Gdy przyjdzie dziecko

Kochana Janeczko!

Tylko nasza stara, wypróbowana przyjaźń skłoniła mnie do odpisania na Twój list. Muszę się bowiem i pośmiać z Ciebie trochę i zwierzyć z własnych, bardzo osobistych przeżyć.
Dziecko.

Wkrótce poznasz treść tego dźwięku. I ze mną było tak samo. Nie lubiłam dzieci. Instynkt macierzyński drzemał we mnie, zgłuszony pochłaniającym tempem życia.

Pamiętam, byłam jeszcze wówczas pensjonarką. Marzyłam o kajaku, własnej żaglówce, o czwórce z matematyki i wakacjach na wsi.

Dziecko było dla mnie synonimem wrzasku, nieporządku w domu i wiecznego udręczenia matki.

I wtedy to właśnie usłyszałam piękną recytację wiersza Alfreda de Musset: "Ukazanie się dziecka". Zastanowiłam się po raz pierwszy. Wzruszyło mnie ogromne ukochanie i zrozumienie dziecka, tym bardziej, że czuł tak i myślał mężczyzna.

Jak mocne musiał wywrzeć na mnie wrażenie, świadczy o tym jego trwałość. Do dziś wiersz ten pamiętam i nie zapomnę nigdy.

Przyznać się muszę, że uśmiałam się z Twoich lęków i wątpliwości. Boisz się "niewoli i zasklepienia w drobnych sprawach domowych", boisz się "zwężenia horyzontów". Moja Ty kochana, naiwna intelektualistko. Wiesz, że nigdy nie byłam tak zwaną "kurką domową" I dotąd nie cierpię tego typu kobiet, choć zdołałam dochować się już sporej gromadki dzieci.

A jednak ja właśnie powtórzę Ci to samo, co Cię tak gniewa, że celem małżeństwa i powołania kobiety jest dziecko.

Niewola? - To złudzenie, urojenie głów młodych. Niewola jest wówczas tylko, gdy Cię zmuszają do tego, czego robić nie chcesz. A matka chce pielęgnować swoje dziecko. Pragnie mu oddać i wszystko poświęcić. Nie ma w tym ani przymusu, ani samego poświęcenia nawet, bo matka nie czuje trudu, jaki ponosi dla dziecka, nie pragnie ulgi, nie zmusza się do niczego, nie łamie. Cokolwiek robi dla dziecka, robi to z radością, nie ma chwili wahania, lenistwa, ociągania się. Boli? - to nic. Jeśli maleństwu potrzeba, niech boli dla niego, albo może zamiast niego...

Wyznam Ci wielką, skrytą tajemnic matek. Każda z nich miała takie chwile, dnie lub tygodnie męki, kiedy największą łaską o jaką Boga prosiła, byłoby oddanie jej cierpienia chorego dziecka.

Przez dziecko człowiek dojrzały szlachetnieje i mądrzeje. Tak, mądrzeje, bo zdolny jest zrozumieć więcej, więcej odczuć i więcej przebaczyć. Zdolny jest pokochać więcej i głębiej.

Ludzie dorośli zaczynają rozumieć własnych rodziców, stają się dla nich uleglejsi, wyrozumialsi, troskliwsi. Starzy jaśniej spoglądają w świat. Odkwita on dla nich w tych maleńkich istotkach nowym, młodym życiem. Odchodzący z goryczą, a czasem i beznadziejnością, zaczynają uśmiechać się znowu, zrozumiawszy, że oto mali dziedzice ich idei i najwyższych osiągnięć poniosą dalej w czas ten dorobek przodków i pamięć imienia, które nie chce zginąć.

