Jak zwalczyć pijaństwo?

Rząd polski podjął walkę z pijaństwem, czego dowodem są liczne - i trzeba to przyznać - dość ściśle wykonywane, rygory prawne.

Dziś już nikt prawie się nie namyśla (chyba pijacy), czy walczyć z alkoholizmem ale raczej każdy się pyta jak walczyć. Społeczeństwo, dzięki Bogu, przeciera oczy jakby po przebudzeniu i długiego snu i pragnie nareszcie pozbyć się tej bodaj największej plagi społecznej, jaką jest alkoholizm. Jest to już wielki krok naprzód, gdyż jeszcze do niedawna pijaństwo było w naszej opinii publicznej urozmaiceniem szarzyzny życiowej, spędzeniem chwil wesołych z przyjaciółmi, spoczynkiem po pracy itp., ale tylko nieszczęśliwe żony i dzieci alkoholików, oraz specjalni badacze tego zagadnienia widzieli w tej beztroskiej wesołości w oparach alkoholu klęskę. Lecz ostrzegawcze ich głosy tonęły bez echa wśród wiru codziennego życia.

Dziś wszyscy zgodnie wołają, że pijaństwo jest klęską, i że je nareszcie trzeba zwalczyć. Rozbieżność poglądów zaczyna się dopiero, gdy przyjdzie nam zetknąć się z życiem i odpowiedzieć na konkretne pytania: 1. kto ma walczyć, 2. z kim walczyć i 3. jak walczyć.

pijaństwo?

Postaram się odpowiedzieć najpierw na pytanie, kto powinien walczyć z alkoholizmem?

Lamentujemy czysto nad pijaństwem i zdaje nam się, żeśmy w ten sposób spełnili nasz osobisty obowiązek w tej ważnej i palącej sprawie.

Ale lamenty zostaną tylko czczym biadaniem i tak długo z tego słownego mieliwa nikt się nie pożywi, jak długo fachowy piekarz na łopacie nie wsadzi tej mieszaniny do gorącego pieca i rumianych bochenków nie odda do rąk zgłodniałego społeczeństwa.

Już naprzód spieszy wyjaśnić, że mówiąc o tym zbawczym piekarzu, mam na myśli każdego członka społeczeństwa, a więc każdego z nas, szarych obywateli Rzeczypospolitej Polskiej.

Przejdźmy kolejno wszystkie powyższe biadania i podane w nich recepty na pomyślną walkę z alkoholizmem, przypatrzmy się im bliżej w świetle historii i zdrowego rozumu, a prawda sama z tej powodzi narzekań wypłynie na wierzch, jak oliwa.

Rola ustawy

Dużo dobrego może zrobić odpowiednia ustawa przeciwalkoholowa. Do opracowania stosownych zarządzeń należałoby wyszukać lub nawet wyszko[23]lić potrzebnych w tej dziedzinie fachowych znawców kwestii alkoholizmu.

Ale zanim przyjdzie reforma ustawowa, należy ją wpierw dobrze ugruntować w świadomości i sercu poszczególnych obywateli.

Spieszę jednak zaraz dodać, że i samo uświadomienie społeczeństwa nie wyzwoli nas z niewoli alkoholizmu, gdyż z jednej strony słabość ludzkiej woli należy koniecznie wesprzeć rygorami prawa, a równocześnie z drugiej strony groźbą wysokich kar ubezwładnić tych niesumiennych rekinów, którzy dla osobistego zysku odważą się truć społeczeństwo pokątnie wytwarzanym samogonem.

Czy sam Kościół zdoła usunąć pijaństwo?

Jest rzeczą jasną, że w tej szlachetnej walce Kościół może odegrać czołową rolę.

Taka już jest ciekawa natura człowieka, że w pogoni za użyciem i rozkoszą zlekceważy nawet majątek i własne zdrowie, byle zdobyć chociażby chwilowe i złudne szczęście. A wmówiono w nas już od wieków, że szczęście to mieszka w kieliszku, większe w butelce, a największe w beczce. Skutki tego zabobonu społecznego znamy wszyscy - i wszyscy tego powodu cierpimy.

