Głos łaski

21 Marca. Wielki Piątek

Co za dzień i co za data w moim życiu! Jestem dotychczas tak wzruszony, że zaledwie mogę myśli zebrać. Spróbuję jednak opisać wszystko, co mi się od rana zdarzyło.

Byłem, jak należy, obecny na nabożeństwie przy adoracji Krzyża. Przy czytaniu "Męki Pańskiej według św. Jana" łzy mi stanęły w oczach. Umiałem prawie na pamięć opowiadanie tego naocznego świadka: tak często odczuwałem i zastanawiałem się nad tym! Lecz powtarzając sobie, że Zbawiciel umarł dnia tego, dla mojego zbawienia, cierpiałem niezmiernie, przypominając sobie moje grzechy. Robiłem sobie wyrzuty z oziębłości, wahań i opuszczeń. Porównywając miłość nieskończoną Jezusa, którą nam okazał, z tym, jak mało czyniłem, by się stać godnym Niego, odczuwałem wielki niepokój. Po skończonej ceremonii, gdy przyglądałem się otwartemu, pustemu tabernakulum, zdało mi się, że omdleję, albowiem i w sobie odczuwałem pustkę. Wydawało mi się, że Bóg daleko odsunął się ode mnie, a mnie już nigdy nie nawiedzi. Kiedy zgasły świece, a ciemności zapanowały w kościele, mrok padł i na moją duszę. Co za ponury był to mrok wewnętrzny! Nie mogłem sobie wytłumaczyć, że jednak przyjdzie pocieszająca jutrzenka i ta rozświetli ponure wnętrze moje.

Wywlokłem się z kościoła. Ten kolosalny ciężar, o którym już panu mówiłem, tak ugniatał moje ramiona, iż musiałem opuścić głowę na piersi. Szedłem, nie widząc nic wkoło siebie. Nie mogłem odmówić żadnej modlitwy. Zdołałem tylko wyszeptać: Boże mój, czemuś mię opuścił?

Po powrocie do domu, nie mogłem spożyć zwykłego posiłku, przygotowanego przez służącego. Jadło budziło wstręt we mnie. Spożyłem tylko kawałek chleba, wypiłem pół szklanki wina i zaraz wyszedłem.

Na dworze było szaro, a ostre powietrze smutnie dostrajało się do stanu mojej duszy. Błąkałem się bez celu. Wtem przechodząc przez esplanadę Inwalidów, spotkałem daleką krewną, u której rzadko bywałem, ale o której wiedziałem, że była bardzo ruchliwa wśród modnych dam ze świata.

- To ty, Robercie - zawołała - ale jaki blady... Możeś chory?

Nie - odrzekłem - jestem tylko smutny.

- Smutny? Dlaczego? Zmartwienie miłosne.

Chytry uśmiech, który podkreślał te słowa, stał mi się nieznośny. Wszelako odpowiedziałem: Istotnie, zmartwienie miłosne.

- Och! powiedz prędko, co się stało, Flirt bez wzajemności, założę się...

- Cierpię - odpowiedziałem, patrząc nieruchomo przed siebie - gdyż nie dosyć kocham Boga.

Dlaczego tak odpowiedziałem? Nie wiem wcale, Zdanie to niechcący wyrwało się z ust moich. Dama przez chwilę była zdziwiona. Ponieważ pozostałem spokojny, odrzekła.

Ach! Ten Robert, zawsze oryginał!.. Po czym dodała jednym ciągiem: Ja również idę do spowiedzi; trochę to nudne, ale trzeba odbyć spowiedź wielkanocną, choćby dla ludzi... Zresztą wczoraj słyszałam kazanie wykwintnego kaznodziei, którego nazwiska nie pamiętam... Co to za elegancki, mądry człowiek!.. Mówił tak wdzięcznie, tak po parysku o Drodze Krzyżowej; wszyscy byli zachwyceni. Nie jest taki szorstki, jak ci starzy księża, którzy tylko mówią o pokucie i napełniają głowy ludzkie ponurymi myślami.

Teraz idę do spowiedzi, muszę Cię opuścić, Ojciec X. jest bardzo zajęty, a nie chcę za długo czekać; zresztą załatwię się prędko, nie czuję skruchy; nie, bynajmniej. Zaraz mu wszystko wypowiem i myślę, że nie bardzo mnie zgromi, bo to taki wyrozumiały i ładny kapłan...

To wszystko było powiedziane jednym tchem.

Ponure zachowanie moje podczas tego szczebiotu prawdopodobnie zmieszało ją trochę.

