Matka kapłana

Matce mojej Najmilszej - poświęcam.

"Przyjmij, o Boże mój, moje wyznania i dziękczynienia za niezliczone dary Twoje, nawet i wówczas, gdy je przemilczam. Lecz nie pominę żadnego z tych szczegółów, które ujawnić pragnie moja dusza o tej Twojej służebnicy; ona mnie zrodziła zarówno cieleśnie, abym zrodzony był dla świata doczesnego, jak i sercem, bym się urodził dla wiecznego życia" ("Wyznania" ks. 9, 8)[*] - tak pisze o swej matce największy z Ojców Kościoła Zachodniego, filar cywilizacji rzymsko-katolickiej, św. Augustyn.

Nie można się oprzeć urokowi tej księgi, tak starej i dawnej, a tak nam bliskiej i porywającej świeżością i potęgą uczuć, wśród których miłość matki i syna wzrusza nasze serca do głębi.

Dzieje tej miłości są niezwykłe. Naznaczona stygmatem ofiary, należy ona do rodzaju tych, którą opiewa "Pieśń nad pieśniami" i której Paweł apostoł poświęcił w liście do Koryntian natchnione strofy.

"Mocna, jak śmierć... pochodnie jej - pochodnie ognia i płomieni... Nie mogły jej ugasić wody mnogie" (Pnp 8,6.7).

"Nigdy nie ustaje, nawet wówczas gdy proroctwa się skończą, języki zamilkną, a wszelka umiejętność zostanie zepsowana" (1 Kor 13,8).

Gdy zastanawiamy się nad rolą matki w życiu kapłana, dzieje Moniki i jej syna nabierają szczególniejszego znaczenia, Augustyn bowiem, jak sam wyznaje, zarówno życie w porządku doczesnym, jak i narodziny życia łaski zawdzięczał przede wszystkim matce. "Filius lacrimarum"[1] zanim stał się Ojcem Kościoła, nie był wolny od bardzo ziemskich i bardzo grzesznych przywar. Musiały one być wielkie, skoro Monika wylała tyle łez. One to dały światu geniusza, Kościołowi kapłana, a niebu świętego.

Augustyn okazał się godny matczynych łez i umiał się za nie odwdzięczyć. Jego świadectwo wystawione matce wyniosło Monikę na ołtarze[2].

Wpływ środowiska domowego na przyszłe powołanie kapłańskie, w którym to środowisku matka odgrywa zasadniczą rolę - nie pozostawia żadnych wątpliwości. Wszelako każdy z nas poza wpływem ziemskiej rodzicielki podświadomie ulegał tajemniczemu oddziaływaniu jeszcze innej matki. Chrystusowe słowa "Wybrałem was i przeznaczyłem, abyście szli i owoc przynieśli" (J 15,16), urzeczywistnione w naszym życiu - niewątpliwie dokonały się za przyczyna Niepokalanej. Maryja bowiem jest Matką Kapłaństwa Jezusowego, z którego nasze bierze swój początek i treść.

Bo i czymże jest kapłan katolicki, jeśli nie sobowtórem Pana, Jego uosobieniem na ziemi. "Zamiast Chrystusa tedy poselstwo sprawujemy" (1 Kor 2,5.20) powiada św. Paweł. "Sacerdos - alter Christus"[3] i choć "z ludzi wzięty i poddany ich słabościom, żeby mógł ich zrozumieć i współczuć tym, którzy są w nieświadomości i błędzie" (Hbr 5,1) - to przecież razem z Jezusem ma współdziałać w boskim dziele zbawiania świata. Ma razem z Nim dźwigać krzyż, umierać i zmartwychwstawać (Mt 16,24; Rz 15,18; 1 Kor 2,2; 2 Kor 13,3; Flp 1,21; Gal 2,19.20; 6,14). Wierne odbicie Mistrza i Jego żywy wzór, ma on "ze drżeniem zbawienie swoje sprawować" (Flp 2,12) - rozporządzając władzą, przez którą Słowo Ciałem się staje i zamieszkuje między nami (por. J 1,14).

