Dziewięciornik

List do Krystyny

O MOŻLIWOŚCIACH OSIĄGNIĘCIA ŚWIĘTOŚCI W MAŁŻEŃSTWIE

Przeczytawszy tytuł tego listu, pomyślisz zapewne, iż Twój stary przyjaciel już w piętkę goni, bo mnogość tych porównań "kwiatowych" jakoś zbytnio trąci "kwiecistością" i banałem, których wszak oboje zdecydowanie nie lubimy. Niestety jednak, widać wyobraźnia moja istotnie szwankuje, bo ani rusz nie mogę znaleźć żadnego porównania, które by trafniej zdołało oddać obraz, jaki powstaje mi przed oczyma, gdy myślę o tych trzech wykwitach trzech cnót kardynalnych jakimi są: milczenie, umartwienie i pokora.

Wszystkie trzy jawią mi się pod postacią kwiatów. Oto z korzeni wiary, nadziei i miłości wyrosły naturalnym pędem rośliny: posłuszeństwa, ubóstwa czyli wyrzeczenia się siebie i czystości, wystrzelającej w górę ku oglądaniu słońca Przedwiecznej Mądrości. Każda z tych roślin musi, oczywiście, kończyć się kwiatem, brzemiennym w owoc, mający stanowić posiew dalszej wiary, nadziei i miłości w innych duszach. Kwiaty te widzę konkretnie i plastycznie. "Widzenie" to odbiega jednak od przyjętych ogólnie schematów. Oto na łodydze posłuszeństwa, rozkwita kalia o rozchylonym, mistycznym kielichu: Milczenie zasłuchane w rozkazy i natchnienia Boże. Pokora nie jest tym skromnie ukrytym pod liśćmi fiołkiem, pod postacią którego nam ją zazwyczaj przedstawiają. Przeciwnie, Na strzelistym pniu czystości, która w świetle Bożym ogląda wszystką prawdę z całą jej hierarchią wartości i zarysami Bożego planu, chyli się ku ziemi w niskim pokłonie, jak gdyby olśniona blaskiem i przytłoczona nadmiarem zachwytu, wysoko wyniesiona ponad ziemię, purpurowa róża pokory. Zaś wyrzeczenie się siebie, co wyrosło z korzenia nadziei, ściele się po ziemi. Obejmuje zaborczo całą dziedzinę naszego przyrodzonego odczuwania. Rozrasta się kolczastymi, a misternie rzeźbionymi liśćmi górskiego dziewięciornika. Czyś kiedy widziała, Krysiu, jak się rozrasta dziewięciornik? Oto zrazu widać tylko te liście, piękne wprawdzie, ale takie odstraszające, bo takie kolczaste. Wyglądają jak macki sięgające coraz to dalej i coraz szerzej. W końcu, w samym środku zaczyna pojawiać się kwiat. Dziwny jakiś, jak gdyby nie realny. W miarę jak kwiat się rozwija, liście zaczynają się kurczyć, rzekłbyś wciągają w siebie kolce. Wtedy mamy wykończoną całość. Koronkową oprawę otaczającą serce rozchylonego kwiatu, który - gdy się go zerwie - już nie zwiędnie... nigdy. Lecz, aby móc go zerwać, trzeba sięgnąć ręką do korzenia.

Takim kwiatem jest właśnie umartwienie. Wiem dobrze, iż nawet Ty, która tak po Bożemu myślisz i czujesz, wzdrygniesz się z lekka na to słowo: umartwienie. Bo trzeba przyznać, iż mało kto lubi to słowo, gdyż bardzo mało kto je rozumie. Gdyby je rozumiano, to każdy musiałby je automatycznie pokochać. Bo umartwienie jest przecież wykwitem najradośniejszej z cnót.