Gdy jednak uświadomiony katolik usłyszy z ambony, że pijaństwo to grzech, nawet śmiertelny, a jego następstwem jest kara wieczna - wówczas nawet lekkoduch poważnie się zastanowi.

Głos jednak kapłana często się tu załamie, gdy nie jest poparty przez powszechnie uznaną naukę świecką. Głos naukowców, specjalistów w dziale alkohologii, nie wszędzie jeszcze dociera, a tymczasem opinię urabia knajpa i życie. Karczma staje się drugą amboną, tym niebezpieczniejszą, że przemawia do głów i serc oszołomionych alkoholem.

Szkoła

Powiedzmy sobie otwarcie, że i szkoła w dzisiejszych warunkach nie wiele mole zdziałać. W okresie międzywojennym wprawdzie okólniki Min. W.R. i O.J. często zachęcały nauczycielstwo do walki z alkoholizmem w szkole, ale nikt nie pomyślał nad tym, by nauczycielstwo odpowiednio do tej pracy przygotować w seminariach nauczycielskich. Czytanki szkolne, przeznaczone dla młodzieży, najczęściej tematy trzeźwościowe zupełnie pomijały, a w nielicznych wypowiedziach w tej materii zawierały, zapewne z nieświadomości ich autorów, czasem nawet zachętę do picia.

Dzisiejszych podręczników szkolnych nie zdążyłem jeszcze przeglądnąć, pomijam więc ocenę sytuacji z tej strony. Przypominam tylko okólnik Min. Oświaty z 5 lipca 1948 r., w którym zabroniono wprowadzania alkoholu na teren szkoły nawet w postaci pozwolenia na rozmaite imprezy publiczne z alkoholem, a nadto rozpisano konkurs na broszurki o treści trzeźwościowej dla rodziców, nauczycieli i młodzieży.

Dziś coraz częściej się czyta w gazetach, że nareszcie stosuje się kary za przekroczenie ustawy przeciwalkoholowej (Dz.U. R.P., 51, 1931, poz. 423), która w art 8 zabrania "sprzedaży detalicznej i podawania do spożycia" napojów, zawierających jakiekolwiek ilości alkoholu, nieletnim do lat 21, a uczniom i uczennicom wszelkiego rodzaju szkół niższych i średnich bez względu na ich wiek" (a więc i po 21-szym roku życia). Ostatnio czyta się nawet o zakazie wstępu młodzieży do lokali nocnych.

Lecz żadne rygory szkolne i pozaszkolne niewiele tu pomogą, jeżeli w domu młodzież nasza przy każdej sposobności będzie oglądać alkohol na stole i pod okiem rodziców wolno jej będzie wypróżniać kieliszki na równi z dorosłymi.

Jak długo szary obywatel nie zrozumie rozmiarów klęski, płynącej z kieliszka I sam nie zacznie nad sobą panować, a ustawa, ambona i szkoła będzie mu tylko pomocą na tej dobrej drodze, tak długo nie ma mowy o zwycięstwie.

Znany pisarz Julian Tuwim, w sławnym "Słowniku Pijackim" twierdził, te w Polsce międzywojennej było pijaków ponad 5 milionów. Nie chcę oceniać, czy dziś jest lepiej, czy gorzej; stwierdzam tylko, że nie jest dobrze. Znam wypadek, gdzie 8-letni ubogi chłopiec, zdobywszy przypadkowo kilka złotych- po naradzie x kolegą kupił za nie wódki...

Nie walczymy z pijakami

Zwyczajnie zaczynamy pracę trzeźwościową od nawracania pijaków. Zakładamy poradnie, lecznice, pijaków aresztujemy I z ulicy odstawiamy do komi[24]sariatów straszymy opublikowaniem ich nazwisk w gazetach, urządzamy dla nich odczyty i wystawy przeciwalkoholowe z całą masą pięknych ilustracji zniekształconej alkoholem wątroby, serca, nerek itd. Wszystko to kosztuje dużo drogiego czasu i pieniędzy, a liczba pijaków się nie zmniejsza.

