Mały Bohater

Mały Jaś, syn protestanckich rodziców, niespełna lat dwanaście, wracał pewnego wieczora do domu z nad morza, gdzie całe południe zabawiał się łowieniem ryb na wędkę. Znużony usiadł na chwilę na wystającem urwisku jakiejś nadbrzeżnej skały, wyjął z kieszeni książeczkę, zawierającą Ewangelię św. Łukasza i począł przewracać jej kartki. Po chwili zatrzymał się przy pierwszym rozdziale i przeczytał: "Bądź pozdrowiona łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami".

Słowa te dziwnie wpłynęły na umysł chłopaka. Wstał i puścił się w dalszą drogę, zatopiony w myślach. Gdy przyszedł do domu, pobiegł do matki i chwaląc się prostodusznie, zawołał:

- Mamusiu, żebyś wiedziała jak piękne wyczytałem dziś pozdrowienie!

- Jakież, synku?- zagadnęła matka.

- Bądź pozdrowiona, Maryjo, łaski pełna, Pan.,.

- Dosyć, dosyć! - Co gadasz Janku? Zdaje się, że chcesz ująć sławy Chrystusowi, jak to katolicy robią, gdy pozdrawiają Maryję! żebym więcej tych słów nie słyszała z ust twoich. Ani mi się waż, Janku! bo inaczej!...

A chłopczyna rozżalony, przerywając mowę matki, rzecze:

- Ale mamusiu, jeżeli Anioł je powiedział, to...

- Powiedziałam że dosyć. Rozumiesz Janku? Nie usłuchasz mnie!?

Zamilkł chłopczyna więcej przestraszony niż przekonany. Kiedy zaś poczciwy znalazł się malec sam na sam, długo pracował myślą, mozolił się i biedził nad zrozumieniem zagadkowego zakazu matki. A czym bardziej zagłębiał się w rozważaniu swoim, tym dziwniejszym wydawało mu się postępowanie "kochanej mamy" i już z goła nie mógł pojąć, dlaczego jemu nie wolno powtarzać tego samego pozdrowienia, którym Anioł powitał Najświętszą Pannę z rozporządzenia Bożego. Buntował się jego ruchliwy rozumek, ale miłość synowska stłumiła rokosz w samym jego zarodku.

Od tego czasu minęły cztery lata, a chłopiec ani raz nie odważył się powtórzyć "Zdrowaś Maryjo!" Jednakże słowa te tak głęboko wbiły się w jego serduszko, że ciągle stały mu w pamięci. Ile zaś razy brał Ewangelię do ręki, a oczy jego padły na wspomniane miejsce u św. Łukasza, zawsze doznawał niewymownej pociechy i słodyczy.

Wreszcie któregoś dnia, gdy czytał Ewangelię, natrafił na słowa hymnu: "Wielbij, duszo moja, Pana... iż wejrzał na niskość służebnicy Swojej". Albo "więc odtąd błogosławioną mnie zwać będą wszystkie narody,"

Jaś rozumował - i miał słuszność - że znalazł dowód, którym niezawodnie przekona matkę i uzyska pozwolenie odmawiania "Zdrowaś". Przecież Najśw. Panna sama oświadczyła o Sobie, iż wszystkie narody mają Ją wysławiać, a więc i my.

Przez kilka dni nosił się z tym nowym odkryciem i przygotował się do stanowczej rozprawy.

Pewnego popołudnia, gdy matka miała wrócić z miasta, wyszedł naprzeciw niej jak najpoważniej nastrojony i wziął z sobą angielskie tłumaczenie Pisma Św[iętego]. Zaledwie ją spotkał i na jej ręce złożył gorący, synowski pocałunek, zawołał radośnie:

- "Mamo! Mamo! Proszę przypatrzeć się, co tu napisano. Matka Pana Jezusa sama powiedziała, że wszystkie narody zwać Ją będą błogosławioną! Będę Ją więc mógł czcić, jak to katolicy czynią, gdy odmawiają Pozdrowienie Anielskie? Nieprawdaż, Mamusiu?

Zaskoczona tą odważną i prostą uwagą syna, pani Emilia wybuchnęła zrazu gniewem, ale po chwili uspokoiwszy się, spytała ostrym tonem:

- Czy może byłeś dziś na ulicy W..,? - A nie czekając odpowiedzi, rzekła z pogróżką: - Poczekaj, jeżeli w tym czasie, kiedy mnie w domu nie ma, chodzisz do kościoła katolickiego, aby uczyć się tych rzymskich zabobonów, to dostaniesz taką łaźnię, że jej nie zapomnisz do śmierci!