Ta łączność Zbawiciela z kapłanem w świetle encyklik "Corpus misticum Christi" nabiera jeszcze głębszego znaczenia. Przez wiarę i miłość, zjednoczeni węzłami łaski sakramentalnej, stanowimy bosko-ludzki organizm - Kościół - ciało mistyczne Chrystusa. Ale jak Hostia św. jest widomym Znakiem utajonego Boga, jest Nim samym, dostępnym poprzez postacie chleba naszym zmysłom, tak i kapłan ma być widomym znakiem Chrystusa, jest Jego uosobieniem, przez które Jezus żyje, naucza i zbawia.

Jeśli wszechogarniająca i "wszystko przewyższająca miłość Chrystusowa" dotychczas nie zawładnęła światem, a "ziarnko gorczyczne" Królestwa Niebieskiego nie zapuściło korzeni we wszystkich sercach ludzkich, może w tym jest dużo i naszej winy. Bo nie staliśmy się całkowicie i wyłącznie NIM. Nie staliśmy się "światłem", przeto nic dziwnego, że ludzie, "nie widząc naszych uczynków dobrych, nie wielbią Ojca Niebieskiego" (Mt 5,1). Nie wprowadziliśmy bowiem we własne życie słów odpowiedzi danej Filipowi: "Kto mnie widzi, widzi Ojca" (J 14,9) w tym znaczeniu, że świat w każdym z nas winien widzieć Syna.

Te uwagi dotyczące osobowości człowieka, przez którego i w którym Chrystus ma powtarzać na tym świecie niekończące się dzieło Odkupienia, musieliśmy podać, aby podkreślić bosko-ludzką godność kapłańską. Na jej tle, jak na niebie błękitnym jaśnieje blaskiem najświętszym Ta, co - "Światło wiekuiste świata przyniosła" (Słowa prefacji do Matki Bożej).

Matka najwyższego Kapłana, Chrystusa, jest jednocześnie matką mistyczną kapłanów. I oto każdy kapłan - przez Syna - z Niej zrodzony, ma być wizerunkiem Jezusa i Maryi i ma urzeczywistniać Ich życie we własnym, kapłańskim życiu.

* * *

Ale gdy o Matce Bożej i Jej roli w moim życiu rozmyślam, to Jej wizję nadziemską, Jej wizerunek z duszy wysnuty łączę z wizerunkiem mej matki.

Zapewne, nie ma porównania. Macierzyństwo Niepokalanej jest niebiańskie, niedościgłe i najświętsze. Nawet najlepsza i najczystsza z córek Ewy, może być zaledwie słabym odblaskiem Matki Jezusowej. Ale, oto przez Łaskę, miłość i cierpienie, moja ziemska matka zbliża się do niebieskiej i tak już je widzę obydwie. Przed jedną zginam kolana i uwielbiam Ją, drugą błogosławię za to, że mnie prowadziła do TAMTEJ i wraz z mlekiem swych piersi przekazywała mi wiarę i miłość Jej Syna. I tak, u bram mego kapłaństwa, obok Chrystusa i Maryi, spotykam moją matkę.

Jakże mam ci dziękować, matko moja, za pierwszy siew powołania, który nieświadomie, Bożym instynktem wiedziona, rzucałaś do mej duszy.

Jak mam ci podziękować za twój najsłodszy gest, kiedy wskazywałaś mi, podnosząc moją niezdarną dziecięcą rękę ku górze, królestwu mego Ojca.

Czym ci wynagrodzę za to, że pierwszym słowem, którego mnie nauczyłaś, było najświętsze Imię Boże.

Jak mam cię uczcić za przykład gorliwej służby Bożej, jaki utrwaliłaś w moim sercu i pamięci na zawsze...

W godzinach dalekich dobiega moich uszu echo najpiękniejszej melodii, wobec której popisy świetnych chórów wydają mi się mizernym zawodzeniem, święty śpiew twoich "Godzinek", którym budziłaś mnie każdego poranku. I nieraz słyszę szept twoich modlitw wieczornych, które klęcząc, późną nocą, zanosiłaś do Boga.

