(Parę uwag o apostolstwie O[jca] Maksymiliana)
Wiele się pisze i mówi o roli Ojca Maksymiliana jako organizatora dzieł apostolskich. Sława jego jest w tej mierze w pełni zasłużona. Był on urodzonym wodzem i organizatorem. Potrafił znakomicie wprzęgać do roboty innych, wykorzystując przy tym najpowsze doświadczenia organizacji pracy.
Jednak talent organizacyjny nie wyczerpywał zdolności apostolskich twórcy Niepakalanowów i "Milicji Niepokalanej". W działalności swej nie krył się, jak wielu kierowników, za podwładnymi. Tam, gdzie zaszła potrzeba, sam wraz z nimi brał się do dzieła: zbierał datki po domach, wręczał na ulicy poganom numery "Rycerza" i kręcił korbą maszyny drukarskie[j]. Gdy szło o niesienie bliźnim radosnej wieści o Matce Niepokalanej, nie dawał się nikomu uprzedzić.
Cenił sobie wielce apostolat bezpośredni - "od duszy do duszy". Przy każdej sposobności: w pociągu, na okręcie, w poczekalni lekarza, na ulicy, w prywatnym mieszkaniu, czy wreszcie w więzieniu niemieckim i oświęcimskiej kaźni dążył do zetknięcia się z człowiekiem sam na sam, oko w oko.
Mówić ludziom o Bogu to niełatwe zadanie. Tak często narażamy się na lekceważenie i drwiny, w czasie których dotkliwie cierpi nasza miłość własna. Ścieranie stę słowem w kręgu ciekawych, często nieżyczliwych słuchaczy, bywa wielką próbą dla wytrzymałości i nerwów. Toteż nieraz pokusa szepce, żeby wycofać się z dysputy, nie dać jasnej odpowiedzi na postawione pytanie, bo to może nas ośmieszyć a zarazem rzekomo sprowadzić zgorszenie i zaszkodzić sprawie, o którą nam chodzi. O[jciec] Maksymilian o sobie nie myślał. Kochał Niepokalaną i nie patrzył na ludzkie względy. Więc mimo iż jego wrażliwa natura nieraz musiała się wzdrygać przed stykaniem się oko w oko z drwiną, oporem, złą wiarą, bezmyślnością, nigdy nie zaniechał okazji do rozmowy, dysputy, apostolstwa. W spuściźnie po nim pozostało kilkanaście bezcennych sprawozdań z takich rozmów. O[jciec] Kolbe górował nad rozmówcą wielkim wykształceniem filozoficznym i teologicznym. Tok jego rozumowania był niezmiernie logiczny. Jednak choć był doktorem na dwóch wydziałach, mówił językiem prostym, zrozumiałym, unikał obcych wyrazów, w sposób bezbłędny prowadził swój wywiad do zamierzonego celu. Przede wszystkim jednak potrafił w rozmowie utrzymać nastrój życzliwy, przyjazny. Z tonu jego pytań i odpowiedzi widać szacunek dla duszy rozumnej przeciwnika w dyspucie. Brzmi w nich męska miłość - silna i zdecydowana - do "biednych dusz", omotanych sidłami herezji, niewiary lub grzechu. Im che pomóc i zapewnić to szczęście, którego sam kosztował.
Rozmowa rozpoczęta z taką intencją rozbrajała i zjednywała rozmówcę. Zmuszała go do uważnego słuchania wywodów, lojalnego przemyślenia toku rozumowania i wniosków O[jca] Kolbego. Nieraz zdarzało się, że pod koniec dysputy rozmówca uznawał pełną słuszność wywodów O[jca] Kolbego. Niekiedy tylko milknął, czym przyznawał się do porażki wobec obecnych przy rozmowie słuchaczy. Te przygodne nauki nie zawsze mogły doprowadzić do niezwłocznego nawrócenia. Nowoczesny apostoł wiedział o tym dobrze, tak jak apostołowie sprzed wieków. Prawie zawsze na niwie apostolskiej jeden sieje, a inny zbiera plon. Tam jednak, gdzie czas i warunki pozwalały, potrafił być uparty. Znany jest epizod z pastorem w Nieszawie. Pastor nie znajdując więcej argumentów na odparcie twierdzeń franciszkanina - wyprosił go za drzwi. Jakież było zdziwienie pastora, gdy gość za[240]stukał do drzwi od kuchni i wszedłszy znowu podjął spokojnie dysputę na temat ustępu Ewangelii, w którym Jezus ustanawia Piotra głową Kościoła.
Chociaż niejeden z rozmówców znikał po chwilowej rozmowie z oczu Ojca Kolbego na całe życie, zawsze jednak otrzymywał pamiątkę, która miała mu przypominać odbytą rozmowę - medalik Niepokalanej.
O[jciec] Maksymilian odnosił jednak zwycięstwa - bezpośrednie i liczne. Nie tylko wśród chorych w szpitalu czy na łożu śmierci, lecz również wśród ludzi zdrowych, ludzi czynu. Przemawiał wtedy jako "władzę mający" kapłan, obdarzony łaską stanu. Zdarzało się, że długoletni grzesznik na jego polecenie porzucając opór klękał ze łzami do spowiedzi.
O[jciec] Kolbe nie krył przed ludźmi tajemnicy swego powodzenia. Każde nawrócenie wymagało przygotowania, które polegało głównie na stosowaniu trzech środków: modlitwy, umartwienia i miłości bliźniego. Przez modlitwę upraszał pomoc Bożą w swych zamierzeniach. Miał przy tym pełną świadomość, że działa jedynie jako narzędzie Niepokalanej i Bogu przez Niepokalaną przypisywał pomyślne wyniki. W umartwieniu widział sposób większego zbliżenia się do Boga, stwierdzając, iż cierpienie dla chrześcijanina jest konieczne, "bo cóż to za miłość bez cierpienia". Miłość przybliżała mu bliźniego.
O tej miłości pisał: "Do wszystkich wyciąga miłującą dłoń, za wszystkich się modli, za wszystkich cierpi, wszystkim dobrze życzy, pragnie szczęscia dla wszystkich, bo tak chce Bóg".
"Kto z modlitwą na ustach lub w głębi cierpieniem przeczyszczonego i rozpalonego płomieniem miłości ku Bogu serca z tej właśnie gorącej miłości robi, co tylko jest w jego mocy, by jak najwięcej dusz Jemu przez Niepokalaną odzyskać, uwolnić z pęt zła, uszczęśliwić - ten i tylko ten triumf święcić będzie".
Zastanówmy się nad tymi słowami. Każde z nich O[jciec] Kolbe wypisał własnym potem i własną krwią, aż do męczeńskiej śmierci. W nich tkwi tajemnica jego mocy i powodzenia.