- Wszakże to są rzeczy - rzekło dziecko zdziwione - które wyczytałem w tej tu Ewangelii! Po co więc,...mamo, dajesz mi ją do ręki?

- Abyś czytał i znał Słowo Boże!

- A czy to wszystko, com powiedział, nie jest Słowem Bożym?

- Milcz! - syknęła przez zaciśnięte zęby rozgniewana do żywego matka.

Chłopiec usunął się na bok, a pani Emilia zwracając się do swego towarzysza, pana W., przyjaciela jej męża, odezwała się z westchnieniem:

- Mój Boże! ot, doczekałam się pociechy... Wie pan dobrze, jak strasznym ciosem jest dla matki śmierć kochanego dziecka, A jednak mówię panu szczerze, że wolałabym go raczej widzieć na marach, aniżeliby miał kiedyś zostać katolikiem!

A na to pan W... do zasępionego chłopca:

- Oj Janku, popraw się. To nie ładnie martwić matkę. Coby to było, gdyby się ojciec dowiedział?

- Nie myślałem, że mogę komuś przykrość sprawić powtarzaniem tego tylko, com znalazł w Ewangelii świętej - odparł z zadąsaniem Janek.

- Pozwoli Pani - rzekł pan W... do pani Emilii - a ja wybiję mu z głowy katolickie głupstwa.

Atoli wszelkie jego usiłowania jak przyszłość wykazała, rozbiły się o szlachetny upór chłopca.

Wskutek zbiegu tajemniczych okoliczności, które zastępują prawdziwe zrządzenia Boże, ojciec Jaśka umarł w sześć miesięcy potem. Panią Emilię ogarnęła do tego stopnia niezmierna żałość, iż prawie w oczach zaczęła niknąć. Powinowaci liczyli dnie i miesiące, pocieszając się, że wraz z upływem czasu przepisanego powszechnym zwyczajem na żałobę skończy się także boleść, lecz niestety omylili się. Albowiem rok jeszcze nie minął, a ona poszła za mężem, a tak koniec jej cierpień był początkiem nieutulonego ich żalu i długich opłakiwań. Piętnastoletni Jaś dotkliwie odczuł tę stratę i gorące a szczere ronił łzy nad trumną matki i wtedy ani mu przez myśl nie przeszło, że to nieszczęście będzie dlań źródłem wielkiego błogosławieństwa.

Po pogrzebie zabrała go do siebie starsza jego siostra, która już od kilku lat była zamężna za jakiegoś pana B... Jaś pod opieką siostry więcej sam sobie zostawiony, mógł swobodniej bujać w nowym świecie religijnych myśli.

Pewnego dnia - a było to w uroczystość Wniebowzięcia Najśw. Panny - wypadło Jankowi przechodzić koło kościoła katolickiego, w którym właśnie odprawiało się wieczorne nabożeństwo. Już z dala dolatywał jego uszu potężny śpiew, który w miarę zmniejszania się odległości rósł, potężniał i wyraźniał, a tak był harmonijny iż nabierało się wrażenia, jakoby wierni, chcąc jak najgodniej wyśpiewać chwałę Maryi, serca swoje spolili w jedną wielką a ognistą całość i głosy swe zlali w jeden potężny głos. Ciekawością zdjęty postanowił Janek wejść na chwilkę.

Aliści zaledwie przestąpił próg świątyni, stanął jak wryty, rażony wspaniałością czy rzewnością widoku. Wzrok jego szybkim lotem przebiegł po rzeszy rozklęczonego u stóp ołtarza ludu i spoczął na obrazie Najśw. Maryi Panny. Artysta po mistrzowsku przedstawił wniebowzięcie Bogarodzicy. Aniołowie unoszą w przestworza swą Królowę, otoczoną jasnością, a Jezus siedząc na obłokach, wychodzi na Jej spotkanie i wita Matkę Swoją z otwartymi ramiony.

Czego pędzel nie zdołał wyrazić, to dopowiedziało serce, już od dawna w Przeczystej Panience rozmiłowane.

- Niewypowiedziany zapał ogarnął wtedy duszę moją - opowiadał później młodzieniec - nieprzywykły do takich widoków w zimnych i martwych murach zboru protestanckiego.

