Gdy w małżeństwie niezgoda
Rycerz Niepokalanej 4-5/1951, zdjęcie do artykułu: Gdy w małżeństwie niezgoda, s. 147

Los Staszków trapił mię nie na żarty! A takie było przykładne małżeństwo. On dzielny, przystojny, pracowity, prawdziwy mężczyzna. Ona - miła z dobrym uśmiechem na rumianej buzi. Kiedy przed trzema laty wracali od ślubu, wśród szpaleru krewnych i przyjaciół, szczęśliwi, rozpromienieni, każdy myślał: "Ci wygrali w życiu wielki los". A dzisiaj...

Od wielu dni spostrzegłem, że Stanisław unika domu. Często, po pracy widywałem go na ulicy w towarzystwie znajomych. Nieraz zachodził do mnie. Zawsze - sam. Czyżby Hanka była chora? Ale i wtedy powinien był pilnować żony.

Tego popołudnia Stanisław przyszedł do mnie znowu. Był przygnębiony i rozdrażniony. Po chwili zagadnąłem go:

- Co porabia żona? - Machnął ręką ze zniecierpliwienia, jakby odpędzał natrętnego komara. Nie dałem za wygrana:

- Coś rzadko widuję was razem. Wtedy Stanisław wybuchnął:

- Et, mam już tego dość. Wściec się można doprawdy!

- Dlaczego, kto ci tak dokuczył?

- A no, ona, Hanka. To już nie do wytrzymania. - I tu popłynęła długa opowieść o domowym pożyciu Stanisława.

- Lubię spokój, nie chcę zawadzać nikomu. A tu pomyśl: ani chwili bez kłótni. Ot dziś: wracam po pracy zmęczony - a Hanka już przy drzwiach: - Wytrzyj nogi, zawsze musisz zabłocić podłogę. - Gdybyż na tym skończyła, ale ona recytuje dalej: że nie szanuje jej pracy, że namęczyła się całe rano, że pastowała podłogę, a ja nie mam względu na jej prace, i tak dalej, i tak dalej.

- A ty?

- A mnie "poniosło". Na złość nóg nie wytarłem. Niech mną nie komenderuje. Wszedłem do pokoju i położyłem się na tapczanie.

- W tych butach?

- W tych butach. A kiedy zaczęła jęczeć, że jej nie kocham, że uciekam z domu, że ją lekceważę, odpowiedziałem, że jeżeli w dalszym ciągu będzie gderać, to w ogóle wyniosę się z domu i zacząłem jej wymawiać dokładnie, że nie dba o mnie, że tylko chciałaby się stroić i trzymać mnie przy swojej spódnicy, że wypraszam sobie taki ton i...

- I co?

- Hanka krzyknęła, że to ja jestem egoista, że wydaję moc pieniędzy na swoje potrzeby, że jestem gbur...

- A ty?

- Ja... no, ja... stłukłem wazonik...

- I co?

- Trzasnąłem drzwiami i wyniosłem się z domu.


Śmiać mi się chciało, a jednocześnie zrobiło mi się bardzo smutno. Wiem dobrze, że z błahych przyczyn powstają wielkie nieszczęścia. I że pokusa posługuje się pozornie niewinną przyczyną, aby spowodować ciężki grzech. Trzeba było leczyć zło, póki pora. Ale jak postąpić? To "piekiełko" domowe jest tak trudne do zwalczenia.

Westchnąłem w duchu do Niepokalanej. "Matko, pomagaj!" I zacząłem:

- Więc jak to się rozpoczęło?

- Mówiłem ci wchodzę do domu... a ona...

- A czy w przedpokoju była... słomianka?

Stanisław spojrzał na mnie bystro - i z gniewem. Wyczuł podstęp.

- A więc mogłeś spełnić prośbę żony?

- No tak, ale...

- Poczekaj! To z powodu sporu o wytarcie zabłoconego obuwia grozisz żonie, że porzucisz ją i dom?...

- Robisz ze mnie głupca - wybuchnął. - Ale nie wiesz, że te drobne sprawy są tylko znakiem, symbolem tych ważniejszych. To tylko kropla, która przepełnia miarę...

- Tak jest - odpowiedziałem poważnie. Nie lekceważę waszej kłótni. Bezpośrednie przyczyny są - wybacz - śmieszne i dziecinne, ale musi być w waszych duszach jakiś kwas, który zatruwa wasze stosunki, zabija miłość i... mąci rozsądek.

- Cóż ja? Ja tam nie zaczynam... To winna Hanka! - Widziałem, że Stanisław już ochłonął, teraz bronił się raczej i tłumaczył.

