Kapliczka

Kapliczkę z figurą Matki Bożej przy drodze do Gulbina zaraz za wsią, w miejscu gdzie młody brzeźniak na wilgotnym gruncie wabił teraz świeżą wiosenną zielenią - przejęły w swą opiekę dziewczęta. Zimą to tam nie wiele miały do zrobienia. Tyle, że śnieg odmiotły, postawiły w słoju kilka palm sztucznych, czy papierowych kwiatów. Ale od wczesnej wiosny, ledwie tylko pierwsze pąki rozkwitły, ledwie się ukazały spod śniegu pierwiosnki, a trochę później przy rzeczce zakwitły kaczeńce, rwały kwiaty pękami, wiązały je w misterne bukiety, plotły wianuszki, dekorując tym wszystkim postać Jasnej Panienki.

Tak było i tego roku. Ledwie śniegi na dobre znikły z ziemi, a słonko przypiekać zaczęło w południe nieco mocniej, można było zobaczyć sylwetki dziewczęce, krzątające się przy kapliczce. Ta przyniosła pęk bazi wierzbowych, inna bukiecik sasanek. Wymiotły przestrzeń dookoła, wysypały piaskiem, ba, przez rów nawet przydrożny przerzuciły kilka desek, by łatwiej było się dostać pod samą figurę, gdy ktoś nabożniejszy nie tylko czapki uchyli i przeżegna się, ale może i przyklęknąć, jeśli zapragnie pomodlić się dłużej.

Stefka, która mieszkała najbliżej kapliczki, miała jedno zmartwienie. Oto od dobrych kilku lat nie odnawiana, zsieczona przez deszcze i śniegi, zapylona kurzem przydrożnym, zatraciła kapliczka swoją świeżość. Farba odstawała płatami, tu i ówdzie odpadła zupełnie, świecąc brudnymi plamami. A i sukienkę Panienki, niebieską ongiś, dziś wyszarzałą, też by się zdało odnowić. Medytowała dziewczyna nad tym, prosiła nawet brata o pomoc, ale zbył ją niczym. Nie dlatego, żeby mu się nie chciało, ale ot jak to z chłopami zawsze, co to ni gustu ni piękna nie rozumieją; uważał że i tak jest ładnie. Dała więc mu spokój.

Potem i jej samej jakoś ta sprawa wywietrzała z pamięci. Wiosna tymczasem rozwinęła się w całej pełni. Jasno, zielono było na świecie. Kapliczka okolona bujnym brzeźniakiem, już wabiła ku sobie. Kościół był daleko - w miasteczku. Nic dziwnego, że często, szczególnie na Anioł Pański, pod wieczór, spostrzegłbyś czasem koło figury Maryi Panny kilka postaci szepczących modlitwę.

Stefka, jako że to jej było najbliżej, uważała za swój obowiązek, jeśli już nie samej kwiaty przynosić, to przynajmniej pilnować, by wodę w słojach zawsze pozmieniać, by badyle zeschnięte pousuwać, śmiecie porozrzucane pozbierać.

Było to już pod koniec kwietnia. Wieczór był chłodny, chmurny jakiś, sposępniały nie wiedzieć czego. Jak to normalnie zresztą bywa - kwiecień - plecień, nie bez racji przecie tak powiadają ludziska.

Stefka wyglądała oknem na drogę. Pusto było, ani człowieka. Tylko gęsi krzykliwie maszerowały gdzieś brzegiem rowu, pochłonięte swoimi sprawami. Koło kałuży rozlanej wody uwijał się szpak, podskakiwał, trzepotał skrzydełkami, coś tam gaworzył po swojemu.

Od strony wsi donosiły się jakieś głosy. Drogą szła para ludzi. Poznała. Byli to Folkowie - brat i siostra. Zastali ich rodzinę tutaj, gdy przybyli na Zachód repatrianckim transportem. Polacy. Siedzieli tu z dziada pradziada, twardo, mocno. Niewielu ich po prawdzie i zostało w wiosce - kilka rodzin. Długo boczyli się z repatriantami na siebie. Ale potem poznali się i nastała zgoda.

Rodzeństwo minęło tymczasem ostatnie zabudowanie. Byli przy kapliczce. Nie poszli dalej, przystanęli. Potem przeskoczyli rów. Coś tam zaczęli majstrować. Stefka nie mogła dojrzeć. Narzuciła szybko chustę na głowę i ramiona, wymknęła się z domu.

Za chwilę znalazła się przy tamtych. Przedtem przyklękła, zmówiła "Zdrowaś", wtedy pozdrowiła ich Pochwalonym.

- Na wieki - odpowiedzieli zgodnie.

Przyglądała się przez chwilę ciekawie. Pracowali szybko, mrok bowiem był już blisko. Na przedniej ścianie kapliczki przybita była drewniana deszczułka. Na niej wypisane słowa: "Maryjo, Królowa Polska, módl się za nami". Deszczułkę tę zastali już z chwilą przybycia na Nadodrze. Z czasem deszcz spłukał z niej prawie litery - zamazały się, drzewo sczerniało i szpeciło tylko ścianę kapliczki. Stefkę nieraz brała ochota odedrzeć deskę i precz wyrzucić. I tak już przecie nikt tam nic nie odczytałby. Teraz widziała deseczkę świeżo oheblowaną. świecącą jasną bielą. Chłopiec ostrożnie rysował ołówkiem od nowa litery napisu. Potem pociągał je czarna farbą.

Nie wytrzymała. Ciekawość ją spierała. Rzuciła pytanie:

- A czemu to tak robicie? Nie prościej byłoby deskę zerwać i napisać wprost na ścianie kapliczki?

Chłopiec odwrócił ku niej na moment twarz, spojrzał i rzucił tylko jedno krótkie.

