I Mussolini, i Caillaux przemawiali niedawno, równocześnie prawie na tematy religijne.
Wyświetlali stosunek wiary do wiedzy i postępu ludzkości. Pierwszy z nich, odnowiciel potęgi Włoch, mówił w Bolonii:
"Nie ma wątpliwości, że wiedza, zbadawszy zjawiska, zechce zbadać także i ich przyczyny Nie sądzę jednak, by wiedza mogła dojść do wykrycia tych przyczyn; zawsze stanie przed granicą tajemnicy, przed ścianą zamkniętą. Duch ludzki musi na tej ścianie wypisać słowo: - "Bóg". Dlatego - według mojego zdania - nie może być sprzeczności między wiedzą a wiarą.. Są to polemiki z przed 20 i 30 lat; my jednak, współczesna generacja, mamy je już za sobą. Wiedza ma swoje pole - doświadczenia; wiara ma innego - ducha. Ktoś powiedział: - Co znaczy cała filozofia, jeśli mnie nie może pouczyć o cierpieniu? Oto jest sfera wydzielona dla rozważań nad ostatecznymi celami życia".
Zaś drugi - niefortunny minister skarbu do ruiny spieszącego narodu i państwa, mówił w Paryżu:
"Nie wierzę w tę falę odrodzonego katolicyzmu, który się sroży (!). W rzeczywistości rozwój społeczeństw (francuskiego?!) staje do walki między moralnością a nauką katolicką. Katolicyzm umarł (w jego sztywnem sercu! i brudnym może...). Zastąpi go obecnie duch demokracji i radykalizmu".
Ze słów Mussoliniego płynęło wśród upokorzenia - bujne życie. -
Zaś ze słów męża francuskiego - pyszna martwota.
Czuć zapach trupi. A szkoda!