Miłość za miłość
Drukuj
Rycerz Niepokalanej 7/1951, zdjęcie do artykułu: Miłość za miłość, s. 209

Opis zdjęcia powyżej: Zamknięcie procesu diecezjalnego w sprawie beatyfikacji O. Maksymiliana Kolbego Warszawie


"Bóg - mawiał do swych współbraci O. Maksymilian Kolbe"- chciał człowieka tak stworzyć, tak okazać mu miłość, by pobudzał się do miłości". Dlatego przyszedł na ziemię Jezus Chrystus, aby swym życiem, a przede wszystkim swą śmiercią, pokazać, jak bardzo ludzi miłuje. Czyż nie najwyższym dowodem miłości Boga ku ludziom była śmierć Syna Bożego za ludzkie grzechy?

"Pan Jezus umarł na krzyżu, a czy ja uczynię coś dla Niego? - pyta O. Maksymilian.

"Niech to nas pobudza do miłości - mawiał z zachętą - by nie było granic, byśmy miłość praktycznie okazywali".

To właśnie pragnienie praktycznego okazywania miłości skłoniło go do ustawicznej gorliwej pracy dla chwały Bożej mimo trudów, cierpień, przeciwności, niepowodzeń.

Ojciec Kolbe po prostu nie rozumiał, jak można Chrystusowi Panu nie odpłacać miłością za miłość.

Okazało się to pewnego wieczoru w ostatnich dniach czerwca 1939 roku.

[210]Na zakończenie nabożeństwa czerwcowego w kaplicy klasztornej bracia zaśpiewali pieśń: "Serce Twe Jezu miłością goreje".

Po nabożeństwie wyszli wszyscy do ogrodu. Poszedł również i Ojciec Maksymilian, którego szybko otoczyli współbracia, chętnie zawsze z nim rozmawiający.

- Bardzo jest miłe to nasze nabożeństwo czerwcowe, prawda Ojcze - odezwał się jeden z braci.

- Prawda, Bracie, ale "podrywa mnie" ta pieśń, którą śpiewaliście, na końcu i właściwie powinno się zabronić ją śpiewać w kościele.

- Czemu? - zapytała prawie jednogłośnie cała grupa otaczających go braci.

- Drogie dzieci, jak można śpiewać takie słowa: "A nasze serca zimne jak lód i próżny dla nich Twej męki trud". Gdzież nasze serca są zimne, przecież w nich miłość płonie, przecież chcielibyśmy wszystko zrobić dla Pana Jezusa, przecież nawet śmierć nas nie przeraża, chętnie byśmy ją z miłości ku Bogu ponieśli. Jak można mówić: "zimne serca", gdy chodzi o nasz stosunek do Chrystusa Pana?

Tak, rzeczywiście, serce Ojca Kolbe było bardzo gorące i o Jezusie Chrystusie potrafił mówić tylko z miłością.

Obok cierpienia i krzyża Chrystusowego pozostawał Ojciec Maksymilian pod szczególnym urokiem Eucharystii.

Jeszcze jako student w internacie lubił długie chwile spędzać na chórze w samotnej adoracji. Podczas takiej to właśnie adoracji obiecał Matce Bożej, że będzie walczył o Jej cześć na ziemi.

Również w późniejszym życiu Tabernakulum silnie go pociągało. Nie zaniedbywał praktyki częstej adoracji prywatnej nawet wśród największego nawału pracy. I to nie tylko, gdy przebywał w klasztorze, ale także podczas swoich licznych długich podróży.

Ilekroć np. okręt zawinął do jakiegoś portu, by zatrzymać się choć kilka godzin, O. Maksymilian wychodził do miasta i pierwszą wizytę składał Chrystusowi Panu mieszkającemu w kościołach katolickich. Gdy jechał sam i nie krępował się towarzyszami, te wizyty trwały niekiedy bardzo długo. Wiele bowiem miało jego serce do powiedzenia Panu i wiele chciał nawzajem otrzymać umocnienia. Nigdy także, choćby na skutek bardzo wielkiej przeszkody nie zaniechał odprawiania Mszy św.

Gdy ją odprawiał nie spostrzegało się wprawdzie nic nadzwyczajnego w jego postawie, ale gdy spojrzało się na jego twarz widać było, że o wszystkim innym przy ołtarzu zapominał, a widział [211]tylko Tego, który przebywał na ołtarzu. Gdy Mszy św. z powodu choroby odprawić nie mógł, bardzo mu tęskno było za tą najmilszą chwilą dnia.

Przemawiając raz do swych współbraci wypowiedział bardzo znamienne słowa: "I dziś spotykamy ludzi, którzy nie mogą zrozumieć jak możemy żyć, sądzą, że żyjemy jak w więzieniu, pragnąc uciec z klasztoru".

"Świat nie ma pojęcia jak dusze w zakonie są szczęśliwe" - twierdził zapalając się. Ludzie "nie wiedzą, ile szczęścia daje Komunia Św[ięta]... Gdyby aniołowie mogli nam zazdrościć - to zazdrościliby nam właśnie Komunii Św[iętej]".

Jezus Chrystus obecny w Najśw. Sakramencie ołtarza powinien, zdaniem Ojca Kolbe, odbierać szczególną cześć jako wyraz wdzięczności za boską miłość.

O takim jego nastawieniu świadczy gorliwość, z jaką pragnął widzieć wiele dusz oddanych szczególnie tej czci wdzięczności.

Jeszcze jako młody kapłan przebywając na odpoczynku w Nieszawie, gdy zobaczył piękny kościółek protestancki, zaraz wyobraził sobie jakby to było dobrze z pastora zrobić franciszkanina, a do kościoła wprowadzić na stałe monstrancję z wystawionym Panem Jezusem i siostry franciszkanki, które by adorowały Pana dniem i nocą bez przerwy.

Także najgłębszym pragnieniem gorliwego czciciela Maryi było urzeczywistnienie szczególnej i nieprzerwanej czci Najśw. Sakramentu w klasztorach maryjnych, które zakładał. Pragnął, by właśnie Niepokalanowy były ogniskami wielkiej miłości płynącej z serc ludzkich do Boga, obecnego wśród nich na ziemi.

Na pozór niczym się od innych Ojciec Kolbe nie wyróżniał na tych godzinach spędzonych wspólnie przed Najśw. Sakramentem. Wszakże zakonnicy dobrze wiedzieli, że w jego sercu płomień miłości był gorętszy i silniejszy i on to zapalał innych, by za miłość płacili Bogu miłością.

Właśnie na takich adoracjach widziało się, że gorliwy czciciel Maryi przejęty był tym ogniem, który Jezus Chrystus przyniósł na świat i jednego tylko pragnął - aby zapłonął miłością wszystkich serc ludzkich.

Ojciec Kolbe był przekonany, że tylko wtedy, kiedy ludzie pokochają Boga osiągną także osobiste szczęście, radość, że tylko miłość pozwala znaleźć się jakoby "w przedsionku nieba" na ziemi.