Kapłan według Serca Bożego
Rycerz Niepokalanej 10/1951, zdjęcie do artykułu: Kapłan według Serca Bożego, s. 312

Chlubi się Sochaczew, miasto powiatowe, oddalone przeszło 50 kilometrów od Warszawy, swą dawną historią. W wiekach średnich tę stolicę księstwa zdobiło kilka pięknych kościołów i książęcy zamek. Ale z tego nic nie pozostało, tylko po zamku resztki ruin. Jak bowiem urokiem tego miasta jest piękne położenie nad wysokimi brzegami Bzury, tak również to położenie jest jego nieszczęściem. Różne wojny w swym niszczącym pochodzie, a zwłaszcza dwie ostatnie światowe, zatrzymywały się nad Bzurą, ale po to, by z ziemią zrównać wszystko co stało nad jej brzegami. Dlatego i w Sochaczewie w wojnach topniały kościoły, a podczas ostatniej zniknął jedyny, który oparł się dawniejszym pożogom wojennym.

Do tego miasta zniszczonego, które nie miało nawet kościoła i dopiero zaczęło budować kaplicę, przyszedł w 1945 r. ks. Kanonik Teodor Jesionowski, aby objąć obowiązek proboszcza i dziekana sochaczewskiego. Był w sile wieku, bo liczył 55 lat życia, a gdziekolwiek przedtem pracował, najpierw jako wikary, potem jako prefekt małego seminarium archidiecezjalnego, w końcu jako proboszcz, zawsze wywiązywał się jak najchlubniej ze swych obowiązków i wszędzie żegnano go z żalem, nie chciano go puścić, bo zdawali sobie wszyscy sprawę, jak wzorowego tracą kapłana.

Ks. Jesionowski ujmował wszystkich ludzi, z którymi spotkał się w życiu, bo każdy widział w nim "człowieka Bożego", duchowo wyrobionego, oddanego całkowicie na usługi bliźnich. Na obliczu jego malowała się zawsze pogoda i życzliwy uśmiech, z twarzy już każdy wyczytał dobroć jego serca, a takiemu uprzejmemu kapłanowi nikt nawet nie śmiał wyrządzić przykrości. Wprawdzie raz byłem świadkiem, jak ktoś zawiedziony w swych rachubach, napadł na niego niesprawiedliwymi wyrzutami Ks. Kanonik nie dał się wyprowadzić z równowagi, z głęboką pokorą, chociaż niewinny przepraszał obrażającego go, a gdy ten rozgniewany opuścił towarzystwo, ks. Jesionowski nie pozwolił na niego ani [313]słowa ujemnego powiedzieć. Owszem z tym większą słodyczą z innymi rozmawiał, jakby czuł pewien wyrzut, że może rzeczywiście coś zawinił i za kilka dni nawiązał bliską przyjaźń z obrażonym. Nawet w ostatniej chorobie, chociaż z polecenia lekarzy musiał tygodniami leżeć bez ruchu, gdym go odwiedził, pogodny uśmiech wykwitł na jego obliczu i z pogodą załatwiał różne sprawy. Gdy jednak szło o chwałę Bożą. dobro duchowe wiernych czy o zasady chrześcijańskie, umiał być stanowczy, nieustępliwy i z uśmiechem, lecz nieugięcie bronił czy przeprowadzał swoje słuszne plany.

W życiu osobistym, w wymaganiach był nadzwyczaj skromny, owszem umartwiony. Nie tylko nie palił, nie pił, ale nawet nie wyjeżdżał w lecie na odpoczynek. Jedynym jego wytchnieniem podczas wakacji były rekolekcje, które gorliwie odprawiał, aby jeszcze więcej zjednoczyć się z Bogiem, zapalić do dalszej gorliwości w pracach nieraz pełnych przeciwności, wymagających odwagi i roztropności, w których szukał tylko chwały Bożej i zbawienia dusz.

W zniszczonym Sochaczewie mieszkał najpierw w lichym baraku, a potem wybudował plebanię, lecz dla siebie przeznaczył w niej tylko jeden pokój, w którym pracował, przyjmował gości i spał. Drugi przeznaczony na salę do posiedzeń dekanalnych i na wspólną dla niego i księży wikarych, jadalnię.

Nadzwyczajna pobożność była dalszą jego wybitną cechą i łaską Bożą, z którą wiernie współpracował. Codziennie wstawał przed piątą rano i odprawiał zaraz rozmyślanie, odmawiał różne modlitwy, a gdy inni ludzie ze snu się budzili, on już duchowo wzmocniony szedł do kościoła spełniać obowiązki duszpasterskie. Za najważniejszy uważał Mszę św. Dlatego odprawiał ją z takim skupieniem i powagą, że widząc go przy ołtarzu wierni wyczuwali w nim zastępcę Chrystusa i wzmacniała się ich wiara, ożywiała nadzieja, rozpalała miłość Boża, a cierpienie traciło swe przykre kolce. Brewiarz odmawiał zawsze w kościele, przeważnie na klęczkach. Gdy późnym wieczorem nikłe światło prześwietlało okna kościelne, można było na pewno twierdzić, że tam ks. Kanonik, modli się przed Najświętszym Sakramentem.

