Mędrcy w pokłonie przed Panem

Mówi św. Augustyn, że dusza ludzka, o ile wierną została właściwej swej naturze, niczego na świecie tak gorąco nie pragnie, jak prawdy. Toteż w rzeczy samej od niepamiętnych czasów szukały tej prawdy umysły mieszkańców ziemi. Dokądkolwiek w najdalsze głębiny dziejów sięgnie nasza znajomość ludzkich wysiłków i dążeń, wszędzie spotykamy mężów, którzy, wznosząc się wysoko ponad niskie i grube strony życia, wpatrywali się w ten świat, nie tyle żeby go posiąść fizycznie, ale, żeby go posiąść duchowo, to znaczy, żeby poznać i zrozumieć zawartą w nim wspaniałą prawdę.

Prawdy tej, lat temu blisko dwa tysiące, szukało usilnie kilku ludzi, żyjących w południowo-zachodniej stronie wielkiego azjatyckiego kontynentu. Czy ojczyzną ich była Arabia czy Chaldeja, czy, prawdopodob[373]niej może, Persja, wiemy o nich tylko tyle, że należeli do klasy tzw. magów, tj. ludzi oddających się badaniu głębokich tajemnic przyrody. Głównym polem ich zainteresowań były gwiazdy. Choć nie posiadali jeszcze tych instrumentów, jakimi rozporządza dzisiejsza wiedza, z nowym zawsze podziwem wpatrywali się w to gwiaździste niebo, które w południowych zwłaszcza krajach zwykło świecić niewymownym blaskiem. Nie znali jeszcze wprawdzie całej teorii obrotu ciał niebieskich, ale byli tak dobrze obznajomieni z każdą większą gwiazdą firmamentu, że nie mylili się nigdy co do jej miejsca wśród innych konstelacji i co do czasu, w jakim ukazywały się na niebie.

Było to więc dla nich nie tylko niespodzianką, ale powodem wielkiego zdumienia, że pewnego wieczora pojawiła się w ciemnym błękicie przepiękna gwiazda, której dotąd zupełnie nie znali. Wydawała się ona bliższa niż inne a świeciła tak jasno, że sama jedna ciągnęła do siebie wszystkie oczy.

Patrzeli Mędrcy na gwiazdę jednej nocy, patrzeli przez noce następne, ale zdziwienie ich, zamiast maleć, jeszcze wzrastało. Przekonali się bowiem, że ona ani nie jest przechodnią kometą ani od ruchów innych ciał niebieskich nie zależy, lecz stoi nieruchomo, jakby wielki znak świecący na niebie.

Gdy rozważają, co mogłoby znaczyć to dziwne zjawisko, jednemu z nich przychodzi na pamięć stare podanie, które od wielu wieków krążyło wśród ludów sąsiadujących z dawnym królestwem Izraela. Treścią tego podania było proroctwo słynnego niegdyś Balaama, że swego czasu wyjdzie z Jakuba tj. z Izraelskiego ludu, jasna gwiazda a za gwiazdą podniesie się berło wielkiego króla (Lb 24,17). Co by to był za król, nie wiedzieli, ale coś szeptało im w sercu, że gwiazda, która im tu świeciła tak pięknie, może być jego znakiem. Obudziło się więc w ich duszy, pragnienie, które pod wpływem łaski Bożej zamieniło się wnet w niezłomne przedsięwzięcie: trzeba im iść do żydowskiej ziemi i szukać tam króla, którego samo niebo oznajmia.

Droga, chociaż daleka, nie przeraża ludzi Wschodu. Nie darmo przecież mówiono, że wielbłąd na pustyni to tak, jak dobry okręt na morzu. Cięższą próbą dla Mędrców było to, że gwiazda, którą widzieli w ojczyźnie, choć co wieczór rozglądali się za nią po niebie, w czasie podróży nie pokazała im się ani razu. W duszy ich jednak było tyle hartu a może i tajemnej miłości dla nieznanego króla, że nie dali się zachwiać w postanowieniu. Doszedłszy własnym pomysłem do Jeruzalem, dopytali się u Heroda o dalsze wskazówki i skierowali się śmiało do maleńkiej mieściny, która, wedle uczonych żydowskich, miała być kolebką oczekiwanego króla.

I oto... niepojęta radość napełnia ich serca! Zaledwie opuścili święte miasto, choć dopiero zaczynał zapadać zmrok wieczorny, droga ich gwiazda ukazuje się na niebie i wita ich, jak dobra znajoma, łagodnie migocącym blaskiem. I nie tylko wita. Ona najwyraźniej ich prowadzi, bo posuwa się nad nimi, wskazując im kierunek przeznaczonej im drogi.

Rozradowani, wpatrzeni ustawicznie w swą przewodniczkę na niebie, dochodzą już Mędrcy do Betlejem, gdy nagle, na samym kraju miasteczka, gwiazda zniża się ku ziemi a potem staje bez ruchu. Co to ma zna[374]czyć? Czy to już cel podróży osiągnięty? Rozglądają się wokoło, szukając jakiegoś śladu królewskiej stolicy, ale niczego nie widzą, co mogłoby oczekiwaniu ich odpowiedzieć. O kilkanaście kroków od drogi stoi tylko ubogi domek, tak mały i lichy, że nie tylko króla nie byłby godny, ale nawet dla prostego wieśniaka za biedny.

A jednak nad tym domkiem stoi gwiazda i ku niemu promieniami swoimi oczy Mędrców kieruje!

