Dziwna szkoła apostolstwa
Rycerz Niepokalanej 9/1948, grafika do artykułu: Dziwna szkoła apostolstwa, s. 235

Było to w zeszłym roku, po maturze. Właśnie ukończyłem załatwianie wielodniowych formalności i jako bezsporny słuchacz Wydziału Prawnego Uniwersytetu wyszedłem z "Uniwerku" na ulicę. Byłem zadowolony z siebie. Więcej jeszcze - myślę, że mądry król Salomon po najbardziej udanym wyroku nie miał tyle szacunku do same go siebie, jak ja w tej chwili.

Szedłem więc z zadartą do góry głową przez miasto, nie bardzo zważając na bliźnich, kiedy oto - bęc! Prawie nos w nos zetknąłem się z Pietrkiem, który podobnie jak ja maszerował z niesłychanie dumną miną przez miasto, podobnie jak ja miał na głowie nowiuteńką białą czapkę, która głosiła wszem wobec, że jest akademikiem. Rzuciłem okiem uważniej. Patrzcie go, medycyna!

Przyznam się, że zaniemówiłem ze zdziwienia. Z Pietrkiem kolegowaliśmy przez wiele lal w szkole powszechnej, potem przez pewien czas w gimnazjum. Dopiero jesień 44 roku rozdzieliła nas na stale. Kolega z Pietrka był dobry. Chłopak porządny. W piłce nożnej, szczypiorniaku, - niczego. Ale za to z nauką było gorzej. Nawet całkiem źle. Nauczyciele dzielili się w poglądach na niego na dwie grupy: jedni mówili, że Pietrek jest tępy jak pień, a inni że jest leniwy jak muł. Koledzy, którzy wiedzą, co w trawie piszczy, wiedzieli, że ci drudzy mieli rację.

Jakim cudem Pietrek z obfitą kolekcją stopni "niedostatecznych" zebranych w ciągu roku przechodził z klasy do klasy, do dziś trudno mi zrozumieć. Może przyczyniał się do tego jego dobry uśmiech porządnego chłopaka, a może również i to, że nauczyciele wiedzieli, iż jest sierotą, ma chorą matkę w domu i drobne rodzeństwo, W każdym razie byliśmy pewni, że skończy na "malej maturze".

Jest więc zrozumiałą rzeczą, że Pietrek w nowej postaci, Pietrek, który zdał trudny egzamin konkursowy, Pietrek student medycyny, to był prawie cud.

Zarzuciłem go pytaniami. Chodź - powiedział - usiądziemy gdzieś spokojnie i pogadamy.

W parę chwil potem siedzieliśmy na zacisznej ławce w miejskim ogrodzie i Pietrek zaczął opowiadanie.

- Pamiętasz, przed naszym rozstaniem, wstąpiliśmy obaj do Milicji Niepokalanej. Myśl o apostolstwie opanowała mię całkowicie. Starałem się nawracać wszystkich naokoło. Dyskutowałem z kolegami. Ale niewiele z tego wychodziło. Lekceważono mnie. Byłem przecie dla wszystkich taki "Pietrek leń" z ostatniej ławki w klasie.

Nie wiem jakim cudem dostałem się do pierwszej licealnej, ale tu zaczęło się nieszczęście. Nie mogłem się zmusić do nauki, bo pochłaniały mnie "ważniejsze rzeczy", sport, no i obecnie w sposób szczególny rozumiane "apostolstwo". Tymczasem niepowodzenia w nauce były tak groźne, że zupełnie wyraźnie groziło mi pozostanie na drugi rok w klasie, a do tego w domu sprawy pogorszyły się znacznie. Musiałem ze wszystkich sił starać się o przyśpieszenie moich stadiów. Byłem w rozpaczy, bo naprawdę złych stopni było zbyt wiele i nauczyciele stracili całkiem do mnie zaufanie, a w ich obojętności widziałem wypisany wyrok: "Z "tego" już nic nie będzie".

Jakoś w środku roku zjawił się w naszej szkole nowy prefekt. Młody ksiądz, niewiele co starszy od koleżków z drugiej licealnej. Zabrał się do nas z zapałem, a ostro. Posypały się z religii stopnie niedostateczne. Chłopcy, którzy byli przyzwyczajeni do dobrotliwego lekceważenia tego przedmiotu, klęli srodze, ale zabrali się całą parą do nauki. A ja... otrzymałem jeszcze jeden stopień niedostateczny, z jeszcze jednego przedmiotu.

Zbliżał się okres, który miał decydować o mojej przyszłości. Do końca roku pozostawało niewiele czasu. Wiedziałem, że jeżeli nie przejdę do klasy następnej, będę musiał porzucić marzenia o wyższych studiach. Postanowiłem uczyć się z całych sił. Cóż, kiedy nieufność nauczycieli niszczyła w zarodku wszystkie moje próby. Po prostu przyzwyczaili się dawać mi stopnie niedostateczne, a ja nie umiałem zdobyć się na prawdziwy wysiłek.