Może zapytasz mnie jaka właściwie jest różnica pomiędzy umartwieniem, a wyrzeczeniem się siebie. Jest. I to bardzo istotna. Wyrzeczenie się siebie może być cnotą czysto naturalną. Wszak nawet cnoty kardynalne posiadają swą postać czysto przyrodzoną. Któż z nas nie znał ludzi, którzy nie wierząc w Boga, wierzą w różne wzniosłe i piękne idee, w imię tych idei miłują bliźnich, a w nadziei ulżenia doli tychże bliźnich, dla ich dobra wyrzekają się siebie? Natomiast umartwienie jest sprawą czysto nadprzyrodzoną. O jej nadprzyrodzoności decyduje intencja. A mianowicie świadome i dobrowolne złączenie cierpień płynących z wyrzeczenia się siebie z zasługami Męki Chrystusowej, ku odkupieniu ludzkości. Można wyobrazić sobie wyrzeczenie się siebie wyrastające z nadziei opartej o czysto ziemskie i doczesne kalkulacje. Natomiast kalkulacje umartwienia mogą być tylko nieskończone jak wieczność.

Wiemy, iż św. Paweł powiedział, że każdy z członków Mistycznego Ciała Chrystusowego musi uzupełnić w sobie to, co niedostawa Męce Głowy tego Ciała czyli samego Chrystusa Pana. Każdy z nas musi to uczynić na swoistą, własną niepowtarzalną modłę.- Ale jasne jest, iż to, by ów indywidualny, niezastąpiony wkład każdego z nas w dzieło Odkupienia mógł dostąpić zaszczytu zjednoczenia z dziełem Chrystusowym, musi być on nie tylko dobrowolny i świadom, ale również dobrowolnie i świadomie ofiarowany Bogu w tej intencji. Taką intencję należy odnawiać codziennie w chwili Ofiarowania w czasie Mszy św. Ale najlepiej jest takie "Wielkie ofiarowanie" zrobić z góry raz na zawsze. Tak czynią zakonnicy składając swe śluby. I czynić winni małżonkowie, którzy choć w inny sposób, lecz w nie mniejszej mierze są powołani do współuczestnictwa w zbawczej Męce Chrystusowej.

Wszak ludzie żyjący w małżeństwie stanowią największy liczebnie odłam Mistycznego Ciała Chrystusowego, Pomyśl więc jak olbrzymia jest suma wyrzeczenia się i cierpień, które giną bezpłodnie dla żywota wiecznego, dlatego tylko, iż nie stały się umartwieniem. Zgroza nas ogarnia, gdy słyszymy, iż istnieją kraje i systemy gospodarcze, które topią zboże i inne środki żywności, podczas gdy miliony ludzi giną z głodu. Ta sama zgroza, spotęgowana w nieskończoność ogarnia mnie ilekroć pomyślę o tym ile heroizmu," cierpień i zasług marnuje się tylko dlatego, iż ludzie w małżeństwie żyjący nie pojmują wartości umartwienia. A tymczasem dusze giną z głodu Boga, podczas gdy te zmarnowane cierpienia mogły wysłużyć im łaskę.

Wiem dobrze, iż zbyt duża już jest Twoja wiedza o sprawach Bożych, byś miała umartwienie kojarzyć tylko z postem, włosiennicą i biczowaniem. Chociaż i te, acz w innej postaci, znajdziesz niezawodnie w małżeństwie. Twoim postem nie będzie może suszenie o chlebie i wodzie, ale odmawianie sobie wszystkiego co smaczniejsze, lepsze, wygodniejsze, milsze, by oddać to mężowi i dzieciom. A oddając, nie czyń tego li tylko po to, by im dogodzić i dlatego, że ich kochasz. Lecz czyń to zmyślą o odkupieńczym dziele Chrystusowym. Włosiennicą Twą będzie ustawiczny, denerwujący harmider stworzony przez gromadkę hałaśliwych dzieci, materialne kłopoty, rezygnacja - często tak dotkliwie upokarzająca dla kobiety z ładnego wyglądu, lub przyzwoitego ubrania. Cierpienia złączone z noszeniem i rodzeniem dzieci, trud wychowywania ich, niezliczone rany serca krwawiącego pod chłostą niewdzięczności, bezmyślności, lub zdrady ze strony najbliższych - z pewnością wytrzymają zwycięsko konkurencję z najsroższą dyscypliną.

