisza i spokój szpitalny usposabia do myślenia, więc i ja wtenczas myślałem... Minione życie stawało przed oczyma duszy, ale takie puste i takie oddalone od Boga! Niepokój i zgryzota jak zmora przygniatała serce i, skoro tylko usiłowałem wzbudzać nadzieję w przyszły dobrobyt, lub gdy marzyłem o sławie - natychmiast tłoczyło mi się do głowy to zgryźliwe dla mnie pytanie: czy się opłaci?! życie takie krótkie!... Mój Boże, teraz, gdy jestem już zakonnikiem, rozumiem, jak silnie i długo szturmowała łaska Boża do duszy mojej - a ja niewdzięczny tak dugo i niemal brutalnie się opierałem - o, jaki nieskończenie dobry i cierpliwy jest Bóg!
W szpitalu pamiętam, poważny i melancholijny głos Siostry odmawiającej wieczorem psalm: "Z głębokości wołałem ku Tobie, Panie, Panie..." mile mię nastrajał, ale jeszcze głębszych myśli nie budził...
Przyniesiono mi raz broszurkę pt. "Rycerz Niepokalanej" - spojrzałem na nią - ot i koniec.
Pamiętam, raz, gdy już po godz. 9 wieczorem w sali światło zgasło, wzrok mój padł na śliczną statuę Niepokalanej Dziewicy przybraną w kwiaty, zaś półkolem widniał napis: "O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy". Napis ten był oświetlony małymi lampkami, tak, że mimo ciemności mogłem go odczytać.
Ponieważ statua była naprzeciw mego łóżka, więc mimowoli skierowałem na nią wzrok i zacząłem raz po raz, z początku jakby dla zabawy, czytać tę krótką modlitewkę. Potem spojrzałem na postać Niepokalanej i długo, długo patrzyłem... Jakaś błogość i ukojenie zalało mą zbłąkaną i znękaną duszę... Serce zlodowaciałe zaczęło topnieć, jak śnieg pod wpływem wiosennego słońca. Z oczu puściły się łzy - gorące i obfite. Na razie nie wiedziałem sam, dlaczego płaczę, ale teraz po pięciu czy sześciu latach, rozumiem, o, jakżeż długo
szukała mię Maryja! Z jakąż czułością powracającego przyjęła!
Potem, w szpitalu jeszcze, jak tylko miałem sposobność, lubiałem wpatrywać się w figurkę Niepokalanej, tak mię Matka Boża przyciągała.
Gdy wspominam teraz tę błogosławioną chwilę, nie mogę się oprzeć wzruszeniu i radosnemu uniesieniu wdzięczności dla Maryi. Która od owego czasu, jak najlepsza matka swe dziecię - tak mnie nędznego prowadzi.
A dokąd zaprowadziła? Do Zakonu i klasztoru - gdzie dla Jej czci się pracuje, na placówkę misyjna w Japonii do Mugenzai no Sono.
O Niepokalana, dzięki Ci za to!
P.S. Już dawno miałem tę łaskę ogłosić ale jakoś się ociągało - i za to Niepokalaną przepraszam.