Zsiadają więc z wielbłądów, obchodzą po cichu domek ku przeciwnej stronie otwarty... i stają zdumieni. Na kamiennej przyzbie, oparta plecami o ścianę, siedzi młodziutka matka z dzieckiem na ręku. Siedzi widocznie, by użyć wieczornego chłodu i rozradować oczy widokiem gwiazd rozsianych po niebie. Spogląda więc pogodnie w górę, tuląc dziecię do piersi, a jest tak piękna, tak przeczysta, tak nieziemska, że Mędrcom się zdaje jakby jej mieszkaniem było to niebo błękitne nad jej głową rozpięte i jakby dla niej tylko świeciły wszystkie gwiazdy.

Podchodzą do niej powoli a pokornie: w duszy ich świtają im blaski prawdziwego królestwa.

Niezalękniona, niezmieszana, wita ich Maryja łaskawym uśmiechem. A kiedy już stanęli przed Nią z głębokim pokłonem, jakby pojmując po co przyszli i kogo szukają, uprzedza ich życzenia i prośby. Podnosi Dzieciątko i stawia Je sobie na kolanach, z twarzyczką do Mędrców zwróconą.

Oczęta małego Zbawiciela spotkały się ze wzrokiem przybyszów ze Wschodu. I jedno to spojrzenie maleńkich oczu powiedziało im więcej niż wszystko, czego uczyli się w księgach albo co oglądali na gwiaździstym niebie. Jakby mimo woli ugięły się im kolana i pochyliły się głowy. A kiedy klęcząc już w pokorze, znowu zwrócili oczy na to przedziwne Dziecię, które patrzało na nich z najsłodszą dobrocią ale i z głęboką powagą, wypełniły ich dusze cudowne rozumienia, które bez słów wniknęły łagodnie w ich umysły i serca.

Jak przed rokiem z górą, starzec Symeon w świątyni, tak i oni pojęli, że to maleńkie Dzieciątko jest "zbawieniem i światłem wszystkich narodów" a światłem tak jedynym, że ten tylko "kto za Nim pójdzie, nie będzie chodził w ciemności" (Łk 2,30nn; J 8,12). Zrozumieli, że otwiera się nowa epoka w dziejach ludzkich i że Bóg, zamykając już czasy powszechnej niewiedzy (Dz 17,30), w tej Dziecinie przesyła światu nauczyciela i króla. Stało im się jasnym, że odtąd "będą chodzić narody w światłości Twojej, a królowie w jasności wzejścia Twojego" i że jedno tylko "królestwo wzbudził Pan nieba, które nie rozproszy się nigdy, ale stać będzie na wieki" (Iz 60,3; Dn 2,44).

Te wszystkie i inne jeszcze nauki wchodząc po cichu do duszy Mędrców, niosły im tyle światła i tyle wewnętrznego rozszerzenia serc, że czuli się niejako przemienionymi na innych ludzi. Dopiero dzisiaj zrozumieli choć z daleka, czym jest to, czego przez całe życie szukali, czym jest prawda. Nie mogli oni widzieć, jakie będą dalsze losy tego maleńkiego Króla, ale pojmowali już, że jego królestwo nie będzie z tego świata, bo On jeden będzie mógł panowanie swoje tak określić: "Jam się na to narodził i na to na świat przyszedł, abym świadectwo wydał prawdzie" (J 18,37).

[375]W niemym uwielbieniu przetrwali jeszcze Mędrcy chwil kilka. A wreszcie w dowód wdzięczności za wszystko, co było im dane i w dowód wiary swojej w to nowe królestwo prawdy, które, teraz rozpocząć się miało, złożyli u stóp Dziecięcia te skarby, w jakich lubowały się dotąd królestwa tego świata. U stóp małego, ubożuchnego Króla znalazły się niespodzianie najkosztowniejsze dary: złoto, kadzidło i mirra.

Pokłon był skończony; Mędrcy odeszli, by pod namiotami użyć zasłużonego spoczynku. Spoczynek ten był jednak krótszy jeszcze niż sądzili, bo odebrawszy we śnie upomnienie anielskie, wczesnym rankiem puścili się w podróż, by dostać się na innej drodze do swej dalekiej ojczyzny. Nad tą powrotną ich drogą nie świeciła już gwiazda, bo nieśli w sercu poznanie Tego, Któremu wszystkie gwiazdy służą i z Którego wszystkie światła wychodzą.

I to przedziwne poznanie zmieniło zupełnie, jak życie ich osobiste, tak rolę, którą nadal odgrywać mieli. Przybyli tu jako Mędrcy, odchodzili - bo tak nazywały ich odtąd chrześcijańskie usta - jako królowie. A byli to wielcy królowie, choć tylko sługami być chcieli Króla Królów, bo za przykładem ich wiary i ich pokłonu zwróciły się do Chrystusa miliony. Pięknie wyraża to nasza kolęda, gdy mówi o gwieździe betlejemskiej, że

Biegną królowie za jej promieniem
A za królami tłum ludów
Bo im ta gwiazda świeci zbawieniem
Bo im zwiastuje cud cudów.

Na czym polega ten "cud cudów", to wiemy wszyscy, którzy w świetle jego chodzimy i którzy mu zawdzięczamy jakąś odrobinę nieśmiertelnego królestwa (1 P 2,9). Ten cud nad wszystkie cudy, cud, który do końca wieków nie ustanie, cud, który sam jeden całe życie ludzkie odnawia, na tym tylko polega, co u wstępu Ewangelii swojej napisał umiłowany Uczeń Chrystusowy:

"Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami i widzieliśmy chwałę Jego jako jednorodzonego od Ojca, pełnego łaski i prawdy" (J 1,14).