List do Krystyny (VII)
Rycerz Niepokalanej 6/1950, zdjęcie przy artykule: List do Krystyny, s. 167

O MOŻLIWOŚCIACH OSIĄGNIĘCIA ŚWIĘTOŚCI W MAŁŻEŃSTWIE

Krysiu najmilsza!

Gdyby nie to, że miesiąc maj, poświęcony czci Najczystszej i Niepokalanej, niejako narzucił mi napisanie do Ciebie listu na temat błogosławieństwa udzielonego tym, co są czystego serca, to właściwie powinienem był rozpocząć omawianiem rad ewangelicznych w życiu małżeńskim od posłuszeństwa. Albowiem, w myśl tego, com Ci powiedział w poprzednim liście, posłuszeństwo, będące odpowiednikiem wiary, stanowi, podobnie jak i ona, korzeń i fundament, na którym wznoszą się potem: z jednej strony miłość i nadzieja, z drugiej - czystość i umiłowanie ubóstwa. Gdyż nie sposób umiłować tego, czego się nie poznało przez wiarę; nadzieją zaś krzepić się można dopiero, gdy się wiarę obrało za niewzruszoną odskocznię. Podobnie, jeśli świadomie i dobrowolnie nie podpiszemy się pod posłuszeństwo absolutne, wyrażające wiarę naszą w Tego, któremu ślubujemy posłuch, to czystość nasza, mająca być wyrazem miłości, oraz ubóstwo mające świadczyć nadziei i ufności, będą po prostu wynikiem przypadku, igraszką okoliczności, trzciną chwiejącą się na wietrze i gotową dać się wykorzenić każdemu silniejszemu podmuchowi.

Niedawno usłyszałem dwa zdania na temat posłuszeństwa, jedno wyrażone przez osobę poważną i duchowo bardzo wyrobioną, drugie - przez młodzieńca.

Pierwsze brzmiało: "Najgorszą trudnością w osiągnięciu świętości w świecie jest niemożność narzucenia sobie całkowitego posłuszeństwa. Przyznaję, iż bywają w świecie dusze o kryształowej czystości, że ufność w ubóstwie bywa u niektórych świeckich tak wielka, iż góruje nawet nieraz nad zakonną. Ale brak posłuszeństwa, które by mogło kierować każdym naszym krokiem, jest wielkim utrudnieniem".

Drugie brzmiało: "Tak sobie pomyślałem, że posłuszeństwo, to nawet więcej niż męczeństwo. Bo moje życie nie jest moje własne, każdy może mi je zabrać, wystarczy, żeby ktoś mocno rzucił we mnie kamieniem. A mojej woli, to nikt mnie nie odbierze, nawet sam Pan Bóg nie chce jej odbierać. To jak się wyrzekam swojej woli, to chyba daję najwięcej".

Otóż to drugie zdanie wyraża po prostu podłoże samo naszej wiary i moralności, w którym męczeństwo jest tylko dlatego tak wielką zasługą, iż jest najwyższym szczeblem w naśladowaniu Tego, który dla naszego zbawienia "stał się posłusznym aż do śmierci!" . Natomiast pierwsze zdanie wyraża bolączkę istotną i mało uświadamianą, a jednak wynikającą w gruncie rzeczy z pewnego wielkiego nieporozumienia.

Przeważnie przystępujemy do małżeństwa w przekonaniu, iż zachowujemy swą wolę dla siebie, by móc czynić z nią co się nam żywnie podoba i z góry zakładamy, iż woli tej zdołamy podporządkować również i współmałżonka. Tymczasem przysiędze małżeńskiej powinien towarzyszyć ślub posłuszeństwa względem Pana Boga, któremu winniśmy oddać wolę naszą, całą wolę naszą i wszystkie jej marzenia, nadzieje, ba, nawet zachcianki.

Chodzi właśnie o to pragnienie, o to nastawienie na posłuszeństwo, o te gotowość do świadomego i dobrowolnego oddania Panu Bogu woli naszej w darze. I gdybyśmy poczęli czynić to ze świadomą intencją dodając do obrzędu ślubnego obietnicę posłuszeństwa, którą byśmy potem usiłowali ustawicznie wprowadzać w życie - to pod względem posłuszeństwa i heroizmu, którego ono wymaga, zdołalibyśmy, samą siłą faktu i warunków, sięgnąć szczytów świętości.

Reguły tego zakonu, który nazwaliśmy małżeństwem, niesposób wyuczyć się z góry. Mąż Twój może okazać się zupełnie innym niżeliś go sobie wystawiła. Może będziesz pragnęła dzieci, a Pan Bóg Ci ich odmówi. Może każde nowe dziecko przysparzać Ci będzie fizycznej udręki i moralnego kłopotu, a jednak będziesz ich miała wiele itd., itd. Nigdy również nie możesz przewidzieć z góry na jakie natrafisz usposobienie, lecz jest bardzo wątpliwe, by były to usposobienia ludzi dążących do świętości. Nie możesz też przeważnie przewidzieć w jakich warunkach rodzinnych i materialnych upłynie Ci życie. Wszystko to będzie płynne, zmienne, wymagające ustawicznej pamięci na słowa "czuwajcie i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie".