Tymczasem wychowanice Sióstr Miłosierdzia zaczęły śpiewać miluchnym głosem: "Zdrowaś Maryjo...".

Jankowi zdawało się, że ta niewinnych dusz piosenka, to takby dalekie echo głosu Archanioła, kiedy Najśw. Pannie zwiastował Boskie Jej macierzyństwo. Bóg wie, co się tam w duszy jego działo; dość, że był mocno wzruszony, a wyrazem tego były łzy rzęsiste a gorące, spływające jak perły na oblicze. Zamierzona chwilka pobytu w świątyni, przedłużona później na całą godzinę, postawiła go na przełomie i zakończyła jedną epokę w jego życiu, a zaczęła drugą, świetniejszą, ze wszech miar szczęśliwszą.

Po skończonym nabożeństwie poszedł bowiem do zakrystii rozmawiał z księdzem Misjonarzem i wylał przed nim swoje zamysły. Niedługo potem czysta dusza Jasia usłuchała Ducha Św[iętego], stukającego do niej raz po raz natchnieniami i wyrzekła się odszczepieństwa w tym samym kościele w święto Narodzenia Najśw. Maryi Panny.

Kto wie, czy to nie owe pierwsze "Zdrowaś" pobożnie omówione niewinnymi usty utorowało mu przystęp do prawdy?

Wszak nie mało trudności miał Jan do pokonania, które Tu wytrwale stawiała siostra, fanatyczna protestantka. On zaś po jednej, drugiej, trzeciej nieudanej próbie nie dał za wygrane, lecz modlił się jeszcze o nawrócenie zagorzałej wyznawczyni wiary Lutra. Niekiedy szlachetny młodzian przejawiał do niej jak najczulej, namawiał ją, aby porzuciła protestanckie wyznanie, ale ona nie chciała wcale o tym słyszęć sprowadzała rozmowę zaraz na inny przedmiot.
Pewnego dnia tak dalece postąpiła, że odezwała się do niego z zimną krwią: "Wiesz co, Janie! Wolałabym, aby moje dzieci zaraz pomarły, niż żeby odstąpiły od wiary ojców naszych. Zaprzysięgliśmy przecież wieczną nienawiść ku Rzymowi. Z mlekiem matki wyssaliśmy też hasło: "Precz z papiestwem!"

Chłopcy pani B... byli wtenczas pełni życia. Wszelako w kilka dni później zachorował jeden ciężko na zapalenie gardła, a drugi na febrę brzuszną. Zacny nasz młodzian rzekł wtedy do niej niby natchniony z Nieba: "Siostro kochana! cóżeś sprawiła swoim złorzeczeniem macierzyńskim! Pozwól mi przynajmniej, abym za nich zmówił "Zdrowaś Maryjo!"

Pani B... nie posiadała się z gniewu, lecz tym razem nie chciała się sprzeciwić bratu, bo na cóż nie zdobędzie się matka dla ratowania ukochanych dziatek? Jan ukląkł przy łóżku dogorywających siostrzeńców i odmawiał głośno Pozdrowienie Anielskie, a ona mimowoli pierwszy raz w życiu powtarzała za nim duchowo słowa cudownej modlitwy. Najśw, Panna, Pocieszycielka strapionych, nie zawiodła też ufności pokładanej w Jej pośrednictwie i wysłuchała prośbę, zanoszoną przez dwa szczerze się do Niej uciekające serca.

Odtąd im bardziej polepszało się zdrowie chłopczyków tym więcej malała i nikła nienawiść matki ku Rzymowi, aż się przemieniła w równie gorącą miłość katolickiej wiary.

We dwa miesiące potem powróciła i ona za łaską Bożą na łono pierwotnej Matki - Kościoła katolickiego. Po uroczystym wyrzeczeniu się herezji, rzucając się w objęcia brata, zawołała w uniesieniu: - Otóż teraz możemy powiedzieć, że jesteśmy rodzeństwem jednej i tej samej krwi i wiary.

Z. Gąsiorowski | (Gość Niedzielny - Katowice)


Maryjo, Ty Wszystko możesz, gdyż nawet zrozpaczonych podnosisz i do raju wiedziesz.

Św. Damian

"Nazywają mnie Matką miłosierdzia i słusznie, jestem nią rzeczywiście, bo mnie do tej godności wyniosło miłosierdzie Boże".

Słowa Matki Najśw. do św. Brygidy