Pewnego dnia, wczesną wiosną, w drodze do szkoły, zaszedłem do kościoła. W chwili, kiedy ksiądz, odprawiający Mszę odwrócił się z błogosławieństwem od ołtarza, poznałem naszego prefekta. Tak odprawiać Mszę i tak błogosławić lud mógł tylko bardzo dobry człowiek.

Zdecydowałem się i tego samego dnia wieczorem dzwoniłem z duszą na ramieniu do mieszkania księdza prefekta. Ksiądz przyjął mię po przyjacielsku, usadowił wygodnie i pozwolił się wysapać.

Masz braciszku jakieś zmartwienie, mów.

Wtedy otwarły się upusty mojej wymowy.

- Przychodzę po radę, po pomoc, po ratunek. Jestem leń. (Tu gospodarz z uśmiechem kiwnął głową). Nikt mi już nie ufa. A ja nie chcę, nie mogę zostać na drugi rok.

Opowiedziałem jak na spowiedzi o moich rodzinnych sprawach, o mojej przynależności do M.I. i o nieudanych próbach apostolstwa.

Ksiądz słuchał cierpliwie i uważnie, rzucał krótkie pytania i uśmiechał się życzliwie.

Powoli rozgrzewałem się. Zapomniałem o pierwotnym zamiarze proszenia o wstawiennictwo u innych nauczycieli. Mówiłem:

- Wiara prawdziwa, to takie szczęście. Tak chciałbym dawać ją innym. Ludzie tak mało znają Chrystusa. Tylu jest nieszczęśliwych, którym trzeba pomóc. Tyle jest zła na ziemi, które by się chciało poprawić. A tu... a tu... trzeba kuć matematykę czy literaturę!

Ten mój wybuch wprawił księdza w dobry humor. Zapytał wesoło:

- Słuchaj, czy chcąc innych uczyć zasad wiary, nie warto czasem poznać je samemu?

- To słuszne - bąknąłem.

- A gdzie je możesz poznać najlepiej?

Zrozumiałem o co chodzi i zarumieniłem się jak burak.

- Na lekcji religii...

- Widzisz mówił ksiądz - nauka religii, to nie jakiś wymysł starszych, ale środek, przy pomocy którego stajesz się lepszym chrześcijaninem i lepiej potrafisz szerzyć naukę Chrystusa wśród innych. To właśnie nauka - apostolstwa. Naturalnie, należy czytać książki o treści poświęconej religii i pisma katolickie, ale nauka religii w szkole to fundament. Twój fundament był kiepski i... - znowu dobry, wesoły uśmiech - apostolstwo kulało.

Milczałem. Trzeba przyznać że teraz na historię Kościoła, liturgikę, dogmatykę czy apologetykę patrzyłem innymi oczyma.

A ksiądz ciągnął dalej.

- Mówisz, że ci nauka "przeszkadza w apostolstwie". A mnie się zdaje, że może być twoim tęgim pomocnikiem.

Skarżyłeś się na literaturę. Pomyśl, ile w naszej literaturze jest dzieł pisanych prozą i wierszem, które stanowią wspaniałe wyznanie wiary katolickiej. Czy znasz "Psalm dobrej woli" Krasińskiego? Albo inne jego psalmy? Albo też wiersz Mickiewicza: "Z Tobą ja gadam, co królujesz w Niebie"? Ileż materiału apologetycznego, jędrnych argumentów, ciekawych podejść do wiary, mieści się w arcydziełach naszej literatury?

Język polski! Jeżeli potrafisz umiejętnie i poprawnie wypowiadać w słowie i na piśmie swoje myśli, to łatwiej trafisz do serca i umysłu słuchaczy.

A inne przedmioty. Taka matematyka uczy cię ścisłego myślenia; logika, umiejętnego i prawidłowego rozumowania i prowadzenia dyskusji. Wszystkie nauki przyrodnicze: botanika, zoologia, astronomia, anatomia, z fizyką włącznie są pomocnicami apostoła. Mądry i uważny badacz widząc nieskończone piękno, celowość, harmonię stworzenia i cudowny pian wszechświata, w którym ta sarna ręka nakreśliła podobne drogi dla "olbrzymich słońc i maleńkich elektronów w atomie - dostrzeże prawo dobra - prawo Boże, nieskończoną Moc Boga. Na zarzuty, stawiane wierze w imię tych nauk, odpowie wypowiedziami największych przyrodników.