- Nie...

Siostra jego chciała coś mówić, ale wstrzymał ją ruchem ręki.

- Ja sam opowiem, niech no skończę...

Zmrok spływał już na ziemię, gdy podniósł się, wreszcie z kolan. W szarzejącym świetle dnia czarne litery na białym tle były jeszcze dobrze widoczne. Chłopiec spoglądał na swoje dzieło z nieukrywanym zadowoleniem. Wtedy dopiero podniósł wzrok na Stefkę i uśmiechnął się mile.

- Teraz możemy pogadać...

Usiedli na pobliskiej stercie kamieni. Stefka dowiedziała się ciekawej historii kapliczki. Przed trzydziestu laty postawiła ją ludność polska tych okolic. Do kościoła mieli daleko, a zresztą ksiądz był tam Niemiec, nie można się było modlić po polsku. Tu więc przychodzili z modłami, tu wieś odmawiała wspólnie litanie, szczególnie w miesiącu maju. Na ścianie kapliczki był napis polski - Maryjo, módl się za nami. Ale gdy nastał okres wzmożonego prześladowania Polaków. Niemcy napis polski usunęli, a na jego miejsce wmurowali kamień z tekstem niemieckim...

W tym miejscu Folkówna przerwała bratu.

- Ale i tak z tego pociechy nie mieli. Myśmy posadziły gęsto malwy przed samą kapliczką. Jak latem, to i wcale tego ich napisu widać nie było...

I tak trwało latami. Ale gdy tylko wróciła na swoje ziemie Polska, oni zaraz przybili na tym miejscu tabliczkę z polskim napisem. Tymczasem. Potem wstawi się kamień...
Ciemno już było, gdy wracali do domu.
Folka jeszcze westchnął:

- Prędko maj. Dobrze byłoby odmalować całość, ogrodzić ładnie, kwiaty posadzić. Ale farba tu i olejna i inna potrzebna. Drogo kosztuje. Musi tymczasem tak być, jak jest.

Stefka była poruszona opowiadaniem. Coś jej świtać zaczęło w głowie. Wiedziała, że przy całej serdeczności stosunków- obu grup ludności - między repatriantami a ludnością rodzimą - istnieje cicha, szlachetna zresztą rywalizacja. Gdyby tak to wykorzystać...
Jak swoje przeprowadziła, mniejsza o to. Miała jednak głowę dziewucha! Zainteresowała przedtem sprawą ojca: Ten pogadał z jednym i drugim. Coś tam pokiwali głowami, podali sobie ręce, rozeszli się.

Po paru dniach przy kapliczce pokazało się dwóch chłopców. Czyścili, skrobali. A potem, potem zaczęli wszystko malować od nowa. Do najbliższej niedzieli wszystko było skończone. Stolarz Białosik zrobił śliczny płotek. Też go pomalowali.

Z dala świeżą bielą świeciła kapliczka. Szata Matki Bożej, Jej piękne, tkliwe oblicze, też odnowione. W ogródku dziewczęta skopały ziemię, zrobiły klomby, posadziły nieco flanców, coś posiały.

Po paru dniach przybyło jeszcze przed kapliczką parę skromnych ławek, wkopanych w ziemię.

Repatrianci z dumą spoglądali po sobie. Złożyli się po trochu, starczyło i na farbę i na drzewo. Robocizna, jasne, że była za darmo. Jakżeby to inaczej, przecie dla Najświętszej Panienki! Nie dali się prześcignąć tamtym. A i warto było, bo kapliczka teraz piękna, jak nowa. A za dwa dni i maj...
Stefka nie posiadała się z radości, że jej tak się udało.

Nadszedł maj. Do miasteczka, do kościoła było więcej niż 10 kilometrów. W niedzielę to jakoś na Mszę św. czy wożeni czy pieszo trzeba się było tam udawać. Ale żeby na majowe, pod wieczór, to już nie dałoby się rady.
Jedno było. Głos dzwonu był donośny. Dochodził polami z miasteczka aż tutaj.

Tego dnia na Anioł Pański zbiegła się pod kapliczkę prawie cała wieś. Niewiasty to się nawet przybrały odświętniej. No bo jakże, majowe...

Pięknie było, ciepło na dworze. Klęczeli wszyscy w pokorze i jakimś rozradowaniu wewnętrznym. Modlitwę głośno odmawiał czystą, jasną polszczyzną najstarszy gospodarz wsi. Nie repatriant - autochton, jak to ich w gazetach nazywano. Wawron się zwał. Dali mu funkcję prowadzenia modłów i po starszeństwie, a i dlatego, że się znał na tym dobrze, mało że jak i ksiądz... Tyle lat za Niemca prowadzili tu przecie te polskie modły...

Padały w spokojną, jasną ciszę majowego, wieczoru słowa pięknej litanii do Matki Bożej Loretańskiej.
Tłum na klęczkach odpowiadał westchnieniem, żarliwie, z głębi serc.

- Módl się za nami...

Stefką modliła się razem z innymi. i raz po raz spoglądała na jasną odnowioną kapliczkę. Było jej tak radośnie.

A czasem, czasem wzrok jej pomykał też i na bok, gdzie klęczał nabożnie młody Folka. Bywało, że wzrok ich spotykał się z sobą. Wtedy oboje czerwienili się i spuszczali głowy.

A zaczęło się to u obojga tamtego wieczoru przy tej kaplicy...


Rycerz Niepokalanej 5/1949, zdjęcie pod artykułem: Kapliczka, s. 142

Opis zdjęcia: Juliusz Cannert, malarz francuski, po nieudanych próbach odnowienia Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci, skopiował wiernie słynny obraz nowym środkiem malarskim. Malowidło robi wrażenie witrażu