Toteż miała słuszność moja rozmówczyni, biadając nad brakiem, w życiu świeckim, tej mocnej poręczy i podpory, jaką jest posłuszeństwo. Ale nie brała ona pod uwagę, iż zarówno w zakonie, jak w małżeństwie, o wartości posłuszeństwa decyduje, nie tyle posłuch rozkazom, co gotowość do przyjęcia żądań Bożych, wyrażonych zarówno w rozkazach, jak w okolicznościach życia. Bo - należałoby to wypisać ognistymi literami - posłuszeństwo nie powinno być nigdy... biernością. Posłuszeństwo jest czynem, aktem miłości, nadziei i wiary. Więc - jak każdy czyn - winno ono być dobrowolne i świadome. Wtedy dopiero jest pełnowartościowe. Pełnowartościowe, jak Maryjne "Fiat" następujące po nieodzownym "Jakże mi się stanie?" Albowiem trzeba wpierw duszą, sercem i wolą nasłuchiwać tego, co mówi w nas Pan, radzić się Go, prosić o wyjawienie nam Swej woli w każdym wypadku, od najmniejszych zdarzeń życia codziennego po najważniejsze, przełomowe chwile, a On nam nigdy odpowiedzi nie poskąpi. Dobrze jest obrać sobie stałego spowiednika, przez którego usta wola Boża objawiać się nam może. Zawsze też weźmijmy sobie zarówno tu jak i we wszystkich innych okolicznościach Maryję za wzór. Maryję, której posłuszeństwo nie było nigdy biernością, gdyż było zawsze poprzedzone zapytaniem skierowanym do Najwyższego, zapytanie niemilknącym, od "jakże mi się stanie?", po "cóżeś nam to uczynił?" Zapytaniem, w którym zawierała się pewność z wiary wyrastająca, iż On jeden trzyma klucz do wszelkiego wyjaśnienia, zespolona z miłosną nadzieją, iż nigdy nie odmówi tej odpowiedzi, po usłyszeniu której wystarczy schylić głowę, oddać się całkowicie w Jego ręce mówiąc "oto służebnica Pańska", aby zstąpił On do naszych serc i w nich działać począł.

A więc krótko mówiąc: w małżeństwie, chodzi po prostu o to, by czynić nie to, co nam dogadza, lecz to, czego Bóg od nas żąda, czyli dobro doczesne i wieczne rodziny. Ale jest pewna forma posłuszeństwa, która stanowi nieodzowny składnik świętości małżeńskiej. Jest to posłuszeństwo polegające na tym, by umieć powiedzieć "nie!". A jest to bez wątpienia forma wymagająca największego heroizmu. Bo nie wystarcza nam stosować to posłuszeństwo, które mówi "tak". "Tak" dziecku, przy którym trzeba czuwać, gdy nam się oczy kleją. "Tak" mężowi, któremu trzeba pomóc w pracy, gdy - po całodziennej harówce tak bardzo by się chciało usiąść spokojnie z książką. "Tak", gdy wyrzekamy się zdrowia, sił i młodości, by ujrzeć mogły światło dnia i wieczności, wszystkie te dusze, które Bóg przez nas do życia powołać zamierza. "Tak", gdy mimo szarpiącej nas pokusy odejścia, trwamy, w imię Boże, przy mężu brutalnym lub lekkomyślnej żonie. To posłuszeństwo, w swej ofiarności tak bardzo do zakonnego podobne, nie wystarcza w małżeństwie. Albowiem co chwila nastręcza małżeństwo okoliczności i wypadki, w których najbliższym i najukochańszym będziesz musiała umieć powiedzieć "nie". Umieć powiedzieć, powtarzam to, bo nieraz będzie Ci się serce krajało tak boleśnie, że obleci Cię pokusa ustąpienia. A ustąpić nie wolno, właśnie w imię posłuszeństwa Bożego. Ustąpić nie wolno mężowi, który lekkim sercem frymarczyć chce świętość małżeństwa i Ciebie pociągnąć za sobą. Ustąpić nie wolno dziecku, które ze łzami błaga o coś, co stać się może kiedyś jego zgubą. Bo posłuszeństwo, to nie tylko oddanie się całkowicie na służbę Bożą poprzez wyrzeczenie się siebie dla bliźnich, ale również zachowanie siebie dla Boga w stanie nienaruszonym i nietkniętym, ponad bliźnimi i wbrew własnemu sercu.

Toteż, jak widzisz, Krysiu, posłuszeństwo w małżeństwie ma wszelkie po temu dane, by stać się w zasługi obfitujące i heroiczne. Lecz aby nim się stać mogło rzeczywiście, nieodzowny jest ten gest pierwszy i podstawowy: oddanie siebie od początku, całkowicie, świadomie i dobrowolne pod panowanie natchnień Ducha Św[iętego] i pod posłuszeństwo wszystkim Jego żądaniom.


[Opis zdjęcia powyżej] Św. Antoni Maria Claret (1807-1870), arcybiskup z Santiago, założyciel Zgromadzenia Klarecjanów. W ciągu 35 lat swego kapłańskiego życia wygłosił 25 tys. kazań i napisał 144 książki o łącznym nakładzie 11 milionów egzemplarzy. Misjonarzował na Wyspach Kanaryjskich, na Kubie we Francji i we Włoszech, nawracając wszędzie mnóstwo grzeszników. Zapytano go raz, "w jaki sposób osiągnął te rezultaty?" Odpowiedział: "Modlę się do Matki Bożej i proszę Ją o pomoc". "A gdy Jej nie da?" "Chwytam za rąbek Jej płaszcza i nie puszczam, aż mi udzieli, czego pragnę". Kanonizacja Antoniego Claret miała miejsce 7.5. br. w Rzymie.