Moja rozmowa z Markiem

Wracałem wczoraj do domu po pracy z Markiem. Marek to "tęga głowa" i "światły umysł" (w jego własnym mniemaniu). Przyjaźnimy się, bo to człowiek w gruncie rzetelny, choć srodze zarozumiały. Nie tracę nadziei, że "kiedyś będą z niego ludzie". O ile nauczy się - myśleć logicznie. Mam na to dowody.

Przechodziliśmy właśnie obok drzwi kościoła. Zdjąłem czapkę. Marek uśmiechnął się ironicznie i mówi:

- I ty w to jeszcze wierzysz?

- W co? - pytam.

- A w to, co księża opowiadają.

- Księża mówią o Bogu - odpowiadam, i pytam ze swojej strony:

- A ty Marku w Boga nie wierzysz? Marek aż parsknął.

- Ja, ja miałbym w to wierzyć. Ja jestem człowiek oświecony. Ja moje przekonania opieram na faktach. Na nauce.

Trochę mnie ton odpowiedzi Marka rozgniewał, bo miało to pośrednio znaczyć, że ja jestem człowiek nieoświecony, ciemny. Ale opanowałem się i pytam:

- Czy przyznajesz, że człowiek oświecony musi przede wszystkim myśleć logicznie i opierać swe przekonania na faktach stwierdzonych prawdą?

- No, tak...

- Więc ty Marku twierdzisz, że nie ma Boga, a powiedz mi, kto to jest Bóg, jak ty to sobie wyobrażasz?

- Bóg, no to Bóg, o którym mówi religia.

- Czy zgodzisz się więc ze mną, że Bóg jak to religia naucza, jest nieskończenie doskonałym Bytem, który stworzył wszechświat i nas samych, że jest to pierwsza rozumna przyczyna powstania świata.

- Niech będzie i tak.

- Twierdzisz więc, że pierwsza, rozumna przyczyna i Stwórca świata nie istnieje. A skąd wiesz na pewno o tym i z jaką pewnością twierdzisz, że nie istnieje?

Marek podniósł głowę, i z ironicznym uśmiechem przeszedł do ataku:

- A powiedz mi, czy ty i twoi znajomi widzieli kiedy Boga?

- A powiedz mi Marku - odparłem, - czy ty i twoi znajomi widzieli kiedy atom? Skąd wiesz, że istnieje?

- No wiesz, z tobą nie można poważnie rozmawiać. Atom widzieli uczeni. Czytałem niedawno książkę...

- Ale sam nie widziałeś atomu. Więc wierzysz tym, co książkę pisali.

- Tak, ale tę książkę pisali uczeni specjaliści. A uczeni wiedzą dokładnie i nie mogą się mylić.

- Czyżby? Czy zawsze są nieomylni? Widzisz, mam podręcznik fizyki mego ojca, gdzie uczony napisał, że atom, to taka najmniejsza odrobina materii, której już nie można podzielić. A w moim, napisanym przez innego profesora, stało jak wół, że atom jest to cząstka materii, składająca się z jądra, elektronów i tak dalej i że właśnie daje się podzielić. Więc jednak jeden z profesorów był w błędzie.

Marek szedł w milczeniu i jakoś nie zdradzał ochoty do odpowiadania. Ale ja nie chciałem dać za wygraną. Ciągnąłem dalej:

- Powiedziałeś prawdę. Ja i moi znajomi nie widzieliśmy Boga. Ale byli ludzie, którym Bóg się objawił w postaci dostępnej dla człowieka. Przede wszystkim zaś w postaci Boga-Człowieka, Chrystusa. O istnieniu Boga, o zstąpieniu Boga-Człowieka na ziemię mówią poważne źródła historyczne: Ewangelie, Dzieje Apostolskie i Listy Apostołów. Są to dokumenty spisane lub opowiedziane przez naocznych świadków, ludzi rzetelnych, którzy widzieli. Dzisiaj najpoważniejsi historycy, ludzie luki nie poważają się zaprzeczyć prawdzie, że Ewangelie powstały za czasów uczniów Chrystusa.

- A jeżeli ich autorzy pisali nieprawdę?

- A jeżeli pisali prawdę? - odpowiedziałem pytanie: na pytanie.

- Skąd wiesz, że pisali prawdę? - W głosie Marka drżała nuta gniewu i zniecierpliwienia.

Ale ja byłem wytrwały i zapytałem ze swej strony:

- Skąd wiesz, że pisali nieprawdę?

Odpowiedź nie przyszła prędko. Marek zastanowił się chwilę.

- Bo, bo świat powstał sam.. I życie na ziemi samo... - Tu nastąpił dłuższy wykład o mgławicach, teorii Darwina itp. Wszystko to jednak nie było odpowiedzią na moje pytanie.

Wysłuchałem Marka cierpliwie i cierpliwie zadałem znów pytanie:

- No dobrze, ale gdzież jest ten dowód, naukowy, że Boga na pewno nie ma?

Marek milczał.

- Widzisz - ciągnąłem. - Twoje twierdzenie nie jest Oparte na nauce. Twierdzisz, że Boga nie ma, ponieważ tak się tobie wydaje. Wyczytałeś może o tym w książce, ale i tam nie znalazłeś naukowego dowodu, tylko mniemanie autora książki. To jest taka twoja ateistyczna religia...

Przerwałem w samą porę, aby skoczyć gwałtownie w bok. Z hukiem i sapaniem tuż obok przeleciał samochód: Ochlapał nas srodze, ale uszliśmy cało.

Przez oddalający się huk maszyny doszedł mię głos Marka:

- Tak, ale ta wiara w cuda...

Jeszcze zasapany z wrażenia odparowałem:

- Powiedz mi Marku, czy ten samochód powstał sam z mgławicy?

Marek popatrzył na mnie ze zdumieniem.

- Oszalałeś. Przecie to "Chevroletka" zrobiona w fabryce...

- Masz rację. Prawda, iż daleko większym "cudem" byłoby, gdyby ten samochód sam powstał i sam się stworzył wraz z motorem, karoserią i gumami, niż wtedy, kiedy ten model stworzył inżynier, a fabryka go wykonała pod jego kierunkiem.

- No niby. Ale ja nie mam czasu. Bywaj zdrów. Skręcam na lewo. - Najwidoczniej Marek miał dość tej rozmowy.

Lecz ja nie dałem za wygraną. Przytrzymałem go za rękaw i powiedziałem:

- Widzisz. A jak to jest z wszechświatem? Czyż prawidłowe, logiczne rozumowanie nie każe przyjąć, że cudowna, nieogarniona, celowo złączona całość została stworzona przez Kogoś, który jest nieskończenie Mądry, Potężny i Dobry. To ty wierzysz w większy "cud" niż wszystkie cuda naszej Wiary - że nierozumna materia sama stworzyła rozumną całość.

Silnym szarpnięciem Marek wyrwał mi się z rąk. W okamgnieniu zniknął na zakręcie ulicy.

Nazajutrz po pracy wracaliśmy tą samą drogą. Marek przybladł od wczoraj. Wyglądał jak człowiek, który spędził noc bezsennie. W chwili, kiedy przechodziliśmy obok kościoła zdecydowanie i z powagą odkrył głowę...