Jakże mógłbym zapomnieć o tych pielgrzymkach do wiejskiego kościoła. Uczyłaś mnie wówczas prawd wielkich, a tak prostych, jak prosta była droga do Bożego domu, pięknych, jak kwiaty przydrożne, jasnych, jak słońce na niebie i słodkich, jak twoje serce najlepsze.

A jak ci wynagrodzę za pierwszą spowiedź, do której przygotowywałaś mnie razem z kapłanem, czyniąc ze mną pierwszy obrachunek z życia przed Bogiem...

Misterium boskim jest Msza. Jej tajemniczą wielkość zrozumiemy dopiero w innym wymiarze, ale jeśli dziś klękam przed Okruszyną Chleba, a wznosząc Ją ponad głowy klęczących i razem z Kościołem wyznaję wiarę w Bóstwo Utajone - czyż nie jest w tym i twoja, matko, zasługa?

Nie dałaś mi majętności doczesnych, ale serce twoje przekazało mi skarb cenniejszy od wszystkich skarbów ziemi. Pamiętasz, owe ciche i święte dni naszej wspólnej Komunii? Klęczeliśmy obok siebie, matka katoliczka ze swym dzieckiem, i zapatrzeni w wysoko wzniesioną Hostię szeptaliśmy: "Panie, nie jesteśmy godni, abyś wszedł do przybytku serc naszych", podczas gdy kapłan składał na nasze usta Chleb żywota. Stawaliśmy się wówczas oboje z NIM i w NIM - ja i ty, matko moja, "jedno".

A kiedy dorosłem i poszedłem w świat pełen zasadzek i niebezpieczeństw, któż wędruje za mną przez tyle lat sercem czujnym i tkliwym? Czyje modlitwy serdeczne i łzy rzęsiste strzegą moich dróg i wyjednują mi Łaskę? I czyjeż dziś serce najlepsze i najtkliwsze i nigdy niezawodne jest zawsze ze mną, w każdej godzinie mego życia i jak dobry, cichy anioł strzeże z Chrystusem i Maryją mego kapłaństwa?

A wreszcie uwielbię cię za wierność twoją swemu powołaniu matki i żony. Za nieskazitelność małżeńskiego życia, że rodząc i wychowując dziatki swoje - nie miałeś nic wspólnego z tą kobietą, która, występnie unikając potomstwa, bezcześci sakrament, pożycie małżeńskie zamienia w nierząd, częstokroć staje się morderczynią własnego dziecka i posłannictwo swoje wydaje na łup diabła.

Tym występnym żonom i matkom nie da Bóg nigdy szczęścia oglądania swego dziecka przy ołtarzu. A gdyby nawet tak się stało, nie przyniesie to chwały Bogu, ani pożytku Matce - Ojczyźnie, bowiem "nie może złe drzewo dobrych owoców rodzić" (Mt 7,17).

Gdy błogosławię Przenajświętszym Sakramentem wiernych, to oczami duszy zawsze widzę klęczącą moją matkę. Widzę jej siwą, pochyloną głowę i oczy wpatrzone w tę samą Miłość, która wiekuiście uwesela młodość naszą, w Jezusa Eucharystię, w Pana i Boga naszego. I poprzez wizję mojej matki widzę matkę kapłańską w każdej kobiecie katoliczce, która miłuje i wierzy. I to jest jej rola najszczytniejsza i najświętsza.

* * *

Któregoś zimowego popołudnia, wkrótce po straszliwej zawierusze, jaka przeszła przez nieszczęsne nasze Miasto, zawędrowałem do ruin kościoła Najświętszej Panny na Nowym Mieście.

Śnieg białym całunem przykrył cmentarzysko Starówki.

Było zupełnie cicho i gruzy spalonego, i zbombardowanego w Powstaniu kościoła wznosiły szczątki swych potrzaskanych murów w niemej skardze ku niebu.