- Chodźmy, ja uciekam - rzekła - bądź w dniu przyjęć u mnie, nigdzie cię nie widać, niedźwiedziu jakiś - to straszne; co środę o szóstej, do widzenia, mój kochany!..

Pobiegła przez ulicę Grenelle. Ja zaś pozostałem jeszcze smutniejszy. Oto, powiedziałem sobie, religia ludzi światowych. Czy to takiej religii mi potrzeba?

Całe moje jestestwo odpowiedziało energicznie: - Nie!

Następnie myślałem o wieczności, którą tacy ludzie lekkomyślni przygotowują sobie, sądząc, iż oddają co się należy Naszemu Panu, podczas gdy zaostrzają tylko gwoździe, przebijające! Jego nogi i ręce.

Poczułem wówczas wielką litość dla tych nieszczęśliwców. Czułem wyraźnie, że powinienem poprawić zło, które świadczą sobie i innym. Słowa Gerarda przypomniały mi się wyraźnie. Należy modlić się i cierpieć za nich. Następnie przez naturalną łączność myśli przypomniałem sobie radę, której mi udzielił, bym wstąpił do klasztoru. Opowiadałem Panu wszystko tak, jak się odbyło. Właśnie myśl ta przybrała formę wspomnienia znanego wykrzyknika Hamleta: "Go into a nunnery, Ophelia!.. (Idź do klasztoru, Ofelio).

Myślę o biednym Gerardzie, fałszywym sceptyku, duszy zrozpaczonej, a także myślę o tej Alinie, tak wesołej z pozoru, a tak melancholijnej w gruncie, o której wspomniałem Panu w pierwszym liście, Tak, poświęcić się dla nich; kochać Boga za nich, jako też za tę szaloną dzierlatkę, która przed chwilą skakała przede mną, i za wszystkich innych ludzi; za tych, co plują na krucyfiks, za tych, co się odwracają od Niego, jak od niewygodnego świadka, za tych, którzy go nie widzą, bo jasność lamp na salach balowych ich oślepia... Oddam się całkowicie, jak Pan oddał się za nas...

Trochę słodyczy spłynęło na mnie, gdy wypowiedziałem te życzenia. Ujrzałem małą gwiazdkę, świecącą na dnie moich ciemności i poczułem się mniej przytłoczonym.

Resztę dnia zwiedzałem kościoły, mieszając się chętnie z tłumem pobożnych, którzy przychodzili uczcić Pana Naszego, złożonego w grobie. Na schyłku dnia wstąpiłem do kościoła "Notre Dame des Victoires". Co za spokój panował w tej świątyni! Jak wymownie pobudzał do modlitwy ten nastrój świątyni, jarzącej się tysiącami świec!

Ukląkłem przed ołtarzem; błagałem Maryję, aby mi wyjednała łaskę Bożą, by ustały we mnie niepewności i wstręt do pokuty. Wówczas, gdym Ją najbardziej błagał, pełen ufności w Jej wstawiennictwo, poczułem, że ciężar, który od tylu dni mnie przygniatał, opada z ramion; podniosłem głowę i odetchnąłem swobodnie. I ujrzałem - lubo nie oczami ciała, lecz wzrokiem duszy, czego nie zdołam wyjaśnić - ujrzałem Jezusa, umierającego na krzyżu na szczycie Kalwaryjskim. Magdalena z rozpuszczonymi włosami przypadła twarzą do ziemi; łkania przejmowały jej postać. Obok niej "siedział Jan święty, oparłszy łokcie na kolanach, z twarzą ukrytą w dłoniach. O kilka kroków dalej stała Najświętsza Panna z oczami utkwionymi w otwartą w boku ranę Jej syna. Ach, jak bolesny odbijał w tym spojrzeniu wyraz zrezygnowanego bólu, jaka zarazem nadziemska radość! Maryja zwróciła swój wzrok na mnie, zdawało mi się, że mówi do mnie; "Odwagi, umrzyj dla świata!". W tej chwili ostry ból, jak ukłucie sztyletu, przeszył mi serce i jednocześnie poczułem, jak gdyby napływ do duszy ciepłego światła. Cała oziębłość pierzchła. Nędza moja rozsypała się w proch. Łzy spływały mi strumieniem i miłość ku Zbawicielowi przepełniała me serce...

Długo przebywałem pogrążony w modlitwie, na adoracji, w skrusze przed promieniejącą raną Najświętszego Serca Jezusowego.

Teraz rozumiesz, mój przyjacielu, że już się dalej nie waham. Zapoznaj mnie jak najprędzej z kapłanem, o którym mi mówiłeś..".


Wszelkie łaski, udzielone ludziom, dostają się do nich za pośrednictwem Maryi.

Św. Antonin