Do ludzi nie chodził z wizytami, bo wszystkich, jako duszpasterz nie mógł odwiedzić, a nie chciał tylko niektórym okazywać szczególniejszych względów. Na przyjacielskie zaś pogawędki nie miał i żałował czasu, a jakieś rozrywki czy gościny były sprzeczne z jego umartwionym usposobieniem. Cały swój czas obracał na modlitwę, pracę duszpasterską, czytanie książek, ale tylko takich, które go wzbogacały duchowo i uczyły jeszcze doskonalej spełniać swe posłannictwo kapłańskie. Poza modlitwą, która walnie pomagała mu w apostolskim powołaniu, wszystkie swe siły i zapał serca poświęcił sprawie dusz ludzkich, powierzonych swej pieczy. Ileż on poświęcił czasu na słuchanie św. spowiedzi? Nieraz całe dni pełnił to wielkie dzieło miłosierdzia Bożego. A ludzie nie tylko we własnej parafii, ale i w okolicy, gdzie zajeżdżał na odpusty czy rekolekcje, garnęli się do niego, bo wyczuwali w jego słowach serdecznych troskę o ich dusze, podziwiali roztropność udzielanych wskazówek duchownych, chwytało ich namasz[314]czenie z jakim sprawował ten sakrament.

Zachęcał też wiernych do częstej spowiedzi, a choć to powiększało pracę w dużej parafii, to jednak najbardziej cieszył się, gdy późnym wieczorem zmęczony wracał na plebanię po długiej orce w konfesjonale.

Lecz szczególnie był apostołem częstej Komunii Św[iętej]. Często o niej mówił wyliczając jej zbawienne skutki, przypominał jak dawni chrześcijanie w tym pokarmie niebieskim znajdowali siłę w swoich walkach życiowych. I dopiął swego gorliwy ks. Proboszcz, bo w Sochaczewie mnożyli się wierni przystępujący codziennie do Stołu Pańskiego, a w większe uroczystości czy Pierwsze Piątki miesiąca ponad tysiąc osób posila się Ciałem Pańskim. Karmił też gorliwy duszpasterz swych parafian słowem Bożym. Nie tylko w niedziele głosi się w jego kościele cztery lub pięć kazań, ale nieraz i w dni powszednie nie obędzie się bez nauki, a w ciągu całego Wielkiego Postu były stanowe rekolekcje, które nieraz sam ks. Dziekan prowadził.

Pamiętał, że nabożeństwo do Najśw. Maryi Panny rozbudzą pobożność, ożywia wiarę, więc budził w sercach wiernych miłość do Niepokalanej, polecał im odmawiać różaniec, a sam nigdy nie opuścił tej modlitwy. Zachęcał również do czytania dobrych książek i do użytku swych parafian oddał swą własną bibliotekę i ile można rozszerzał katolickie czasopisma. Rozwijał także życie liturgiczne. Jego parafianie podczas mszy św. biorą czynny udział, wszyscy odpowiadają kapłanowi, odmawiają modlitwy czy wspólnie śpiewają pieśni mszalne.

Nie było też nigdy z wiernymi najmniejszych zadraśnięć o sprawy materialne. Do tej gorliwej i wytężonej pracy umiał zapalić ks. Proboszcz swoich księży wikarych. Widzieli zresztą nie tylko jego żar o sprawę Bożą, ale podbijała ich serca dobroć i szacunek, z jakim się do nich odnosił, a tym przymiotom trudno się oprzeć.

Dlatego śmierć takiego duszpasterza wstrząsnęła parafią. Dowodem przywiązania i czci, jakimi go otaczano, były łzy parafian tak serdeczne, jak po stracie najbliższej osoby. Podczas nabożeństw żałobnych za jego duszę tłumy zajęły duży plac przed kościołem, a na przodzie długiego pochodu żałobnego na cmentarz niesiono dziesiątki wieńców i setki naręczy kwiatów, złożonych przez wdzięcznych parafian.

Pogrzeb odbył się 9 sierpnia br., w dniu, który w kalendarzu katolickim jest poświęcony św. Janowi Vianney, sławnemu proboszczowi francuskiemu, żyjącemu w połowie XIX w. Wiele wspólnych rysów było u tych dwóch wybitnych duszpasterzy. Obydwaj odznaczali się twardym życiem, tyle godzin codziennie przesiadywali w konfesjonale, przyprowadzając do Boga synów marnotrawnych, obydwaj żyli wyłącznie dla zbawienia dusz sobie powierzonych. Jak Ks. Jana Vianney a ogłosił Kościół świętym, tak również o ks. Teodorze Jesionowskim ludzie powtarzali: kto pójdzie do nieba jeśli nie on? Zasłużył sobie na nie swą pobożnością, gorliwością, poświęceniem, dobrocią. Był wzorem kapłana Chrystusowego. Do tego możemy jeszcze dodać, że poszedł po nagrodę, ale poprowadził za sobą czy też powitały go setki, a może tysiące dusz, które jemu zawdzięczają swe zbawienie.


Opis zdjęcia powyżej: Ś.p. ks. kan. T. Jesionowski