Gdy współpraca kwitnie
Drukuj

Jak opowiedziałem poprzednio, zbieramy się, my rodzice, w szkole i obradujemy co dwa tygodnie z kierownikiem i innymi osobami z grona nauczycielskiego. Naradzamy się nad tym, co ulepszyć w wychowywaniu dzieci w szkole i w domu.

Szkoła nasza jest przepełniona. Prawie każda klasa jest podwójna: "A" i "B", Do tego czasu tak było, że w każdej klasie uczyli się chłopcy razem z dziewczętami. Zaczęliśmy i nad tym radzić, czy to dobrze wpływa na dzieci, bo przecież jeżeli są po dwie klasy na każdy rocznik, to można by łatwo utworzyć osobne klasy dziewcząt i osobne chłopców. Przeczytaliśmy, żeby tę sprawę poznać, cztery ostatnie rozprawy z książki: "Katolicka myśl wychowawcza" i książkę J. Fondalińskiego. "Koedukacja w świetle badań współczesnej psychologii". Dowiedzieliśmy się, że tylko w pierwszych dwu klasach szkoły podstawowej uczenie w klasie wspólnie chłopców i dziewcząt - nie przeszkadza ich rozwojowi, ale że i tam jest lepiej, gdy chłopcy i dziewczęta uczą się osobno. Zwołaliśmy więc ogólne zebranie rodziców, jeden z nas, doktor medycyny lekarz N. W., wygłosił w tej sprawie referat, i wszyscy rodzice uchwalili, żeby w szkole ze względu na rozwój umysłowy, fizyczny i moralny dzieci wprowadzono od pierwszej klasy do ósmej osobne klasy dla dziewcząt, osobne dla chłopców. Ciekawą przy tym wiadomość podał jeden z ojców: oto on z dziećmi przebywał podczas drugiej wojny światowej w trzech dużych miastach rosyjskich, gdzie jego dzieci uczęszczały do szkół powszechnych. Wszędzie - powiada - były tam osobne szkoły męskie i osobne żeńskie.

Co czytać?

Dwaj moi synkowie pożerają książki. Jeden i drugi (12 lat i 10) potrafią przeczytać książkę w ciągu wieczora. Niewiele mnie dawniej obchodziło co czytają i skąd te książki biorą, a nawet gdy który chciał ze mną porozmawiać o tym co czytał, miałem zwyczaj odburknąć: - Nie zawracaj mi głowy głupstwami i basta!

Dopiero teraz dzięki zebraniom rodziców z nauczycielstwem zrozumiałem, jaką rolę gra książka w życiu dziecka i młodzieży. Mądrze wyraził się jeden z rodziców (kupiec M. W.), że mylą się ci, co myślą, że gorsząca książka nie zaszkodzi, bo kto się dotyka smoły, musi się splamić.

Postanowiliśmy też, że każdy ojciec będzie się starał co dnia chętnie rozmawiać z dziećmi, zwłaszcza wieczorem podczas, czy po kolacji, o tym, co przeczytały tego dnia w szkole i co czytają, a nawet poprosi, by dzieci coś na głos przeczytały rodzicom.

Ze szkoły i do szkoły

Czego się tu u nas po szkole dzieci dopuszczały, wracając do domu, lepiej nie opisywać! Były niegrzeczne dla starszych, biły się, klęły ordynarnymi wyrazami, chłopcy dokuczali dziewczętom. Zwłaszcza źle się działo, gdy w porze zimowej wracały dzieci z dodatkowych zebrań, świetlicy i tak dalej.

Ukróciliśmy to. I tu zasługę ma kierownik. Zachęcił gorliwsze dzieci, by wpływały - na łobuzów po drodze, a o zupełnie niepoprawnych dzieciach, by zawiadamiały go i swoich rodziców. My rodzice do tego samego zachęcaliśmy nasze dzieci. Bywały dni, kiedy ktoś z ojców i matek, lub nawet, dwie, trzy osoby, zwłaszcza zimą na krótkim dniu, specjalnie dyżurowały na ulicach prowadzących ze szkoły. Wykorzeniliśmy zło. Obecnie dzieci, bez wałęsania się, idą ze szkoły prosto do domu. Niektóre domy zachęciły swe dzieci, by, idąc lub wracając ze szkoły, pozdrawiały starszych na drodze słowami "Pochwalony Jezus Chrystus!" Nie wiem, jak gdzie, ale ja wprowadziłem w swym domu zwyczaj, że dziecko udając się do szkoły lub wstępując w progi domu po szkole, pozdrawia domowników słowami "Pochwalony Jezus Chrystus!", a następnie całuje tatusia i mamę w rękę.

Które dziecko się nie zepsuje?

Kto z nas rodziców, co całą duszę kładziemy w to, by dzieci dobrze wychować, nie trapi się o ich przyszłość, a zwłaszcza by się nie zepsuły? Przecież o to dziś bardzo łatwo! Poświęciliśmy temu kilka zebrań i oto do jakiego doszliśmy wniosku. Dziecko musi być apostołem... wśród dzieci. Tylko takie dziecko się nie zepsuje, bo ono pójdzie między rówieśników nie po to, żeby się od nich uczyć złego, ale po to, żeby poprawiać kolegów czy koleżanki; żeby pomagać im postępować szlachetnie a odwodzić od grzechu. W dzieciach jest wielki pęd do usłużności, do ofiarności, a nawet do bohaterstwa. Jeżeli zachęcamy swe dzieci do tego, żeby wpływały dobrze na innych, to wyćwiczymy dzieci w służbie ofiarnej dla drugich, w odpowiedzialności za drugich, nauczymy swych synów i córki widzieć w ich kolegach i koleżankach - dzieci Boże! Moi dwaj synkowie opowiadają mi od tego czasu, gdy zapisali się do Milicji Niepokalanej, wzruszające historie. Zarazem dowiaduję się przy tej okazji, jak bardzo są obecnie zepsute niektóre dzieci. Otóż te kilkoro zepsutych dzieci robiło dawniej co chciało w swoich klasach, teraz zaś natrafiają one na opór dzieci-apostołów. Szatan nie może się już posługiwać tymi małymi a zepsutymi nieszczęśnikami; przeciwnie, nasze dobre dzieci wyciągnęły już niejednego takiego "bohatera zła" - z błota.

Dodam jeszcze, z pewnym zawstydzeniem, że gdy moi synkowie nieraz mi mówią, jak to wpływają na dzieci popsute, a zdobywają się nieraz nawet na czyny naprawdę ofiarne, to mnie, staremu, nareszcie przychodzi do głowy, bym przecież podobnie i ja... oddziaływał na gorszycieli wśród dorosłych, co są moimi... kolegami i koleżankami w pracy.

Wiele by jeszcze można pisać o zacnym nauczycielstwie naszej szkoły i czcinajgodniejszym jej kierowniku. Reszty więc domyślicie się. Drodzy Czytelnicy, a jeszcze lepiej, gdybyście wszędzie wprowadzili taką współpracę katolickiego nauczycielstwa z katolickimi rodzicami. Wierzcie mi: cudów razem dokonacie! Wychowacie sobie dobre dzieci. A cóż jest większym skarbem dla ojca i matki, jak dobre dziecko? Cóż jest większą chwała dla nauczycielstwa polskiego, jak dobrze wychowana młodzież?

Opowiedział W. R., ojciec rodziny