Coś tu nie w porządku.

Można, a nawet trzeba ratować nieszczęśliwych alkoholików, ale wpierw trzeba koniecznie zakręcie kurek, z którego coraz to nowi lęgną się nieszczęśni pijacy.

Dlatego też znawcy tego zagadnienia, aczkolwiek wołają głośno, ratujmy alkoholików, to jeszcze głośniej wołają: chrońmy całe społeczeństwo, a zwłaszcza młodzież, przed alkoholizmem.

Gdy dziąsło ropieje zęby się chwieją, wówczas tylko nieroztropny lekarz przepisuje pędzlowanie na dziąsła i wyrwanie chwiejących zębów, ale roztropny zaordynuje odpowiednią dawkę witaminy C, po której i dziąsła przestaną ropieć i zęby chwiać się przestaną. Trzeba więc zacząć od leczenia całego organizmu, a nie od ropiącego dziąsła.

Pijak, czy alkoholik - to wrzód na zdrowym organizmie społeczeństwa - to już skutek choroby, a nie sama choroba.

Podobnie i wojny nie zatamuje się przez zagwożdżenie wszystkich armat, gdyż wojna rodzi się nie w lufie armatniej, ale w drapieżnym sercu. Kto więc chce zatamować wojnę - winien zasiać dobroć i pokój w sercach zdrowych ludzi - i to już od kołyski.

Z pijakami nie ma co walczyć. Oni sami są nieszczęśliwi i godni pożałowania. Oni są raczej skutkiem prawdziwego nieszczęścia, niż jego przyczyną. Zresztą z nimi się już i dogadać trudno, gdyż wiecznie są głodni wódki, a nie prawdy o wódce.

Nie oni więc tu są winni, ale winna Jest ta zabobonnie fałszywa i powiedzmy to szczerze, potwornie głupia opinia, że prawdziwe szczęście mieszka w kieliszku, większe we flaszce, a jeszcze większe w beczce...

Dlatego też nie walczymy z pijakami, ale z tą głupią opinią, z której rodzą się pijacy.

Nawrócenie, względnie wyleczenie jednego pijaka pochłania tak dużo czasu, pieniędzy i pracy, że kosztem takiego samego wysiłku można by kilka tysięcy ludzi trzeźwych zabezpieczyć przed pijaństwem.

I od tego należy zacząć.

Nie walczymy z alkoholem

Nie żądamy podpalenia browarów i zniszczenia wszystkich zapasów monopolowego spirytusu, aczkolwiek dobrze wiemy, że alkohol czyli po naszemu spirytus, to równocześnie trucizna i narkotyk. Jako trucizna niszczy nasze zdrowie fizyczne i duchowe, a jako narkotyk znieczula nasze nerwy i zniekształca naszą zdolność poznawania, byśmy naszej ruiny nie dostrzegli. Narkotyk ten do tego stopnia nas tumani, że na pogrzebie własnego szczęścia doczesnego a nawet i wiecznego - zamiast płakać - każe nam tańczyć i śpiewać frywolne piosenki..., a my posłusznie śpiewamy...

Pomimo wszystko nie zachęcam do walki z alkoholem, gdyż i on jest darem Bożym dla dobra człowieka. Na spirytusie przecież przyrządzamy znaczną część lekarstw, w kuchenkach spirytusowych gotujemy nasze potrawy: alkohol zmieszany z benzyną daje nawet większą siłę wybuchową niż sama benzyna w motorach itp. Podkreślam z naciskiem, że spirytus nie jest wcale namiastką benzyny, lecz jej ulepszeniem. Mieszanka benzyny może być stosowana do każdego motoru bez żadnych przeróbek. Sam przecież widziałem na prowincji szofera, który w braku benzyny pobrał ze sklepiku kilka litrów spirytusu, nalał do zbiornika i odjechał zupełnie normalnie.

