Jak wróciłem na prostą drogę

Od II kl. gimnazjum poznałem kilku kolegów (nawet myślałem, że nie najgorszych). Z nimi się bratałem: chodziłem do kina, w gimnazjum brałem czynny udział w robieniu "grand", gdzieś w ciemnym miejscu pociągałem papierosy, a nawet zaglądałem do... "ćwiartki". Często, za przykładem "dobrych" kolegów, nie szedłem do kościoła na Mszę Św., by podziękować Panu Bogu za otrzymane łaski i opiekę, lecz z nimi odwiedzałem pokątne budki z... ognistą wodą". Później w stanie podchmielonym, trochę, jak to mówią "na wesoło", wracałem do domu na stancję, zaczepiając i wyzywając po drodze spotkane koleżanki, a nieraz i starszych, czym, nie tylko sobie, ale i kolegom, całemu gimnazjum, podrywałem opinię. Na lekcjach "sprzyjający" mi koledzy kpili z profesorów, a zwłaszcza na religii. Szydzili z prawd wiary i z księdza prefekta. To też przyczyniało się do tego, że nie odrabiałem wcale lekcyj, a kochane "dwójeczki" sypały się, jak z cebra! Na każdy prawie okres i pół okres po 6 i 7 "dwójeczek".

Ale jakoś, po prostu cudownie, znaleźliśmy się w III klasie. Jako "już nieco starsi i dorośli", postępowaliśmy jeszcze gorzej. Wodzem był u nas J. syn doktora. On właśnie, mając co tydzień po kilka kawałków" (1000 zł), sprowadzał nas na... manowce.

Aż w końcu musiało się spełnić przysłowie: "przyjdzie kryska na Matyska".

W klasie zaczęły ginąć pieniądze. Koleżanki posądzały nas i doniosły do wychowawcy, że my palimy i pijemy i możeśmy forsę "buchnęli". Ktoś wskazał i mnie.

Leżąc na łóżku rozmyślałem, co mam robić i jak postąpić? Pomyślałem sobie: opowiem wszystko księdzu, czy dobrze? nie wiem. No dobrze! Ale jak tu podejść do księdza?

Tymczasem na drugi dzień jestem w szkole i ksiądz mi mówi. "Chcę porozmawiać z tobą". Zatkało mnie, ale odpowiedziałem : dobrze. (Spełniło się moje marzenie!).

W pustej klasie w jednej ławce siedzieliśmy i opowiadałem jak było. Z początku chciałem zataić, ale nie! powiedziałem. Nie wiem co mi się stało. Ksiądz swoim pięknym ojcowskim podejściem, którego nigdy nie zapomnę, oczarował mnie i powiedziałem wszystko! Wygrałem! O Boże, wygrałem!!.

Od tego czasu księdza, do którego byłem uprzedzony, serdecznie pokochałem i przyrzekłem sobie iść nową, prostą drogą życia, na jaką mnie naprowadził po dwóch latach właśnie ksiądz!

Proszę Cię, droga Milicjo Niepokalanej, zaciągnij mnie w swoje szeregi.