I uratowali księdza

Była to niedziela. Ludzi mnóstwo zeszło się do kościoła i z pobliża i z oddali, ze wszystkich stron parafii. Przyszli by uczestniczyć według przepisów chrześcijańskich w bezkrwawej ofierze Zbawcy ukrzyżowanego. Ofiara to najdoskonalsza. Bogu Stwórcy należy się od człowieka uwielbienie, to jest dobrowolne przyznanie się do bezwględnej zawisłości od Niego i uznanie Go za swego władcę. Wszystko w Nim się zaczyna, w Nim istnieje, w Nim się kończy. Bogu Stwórcy należy się wdzięczność od człowieka za życie, zdrowie, siły i tyle przeróżnych zdolności i łask. Należy się przebłaganie za niewierności różne a przede wszystkim za grzechy świadome i dobrowolne gardzenie Nim. Ogrom wreszcie nędzy wielorakiej każe człowiekowi raz po raz zwracać się do Boga Stwórcy z prośbą o miłosierdzie i przemienienie. Otóż najlepszym sposobem przedłożenia Bogu i uwielbienia i dziękczynienia i przebłagania i prośby, to ofiara Mszy św[iętej]. W niej bowiem sam Syn Boży zastępuje człowieka i czyni to za niego. Dlatego to chrześcijanie katolicy w takim poważaniu mają Mszę św. Dlatego tak chętnie na Nią spieszą, z pobożnością Jej słuchają i tak często na swą intencję Ją zamawiają.

Zebrali się więc owi parafianie na Mszę świętą, by uwielbić swego Boga, podziękować Mu za cały tydzień przeżyty, przebłagać za przekroczenia woli Jego najświętszej i uprosić sobie potrzebnych łask.

Przyszli, by pokrzepić się i słowem Bożym; usłyszeć z ust kapłana, co wolno a czego nie wolno i jak należy czynić to co wolno i jak unikać tego, co niewolno. Jaka nagroda za to, jaka kara...

Przyszli, by otrzymać, po odśpiewaniu Suplikacji, błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem, do dalszej ciężkiej mozolnej walki, jaką jest życie człowieka na tej ziemi.

Przyszli... a tu tymczasem ani Mszy świętej, ani kazania nie będzie. Ksiądz ciężko chory. Gorączka, dreszcze, zawrót głowy, choroba płuc.

I posmutniały oblicza Wiernych. Ścisnęły się żalem serca. Tu i ówdzie w oczach stanęły łzy. Z piersi poczęły wyrywać tkania a na ustach zawisło pytanie: "O Boże! o co będzie, jeśli nie wyzdrowieje? Drugiego księdza nam rząd nie da! Rząd niemiecki, protestancki, wrogi kościołowi katolickiemu i tego by nam zabrał, jak zabrał i wywiózł z tamtej i owej parafii, tylko bał się rozruchów. Zostawił nam go do śmierci. A gdy on umrze zamkną nam kościół, przemienia w luterski zbór, a nas nieszczęśliwych w heretyków. O Boże zlituj się, zachowaj nas od tego. I długo, długo modliło się całe zebranie wiernych w ową niedzielę o zdrowie dla swego proboszcza.

Mijają dni, W parafii coraz smutniej. Księdzu coraz gorzej. Już i mówić nie może. Lada chwilka będzie koniec. Parfianie, prawie w rozpaczy. Każdy powtarza: "ratujmy księdza, ratujmy!" a jak tu ratować. Któż śmierci powtrzymać zdoła? Choroba rozwinięta w najwyższym stopniu, usunąć się już nie da! A jest tam, nie tak bardzo daleko we Wieleniu - Wieleń, wioska w diecezji Poznańskiej - cudowna statua Najświętszej Niepokalanej Panienki i właśnie zbliżał się odpust tamże na Nawiedzenie. 1 rzucił ktoś radę:"wiecie co zróbmy, wybierzmy się wszyscy, ale to wszyscy cała parafia, do Matki Bożej, do Wielenia i poprosimy Ją pokornie a szczerze! Przecież Ona może nam księdza uzdrowić. Przecież to o Niej śpiewamy: "O Lekarko chreścijańska racz nas chorób pozbawić. Co nie zdoła ludzka siła, racz nam u Synas prawić! - Pójdźmy! Ona nam na pewno księdza uratuje. Ostatnia nadzieja w Niej!!"

I przebiegło natychmiast całą wioskę, wszerz i wzdłuż wezwanie to: wszyscy na odpust do Wielenia.

Rano dnia 18 lipca zebrał się koło plebanii wielki tłum ludzi. Starsi i młodzież i ojcowie i dziatwa stoją z tłumokami na plecach, zapatrzeni w okna plebanii. Naraz rozlega się głośny płacz: nasz księżuś; nasz Ojciec! nasz Dobrodziej! o Boże! jakże blady jakże wynędzniały. Z okna chory kapłan, podniósłszy się nieco na łóżku, błogosławił pielgrzymów na drogę. I ruszyła błagalną procesja z płaczem i śpiewem na odpust, do tronu Tej, co pocieszycielką ludu swego, matką litości w każdej potrzebie. Idą z niezachwianą ufnością, że Maryja, gdy zobaczy ich tak wielu, tam u Siebie w Swej królewskiej rezydencji, żebrzących o zdrowie dla swego proboszcza, przyjmie ich prośby i wysłucha.

Mijają godziny choremu źle. Ci w drodze. Imię Maryi nieustannie na ich ustach. Rozmodleni, rozśpiewani nie czują nawet zmęczenia. Idą raźno. Po drodze spotykają mniejsze i większe kompanje pątników, spieszą również do Cudownej Panienki we Wieleniu. Łączą się z nimi i jeszcze weselej spieszą.

Już u celu. Już się cisną do ołtarza Matki Bożej Cudownej.

Już się witają z Nią...I w tejże chwili, gdy oni tu, tak serdecznie, każdy jak umiał, prosili Niepokalaną Panienkę o życie i zdowie dla swego księdza proboszcza, tam na plebanii chory uczuł dziwną jakąś ulgę. Ciężki ból z głowy ustąpił, temperatura opadła, powrócił apetyt. Na drugi dzień poprawiło się jeszcze lepiej. A trzeciego

dnia ujrzeli parafianie swego plebana przy ołtarzu, odprawiającego Najświętszą Ofiarę. W najbliższą zaś niedzielę zobaczyli go i na ambonie, głoszącego bez trudności słowo Boże i wysławiającego z głębi duszy Tą, która tak łaskawie życie i zdrowie wróciła.

O Matko Boża! jakżeś ty dobra; jakaś wspaniała w miłosierdziu i jakże miłości i chwały od nas godna!

i cieszyli się parafianie i płakali z radości.


Rycerzu Niepokalanej, gdzie największa potrzeba, gdzie zwątpienie już ogarnia, rozpacz się zbliża, tam spiesz, uzbrojony wiarą wskazuj z poza czarnych chmur wyłaniającą się jutrzenkę świetlaną, której imię Maryja, a zadanie której, nieść pomoc cierpiącym.