- Ty? Ty jesteś odpowiedzi a1ny za wszystko co się zdarzy, nawet wtedy, gdyby żona twoja była naprawdę winna. Piekło rodzinne zawsze powstaje z winy obojga małżonków. Może być różna miara tej winy, ale jest obustronna. Pomyśl: jaka jest przyczyna bezpośrednia waszego sporu: pycha. Uczułeś się dziecinnie urażony uwagą żony. Ona obraziła się twoją odpowiedzią. I kłótnia gotowa. Każde uważa, iż jest osobistością bezcenną, czymś w rodzaju kosztownej porcelany, której dotknąć nie wolno.

- A teraz pomyśl - oboje jesteście wierzącymi ludźmi... Chodzicie przecież do kościoła?

Stanisław skinął głową,

- Jak potrafisz pogodzić tę twoją ambicję i pychę - ty i żona - z tym, co czytacie na każdej prawie karcie Ewangelii? Jak ocenić postępowanie pary chrześcijan, którym Jezus poleca, żeby miłowali nawet nieprzyjaciół i darowali im urazy - a którzy codziennie grożą zniszczeniem sobie szczęścia i spokoju z powodu - głupstwa?

- Więc, więc co mam robić?...

To brzmiało inaczej. Budziło nadzieję...

- Poczekaj. Widzisz - są małżeństwa, które Bóg doświadczył bardzo ciężko - kiedy jeden z małżonków grzęźnie w grzechu, łamie zobowiązania małżeńskie, zatruwa rodzinie życie przez brutalne postępowanie. Ale przecież i w tym wypadku jesteśmy odpowiedzialni za jego duszę i musimy walczyć o szczęście rodziny i zbawienie tego człowieka.

- Jak?

- Zaczynając od siebie. I mając stale przed oczyma Wzór. To sposób jedyny i zapewniający zwycięstwo. Nieustannie trzeba siebie zapytywać, jakby postąpiła w tym wypadku Niepokalana. I prosić Ją o radę i pomoc. I przystąpić do działania. Pamiętaj, że jedynie skuteczny środek w tej walce, to "ofensywa miłości". Widzisz - ludzie, zwłaszcza w małżeństwie, często źle rozumieją miłość. Za miłość uważają tylko uczucie. Tymczasem istotą każdej miłości jest wola, która mówi nam w duszy: chcę, żeby każdy człowiek, a zwłaszcza ten najbliższy, był szczęśliwy. Miłość to nieustanna troska i nieustanne takie postępowanie, które ma uszczęśliwić innego kosztem własnej korzyści, przyjemności, wygody. A teraz postaw sobie pytanie: czy myślałeś po ślubie - codziennie, poważnie, jak zapewnić szczęście swojej żonie? Jak ulżyć jej w pracy? Jak sprawić, żeby była pogodna i czuła się dobrze w gnieździe? Wiem, człowiek nie zawsze jest panem uczucia, ale zawsze jest panem woli i za nią odpowie przed Bogiem.

Nie znaczy to, żeby "rozpieszczać" najbliższych. Przeciwnie. Prawdziwa miłość każe nieraz wytykać błędy. Jeżeli inaczej postępujemy, popełniamy grzech cudzy. Ale te uwagi trzeba robić z miłością i nie gniewać się, kiedy ich nie usłuchają W tym okazuje się dalsza, konieczna cecha chrześcijanina - pokora. Czy bardzo cię znudziłem?

Stanisław zrobił poważny ruch przeczenia:

- Rozumiem, wiem, ale jak to zrobić w praktyce... na co dzień?

- Po prostu. Zrób postanowienie, że będziesz dbał o pogodę, radość i szczęście w życiu żony i całej rodziny. Zrób odpowiedni plan i co dzień przypominaj sobie o nim w wieczornym rachunku sumienia - i nie zapomnij od czasu do czasu dać żonie miły dowód pamięci... choćby kwiatek. Zdecyduj się na ofiarę. I módlcie się co dzień wspólnie. Odmówcie każdego wieczora choćby jeden dziesiątek różańca.

Zakończenie było nieoczekiwane. Stanisław zerwał się bez pożegnania, wpadł w drzwi wyjściowe. Rzuciłem się za nim z okrzykiem "zaczekaj!", ale już go nie było w mieszkaniu.

Trochę niespokojny wyglądałem przez okno. Czyżby się obraził?

Po dziesięciu minutach uderzył mię nieoczekiwany widok. Środkiem chodnika szedł Stanisław, dawnym sprężystym krokiem. W prawym ręku niósł trochę niezgrabnie zawiniętą w papier wiązankę kwiatów. Pod lewą pachą bielała niewielka paczka, której kształt zdradzał, że ukrywa niewielki posążek.

"Ofensywa zaczęta" - pomyślałem z rozczuleniem. Byłem pewien jej wyniku. Pogodny, dobry, męski wyraz twarzy Stanisława zwiastował zwycięstwo.


Opis zdjęcia powyżej: Błogosławieństwo Najśw[iętszym] Sakramentem w czasie zeszłorocznych uroczystości różańcowych w Ottawie. Błogosławi ks. arcybiskup Vachen.