Alkohol jest więc pożyteczny, tylko go umieć rozumnie użyć.

Gdy więc jest lekarstwem, powinni go używać tylko chorzy, a nie zdrowi. Przecież nikt rozumny nie używa na co dzień arszeniku, strychniny, ani nawet tak łagodnych lekarstw jak wazelina, gliceryna, czy rycynus.

Tę prawdę już w 1818 r. wypowiedział nasz rodak, dr Jakub Szymkiewicz, prof. uniwersytetu: "Wódka raz na zawsze do apteki powinna być odesłana i tylko za poradą medyka używać się może".

Jeżeli spirytus jest dobrym paliwem, używajmy go więc do palenia, a nie do picia. Przecież nikomu nie przyjdzie na myśl pokarmami palić w piecu, a materiały opałowe, jak węgiel, naftę, torf, drzewo itp. podawać do stołu jako codzienny, a tym mniej odświętny, posi[25]łek. Wyjątek zrobiła ludzkość jedynie dla alkoholu. Rozumnego jednak usprawiedliwienia dla tej niemądrej zamiany nie znajdą nawet zawodowi pijacy.

Znajdą wykrętne słowa, lecz ani jednego rozumnego argumentu.

Nie walczymy więc z alkoholem, gdyż on jest w rękach rozumnego człowieka zawsze pożyteczny, ale walczymy ze szkodliwym i głupim zwyczajem picia tej trucizny.

Nie walczymy nawet z karczmą

Ryzykowne to powiedzenie - a jednak zawiera lwią część prawdy. Wszak rodowód naszej karczmy jest zupełnie przyzwoity i bardzo starożytny. W czasach dawnych, gdy jeszcze nie znano dzisiejszych rowerów, samochodów, kolei, samolotów, podróże nawet bardzo dalekie odbywano pieszo, a tylko bogaci dosiadali koni, względnie zaprzęgali je do wozów. Dla takich podróżnych, Którzy koniecznie musieli w drodze gdzieś odpocząć, posilić się i przenocować - domy zajezdne, czyli gospody, były wprost dobrodziejstwem. Szukano w nich przede wszystkim spoczynku, posiłku i noclegu.

Lecz z biegiem czasu, zwłaszcza z chwilą upowszechnienia napojów alkoholowych, z jednej strony, a usprawnienia sposobu odbywania dalekich podróży z drugiej strony - dawny typ gospody uległ tak radykalnej zmianie, że z pożytecznej instytucji stał się plagą społeczną w całym tego słowa znaczeniu. Tak raptownie zerwał związek z dawną tradycyjną użytecznością, że zmienił nawet nazwę na: oberżę, karczmę, szynk, knajpę itd. Nie o karczmy więc chodzi.

Przeciw komu naprawdę trzeba walczyć?

A jednak trzeba coś robić. W alkoholu topi się majątek, zdrowie, szczęście, a nawet duszę nieśmiertelną, a my stoimy bezradni, albo szukamy tam wroga, gdzie go nie ma.

Gdzież więc naprawdę mieszka ten właściwy wróg naszego szczęścia, byśmy go mogli nareszcie zwalczyć i swobodną odetchnąć piersią?

Otóż stwierdzam, że wróg ten nie mieszka gdzieś daleko - poza nami, ale w nas samych.

Jest nieuchwytny i niewidzialny, ale rzeczywisty.

A tym wrogiem jest nierozumny zwyczaj używania napojów alkoholowych przy każdej sposobności, czyli zabobonna wiara, że szczęście mieszka w kieliszku, większe w butelce." a największe w beczce.

Celowo to ostatnie ujęcie słowne powtarzam, by się każdemu głęboko wyryło w pamięci i tak się upowszechniło w najdalszych zakątkach Polski, by stało się daj Boże, szczęśliwą odskocznią do zwycięskiej walki z tym prawdziwym wrogiem ludzkości.