Przez olbrzymie wyrwy w sklepieniu sypał się do wnętrza kościoła, do pozapadanych podziemi, śnieg. Tam, gdzie stał poprzednio wielki ołtarz - piętrzyły się zwaliska cegieł, pokruszonych murów, szczątki zwęglonych belek i stosy pogiętego żelastwa.

Ołtarz wyglądał jak grobowiec Pana Boga, którego Eucharystycznej Obecności nie wskazywało już więcej światełko wiecznej lampki. Zamiast niej - wdzierał się przez otwór rozwalonej absydy szary zmierzch zimowego popołudnia. Pamiętam, że to światło boleśnie raniło moje oczy, tak iż czułem napływające do nich łzy.

Ale w tej samej chwili serce moje doznało pokrzepienia.

Po prawej stronie nieistniejącego ołtarza, na tym pobojowisku straszliwym, w tym prezbiterium zdruzgotanym, gdzie wszystko było już tylko ruiną i popiołem, ujrzałem znak nieśmiertelności i życia... Nietknięta, nieskalana w swym głęboko artystycznym wyrazie jaśniała na tle okopconych ruin bielą kararyjskiego marmuru, rzeźba-posąg Augustyna i Moniki.

Znany z arcydzieła Ary Scheffera[4] gest i zapatrzenie dalekie obojga w wizję świata ponadczasowego, nieśmiertelna zaduma nad tym, co jest nieskończoną pięknością i trwaniem, niepodległym żadnemu zniszczeniu, ani żadnej katastrofie. Wizja świata boskiego... Na ich ustach zastygła na wieki najcudowniejsza, jakąkolwiek mogła prowadzić matka z synem - rozmowa: "W obliczu Prawdy pytaliśmy się nawzajem, jakim będzie owe przyszłe życie świętych, którego, ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, którego przeczucie nie dotarło do serca człowieka"... Staraliśmy się ustami duszy zaczerpnąć wód niebiańskich ze źródła boskiego życia" (Wyzn.).

Zda się drżą jeszcze na jej marmurowych wargach i pulsują wciąż życiem, choć tyle wieków minęło - słowa o roli matki chrześcijanki w życiu dziecka.

"Nie wiem, co mam tu jeszcze do czynienia i po co tu jestem, skoro już niczego nie spodziewam się od doczesności. Jedno tylko było, dlaczego pragnęłam pozostać czas jakiś przy życiu: to, aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Bóg więcej jeszcze uczynił, i dziś widzę, jak, wzgardziwszy szczęściem ziemskim, stałeś się Jego sługą".

I oto owe zapatrzenie w świat boski, doskonała harmonia tych istot, których "niezaspokojone serca znalazły swoje uciszenie dopiero w Bogu" - zapatrzenie tak wielkie, tak niewzruszalne, że nawet hitlerowski szał musiał przed nim cofnąć swe demoniczne szpony, uspokajał mnie, uciszał Prawdą o posłannictwie kapłana i matki, o ich wzajemnej zależności - podstawie istnienia świata. Bowiem w macierzyństwie urzeczywistnia się dzieło Ojca Stworzyciela. Bóg przez nie tworzy życie materialne, któremu przez kapłaństwo Jezus nadaje znamię wieczne, nasycając cielesność boskością. Matka i kapłan, to dwa wieczne źródła życia w materialnym i duchowym znaczeniu, ale jedno i drugie tylko wówczas nabiera pełnej, doskonałej wartości i jest czymś najpiękniejszym i najświętszym na ziemi, jeśli byt swój bierze z MIŁOŚCI i poprzez miłość ofiarną i świętą - matczyną i kapłańską - ku wiekuistej Miłości, którą Jest CHRYSTUS, zdąża.

[1] "Syn łez" - tak nazwał Augustyna pewien biskup, pocieszający zbolałą Monikę, zapewnieniem, że jej łzy przyczynią się do nawrócenia syna ("Wyznania" Ks. III, 12).

[2] Moniki obchodzi się 4 maja.

[3] "Kapłan - drugi Chrystus".

[4] Malarz francuski († 1858)

[*] Sprostowanie do artykułu, zamieszczone w "Rycerz Niepokalanej" 7(275)1950, s. 196.]