Przyznam Ci się, Janeczko, że te wszystkie ogólniki, które możesz czytać, obojętnie narodziły się realnie wraz z moimi dziećmi. Nie piszę Ci nic gołosłownie. Wszystko to przemyślałam przeżyłam, zaobserwowałam i to nie tylko u siebie, ale i u innych. Trochę wiesz, a trochę domyślałaś się pewnie, jak przykre panowały stosunki w naszym domu. Zbyt duże grono ludzi dorosłych, związanych z sobą koniecznością warunków, zbyt duże rozbieżności charakterów no jednym słowem, że było źle. Ciężko i źle. Doszło do tego, że mąż mój starał się nie być w domu, bo go to zbyt wiele kosztowało. Zdawało się chwilami, że się wszystko rozleci. Wszystko, nawet miłość nasza.

Szczęście gasło. I wówczas przyszła Elżunia. Maleńki aniołeczek, niczego nie świadomy, niewinny, ufny i bezradny, taki wprost z nieba, rzucony między złych ludzi.

Może to grzech, ale Tobie tylko przyznam się do tego, że gdy nieraz posprzeczaliśmy się w domu, miałam ochotę klęknąć przed łóżeczkiem śpiącego maleństwa i prosić je o przebaczenie, że jestem tak zła, ja którą Bóg obdarzył cudem nowego życia - wcieleniem niewinności.

Zrozumiałam wówczas miłość Chrystusa Pana do dzieci i bliższą mi się stała Matka Najświętsza, bo matka.

I znowu nie wiem czy to nie grzech i nie zbytnia poufałość, bo tak sobie nieraz myślę, niby się modlę, a właściwie to rozmawiam z Panną Najświętszą o naszych dzieciach. Jakaż Ona była nieskończenie szczęśliwa, wiedząc kim jest Jej Przenajdroższe Dzieciątko, wiedząc, że tego Syneczka nie skala żaden ziemski brud i nikt od Boga nie odwiedzie, bo On Sam Bogiem. Toteż z ufnością, na jaką nigdy bym się dawniej nie zdobyła, proszę dziś Bożą Matkę o opiekę nad moimi dziećmi, a zwłaszcza o straż nad czystością ich serc i dusz.

Ale wracając do Elżuni spostrzegłam ze zdumieniem, że coś się w naszym domu z gruntu zmienia. Mąż nie ucieka już, to, się przyznał, wszędzie, gdzie jest, nadsłuchuje płaczu dziecka, a reszta domowników musiała odczuć tak samo jak ja, że grzech, egoizm i zwada wobec takiego niewiniątka są takie wstrętne, że obrzydło nam to wszystko, no i nie ma czasu ani możności. Nie można krzyczeć, ani trzaskać drzwiami, bo dziecko śpi, nie można się obrażać i nie odzywać, bo trzeba pomóc w kąpieli. Nie można żądać pierwszeństwa, bo pierwszeństwo ma dziecina, no i tak się jakoś utarło, i tak się ułożyła ciocia Anka, która zdawało się, że nas wszystkich znienawidziła i tylko brak jakiegokolwiek schronienia przykuwał ją do tego "okropnego" domu, nie odeszłaby już za nic, tak pokochała małego Bernarda i Helę, a babcie zgoła odmłodniały, przeżywając na nowo dzieciństwo nasze a swoje własne macierzyństwo.

Zamknięte horyzonty... Wracam raz jeszcze do tego dręczącego Cię tematu. Prawda, przy dzieciach jest ogromna praca i nie będziesz miała dużo czasu na swoje intelektualistyczne upodobania. Ale wierzaj mi, że kiedy po przyjściu na świat swojego dzieciątka spojrzysz wstecz, życie wyda Ci się puste i bez celu, w miarę zaś wzrastania i dojrzewania dzieci, musisz pogłębiać i rozszerzać swoje własne horyzonty, aby nadążyć za nimi, zrozumieć je, móc zżyć się z nimi, bo biada rodzicom, którzy zostaną w tyle, obcy i starzy, niezrozumiali.

Tak więc, Janeczko, cieszę się Twoim szczęściem. Oczekuj z radością Waszego dzieciątka, i niech Ci Matka Niepokalana błogosławi.