Czy jednak naprawdę ten nierozumny zwyczaj główną jest przyczyną naszego nieszczęścia?

Postaram się to uzasadnić.

Gdyby nie było takiego zwyczaju, to przecież nikt by nie używał napojów alkoholowych, gdyż one nikomu nie są potrzebne, a wszystkim szkodzą

Przecież nie są one ani smaczne, ani zdrowe, ani tanie, ani potrzebne komukolwiek do życia.

Codziennie widzimy, jak w alkoholu tonie majątek zdrowie, zdolność, uczciwość, szczęście doczesne i wieczne, ale pijemy, bo tak nakazuje zwyczaj.

Codziennie widzimy, jak nam alkohol rozbija rodziny, plugawi cnotę, a krew leje się nie tylko w czasie wojny, ale i w czasie naszych zabaw, a nawet w czasie zwyczajnej jazdy autem czy koleją, lecz wszyscy pijemy wódkę i nią gościmy nawet szoferów przed wyruszeniem w podróż, bo tak nakazuje zwyczaj...

Rozumniejsi mają już nawet ochotę urządzić imieniny lub święta bez alkoholu. ale boją się ludzkich języków, że odważyli się podeptać panujący od wieków zwyczaj...

Narzekamy, płaczemy, przeklinamy te straszną plagę alkoholizmu, ale pokornie w dalszym ciągu spełniamy tyrański nakaz bezlitosnego satrapy - zwyczaju.

Mniej się boimy przekroczenia nawet przykazań Bożych - niż zerwania z tym głupim zwyczajem...

A za wielowiekową poniewierkę, głód i nędzę w służbie tego Jaśnie Wielmożnego Pana - Zwyczaju nie otrzymujemy przecież żadnej nagrody. Nie tylko nic nie da, ale nawet za naszą wierną służbę nigdy nie podziękuje, nawet się nie uśmiechnie, a nawet w duszy naszej nie zasieje odrobiny szczęścia. Jakie zwyczajnie odczuwamy po spełnieniu dobrego uczynku...

Fatalny nasz błąd wypływa zapewne z naszej pomyłki. Przeoczyliśmy mianowicie tę prawdę, że istnieją dwie głów[26]ne odmiany zwyczaju: zwyczaj dobry - i zwyczaj zły.

Zwyczaje dobre należy oczywiście szanować, ale zwyczaje złe należy tępić podobnie, jak tępimy wszelaki chwast na roli, a w domu brud, wszy, karaluchy i wszelkie robactwo.

Przecież na tym polega postęp, że się zwalcza zło, a zdobywa coraz to nowe dobro.

A picie trucizny chyba trudno zaliczyć do obyczajów dobrych, lub nazwać postępem.

Za lat, daj Boże, niewiele, gdy zwyczaj zatruwania się alkoholem ustanie następne pokolenia będą z lekceważeniem go wspominać. Dzieciom swoim będą matki opowiadać, iż w tych dawnych czasach panowało tak nierozumne zacofanie, że zwyczaj picia trucizny uchodził za mądrość, a ludzi trzeźwych wyśmiewano.

Tych dziś wyśmiewanych pionierów trzeźwości, którzy odważyli się zupełnie zerwać z kieliszkiem, będą przyszłe pokolenia ze czcią wspominać.

Dzięki Bogu, coraz to więcej tych nowoczesnych bohaterów budzi się u nas i działa.

Od czego zacząć?

Najtrudniej nam przyjdzie nawrócić samego siebie. Kto jednak naprawdę pragnie zwycięstwa trzeźwości, musi koniecznie rozpocząć od tego najtrudniejszego zwycięstwa.

Osobno w każdej pojedynczej duszy rozegrać się musi ta bohaterska walka.

Na tej błogosławionej zmianie nikt - i nic nie straci. A zdrowie, moralność, bogactwo i szczęście poszczególnych obywateli - to bezpłatny, a równocześnie wprost bezcenny - zysk na czysto.