Jak się rzekło, sposobność do umartwień, w jakie obfitować będzie Twe życie małżeńskie i macierzyńskie nie podobna wyliczyć. Ale chciałbym wspomnieć o jednej z nich, mało dostrzeżonej, a bodaj że najdotkliwszej dla tych, którzy, jak Ty, miłują Boga nade wszystko. Mam na myśli cierpienie spowodowane tym, iż na pozór stoimy dalej od Pana Boga, niżeli ci, którzy Mu są wyłącznie poświęceni; tym, że sama forma naszego życia w świecie wśród rozlicznych spraw zewnętrznych rzekomo uniemożliwia nam ustawiczne i swobodne obcowanie z Nim, jakie jest udziałem zakonników. Jakże często będzie Cię serce bolało aż do płaczu, gdy miesiącami całymi będziesz się musiała zadowolnić aktami strzelistymi, przelotnym wyznaniem miłości, co najwyżej pośpieszną półgodzinną obecnością na Mszy św., podczas gdy pożerać Cię będzie pragnienie długotrwałej, skupionej modlitwy, czy niezmąconej kontemplacji. A tu dogodzić temu pragnieniu nie można, gdyż wołają ustawicznie niekończące się obowiązki. To jest cierpienie jedno z najstraszliwszych jakie istnieć mogą, a które - niech mi wybaczą Ci, co sądzą inaczej - jest wyłącznie krzyżem dusz mistycznych, żyjących w małżeństwie. Jak każda sprawa wielka i trudna sprowadza ono często na manowce. Częstokroć zaprzepaszcza całą swą wartość przez ucieczkę od obowiązków dla dogodzenia sercu (dewotki zaniedbujące dom i rodzinę, by przesiadywać w kościele). To znów przeradza się w rozgoryczenie, jakiś żal do Pana Boga, wreszcie odwrócenie się od Niego, A przecież, ażeby się dowiedzieć jak to cierpienie przekuć na najczystsze złoto umartwienia, wystarczy przypomnieć sobie, iż i tu mamy za Patronkę... Maryję!

Nie dziw się, Krysiu! Tak! Maryję, Najczystszą Dziewicę, Matkę Bożą. Przypominasz sobie tę scenę z Ewangelii, gdy Chrystusowi Panu doniesiono, iż przed domem, w którym znajduje się z uczniami, czeka Jego Matka. Zamiast wybiec na Jej spotkanie, lub kazać szeroko otworzyć przed Nią drzwi, Jezus odparł: "Kto czyni Wolę Ojca Mego, który jest w niebie, ten mi jest matką i siostrą i bratem!" Tymi słowami powierzył Jej, Wszechpośredniczce wszystkich łask, dowództwo nad rzeszą nieprzebraną, której na pozór nie dopuszcza do zamkniętego przybytku ustawicznego sam na sam ze sobą, lecz jak gdyby odsuwa od siebie, by szły walczyć o sprawy Ojca i pracować w Jego winnicy. Gdy tęsknotę naszą do ciągłej obecności Bożej będziemy koili i krzepili myślą, że na czele nas wszystkich podobnie czujących i tęskniących stoi Ona, Hetmanka świętych, gdy Jej kierownictwu oddamy się bez zastrzeżeń, wówczas znajdziemy bez trudu tę drogę, wprawdzie trudną i stromą, ale niezawodną, która nas zawiedzie na szczyty umartwienia duszy, wymijając zarówno zaniedbywanie obowiązków dla obcowania z Bogiem, jak i odsunięcie się od Boga pod naporem obowiązków.