A historia. Jeżeli nie ograniczysz się do tępego wykuwania dat, dostrzeżesz w niej przemądrą myśl Boga i działanie nieomylne prawa Bożego, które jest prawem Dobra. Zrozumiesz, że te jednostki i te narody, które łamały Dziesięcioro Przykazań i jedenaste przykazanie Miłości - chorowały i wcześniej czy później musiały ginąć. Dostrzeżesz, i potrafisz udowodnić, że prawo dobra - prawo Boże, to prawo życia, a prawo zła, - prawo szatana, to prawo śmierci. Pomyśl, ile narodów zginęło przez to, że złamały 6 przykazanie i wymarły - przez rozpustę!

Poznasz wreszcie z historii dobrodziejstwa, które wyświadczał i wyświadcza ludzkości Kościół: jak ucywilizował narody barbarzyńskie, łagodził obyczaje, bronił rodziny, chronił prawdziwej godności kobiety, uczył cnót społecznych i prywatnych.

Wreszcie geografia. Wróć do niej czasami. Powieś u siebie w pokoju mapę świata. Pomyśl ile dusz oczekuje dziś jeszcze na Chrystusa. Przebiegaj wzrokiem morza i lądy. Dowiaduj się o warunkach ludzi, którzy je zamieszkują. Chcesz być apostołem - a czy to nie wspaniałe zadanie - pracować po to, żeby na całym świecie zapanował Chrystus Król i Jego Niepokalana Matka.

A kto wie, jaki głos odezwie się wtedy w twej duszy.

* * *

Milczałem. Ale w moich myślach dokonywała się gwałtownie nieoczekiwana przemiana: Więc te wszystkie przedmioty szkolne, które uważałem za nudne dodatki najpierw do sportu, a potem do pracy w Milicji Niepokalanej, okazały się zbiorem potężnych narzędzi pomocniczych w nawracaniu bliźnich, prawdziwą szkołą apostolstwa. Myśli moje biegły dalej same: "Tak, rozumiem, że ta lub owa książka może usiłować przeciwstawiać się prawdom Wiary. Ale prawdziwa wiedza Wierze nie zaprzecza. Wystarczy tylko poszukać samemu naprawdę poważnego dzieła".

Wstałem i zacząłem się żegnać, zapominając o pierwotnym celu mojego przybycia. Ale ksiądz pamiętał.

- Z profesorami porozmawiam - powiedział na pożegnanie. Reszta od ciebie zależy. I... czy często przystępujesz do Komunii Św.?

Odpowiedziałem, że wraz ze szkołą, parę razy do roku.

- Myślę, że to za mało, zwłaszcza dla "apostoła". Łatwiej innych prowadzić do Chrystusa, kiedy się samemu częściej Go przyjmuje. Tylko nie szukaj wzruszeń i "słodyczy". Melduj się po prostu do Niego jak najczęściej. Przecież On jest Naczelnym Wodzem Walczącego Kościoła. A twoja najlepsza służba, to - spełnienie obowiązku. Po tym, wszystko inne. On ci pomoże.

* * *

Następnego dnia szedłem do szkoły jak odmieniony. Noc spędziłem nad książką. Rano meldowałem się, wedle słów księdza przyjmując Komunię św. I od tej chwili zaczęta walka. Nie myśl, że poszło mi łatwo. Ale szło. Myśl, że nie uczę się dla głupiego stopnia, ale że zdobywam wiedzę w służbie dla Chrystusa, Niepokalanej, bliźnich, sprawiała, że każdy przedmiot szkolny dawał się ciekawy i że chciałem go poznać do głębi. Krok po kroku odwojowywałem utracone zaufanie nauczycieli, złe stopnie zamieniałem na ledwie dostateczne i doprowadziłem do tego, że z trudem - przeszedłem do następnej klasy.

Tu dopiero rozwinąłem skrzydła! Co tu gadać. Nie chcę się chwalić, bo to nie moja zasługa, ale łaski Bożej, która na mojej drodze postawiła takiego prefekta. Nauka szła mi zupełnie dobrze, powaga w klasie i u nauczycieli wzrosła, a praca apostolska zaczęła przynosić wyniki, kazało się, że mam duże zdolności do nauk ścisłych. Maturę zdałem całkiem dobrze. No, a przy konkursie na Uniwersytecie - Bóg pomagał.

- Dobrze! Ale skąd ci przyszedł pomysł zostania lekarzem? - rzuciłem pytanie.

- Widzisz, lekarz to trochę, jak ksiądz - lecząc ciała może również leczyć dusze. Zresztą po dyplomie, kto wie...

Wzrok mój podążył za zamyślonym spojrzeniem Pietrka i zawisł wraz z nim wysoko, na krzyżu, który rozwierał przeźroczyste ramiona u szczytu kościelnego frontu na tle błękitnego nieba.

Tak, z Pietrka będą "ludzie" pomyślałem. A może coś więcej.