(List pierwszy.)
Po katastrofie majątkowej i śmierci jednego synka mąż mój, nie mogąc znieść na miejscu środków na utrzymanie nas i dwóch naszych córeczek, zmuszonym był przyjąć skromną choć odpowiedzialną posadę w miejscowości odległej prawie o 500 km od miejsca naszego zamieszkania. Wskutek tak znacznego oddalenia nie mógł nas odwiedzać, bo niewielka pensja na to nie wystarczała.
W końcu lipca [1926] r. będąc delegowanym w interesach Banku w którym pracował, do Poznania, skorzystał z nadającej się sposobności, by nas odwiedzić. Bawił u nas bardzo krótko, gdyż obowiązki nagliły go do powrotu. Pomimo gwałtownego bólu głowy i innych objawów, zwiastujących zbliżającą się chorobę i nie zważając na prośby moje, by zatrzymał się choć kilka godzin do rana dla zaradzenia się lekarza, najbliższym pociągiem odjechał, nie chcąc uchylić swym obowiązkom.W parę dni po wyjeździe męża otrzymałam list od naszych przyjaciół, wzywających mnie do natychmiastowego przyjazdu. Niezwłocznie pojechałam i zastałam już męża w szpitalu ze sparaliżowaną ręką i nogą... Rozpacz moja nie miała granic, tym bardziej, że lekarze niewielką robili nadzieję, gdyż oprócz utraty władzy w ręce i nodze chory okropnie cierpiał na głowę, a przytem silnie gorączkował i majaczył tak, że przez kilkanaście dni i nocy z rzędu trzeba było wciąż okładać głowę lodem. Lekarze opinjowali, że o ile ból głowy ustąpi, to może da się nogę uratować, ale ręka pozostanie bezwładną na zawsze.
Usłyszawszy tak okropny wyrok ze strony kompetentnej i nie mogąc oczekiwać ratunku od ludzi, zaapelowałam do Instancji Wyższej, a mianowicie w strapieniu swym udałam się pod opiekę Najłaskawszej Niepokalanej Panienki. Zawiesiłam choremu Cudowny Medalik, sama zaś wysłuchałam Mszy św., polecając miłosierdziu Niepokalanej chorego.
Z chwilą tą nastąpiło w chorobie przesilenie i chory zaczął stopniowo powracać do zdrowia tak, że już po trzech tygodniach bytności w szpitalu odzyskał na tyle władzę, że mogłam go zabrać ze szpitala i zawieźć do domu, oddalonego prawie o 500 km, a obecnie choć zostało jeszcze pewne osłabienie, mąż odzyskał władzą i czucie tak w nodze jak i w ręce prawie w zupełności i mam w Bogu nadzieje, że wkrótce do normalnego stanu powróci, co też i lekarze potwierdzają.
Prócz tego doznaliśmy innych licznych łask od Niepokalanej Panienki, a mianowicie:
1) Pomimo regulaminu wzbraniającego tego, pp. lekarze i siostry miłosierdzia byli dla nas tak łaskawi, że pozwolili mi przez cały czas pobytu tam męża pielęgnować go osobiście tak, że tylko na noc wydalałam się ze szpitala.
2) Ponadto ze strony wielu osób doznaliśmy w tym czasie wiele życzliwości, za co niech im Bóg zapłaci.
3) W czasie naszej nieobecności w domu starsza córeczka tylko cudem uniknęła śmierci, albo strasznego kalectwa, gdyż ciężka brama wjazdowa przewróciła się i o mało jej nie przygniotła.
4) W położeniu naszym materialnym zaszła zmiana na lepsze i przy łasce Bożej będziemy mogli urządzić się tak, że zapewne nie zajdzie już potrzeba oddalania się męża od nas na czas dłuższy.
Za te wszystkie łaski i dobrodziejstwa składam Niepokalanej Panience niniejsze publiczne podziękowanie.
Teofila z Różyckich Sakowiczowa. Gniewkowo dnia 13 lipca 1927 r.
(List drugi.)
Potwierdzając powyższe oświadczenie mej żony i solidaryzując się w zupełności z nim, poczuwam się do obowiązku uzupełnić je jeszcze ze swej strony.Ojca straciłem, mając zaledwie lat kilka. Wychowanie więc moje zawdzięczam głównie matce. Była to zacna i rozumna kobieta, idealny typ matrony polskiej, dziś już niestety tak rzadko spotykany.
Wchodząc więc w życie miałem podstawy moralne zdrowe, oparte na ideologii katolickiej. Niestety jednak w tułaczce życiowej z tych skarbów bezcennych, wyniesionych z pod strzechy rodzinnej, utraciłem bardzo wiele, a chociaż Wiara święta Ojców mych pozostała mi, to jednak przez długie lata nie przestrzegałem jej zakazów i choć nie występowałem przeciwko Niej i w gruncie Ją szanowałem, to jednak byłem obojętnym, biednym, tak zwanym "niepraktykującym" katolikiem; wyrobiłem sobie bowiem pogląd, że bylebym tylko krzywdy bliźnim moim nie czynił, to - wystarczy. Stan ten trwał prawie do ostatnich czasów. Jeszcze gdym był w szpitalu zacna siostra miłos. Stefania na próźno namawiała mnie, bym pojednał się z Bogiem, chcąc w tym celu wprowadzić do mnie księdza. Aczkolwiek na razie propozycja Siostry Stefanii nie odniosła skutku, to jednak nasunęła mi refleksje...
Chorując - nie pracowałem, myślałem za to sporo. Analizowałem więc całe życie swoje, następnie przeczytałem kilka książek treści religijnej i kilkanaście numerów "Rycerza Niepokalanej" i w końcu doszedłem do wniosku, żem złą droga kroczył. Zacząłem gorąco się modlić do Niepokalanej Panienki i Ducha Świętego o oświecenie mnie i skruszenie serca mego, bym mógł odzyskać łaskę silnej wiary. I o com prosił, zostało mi dane tak, że przed niedawnym czasem byłem u spowiedzi i przystąpiłem do Stołu Pańskiego i mam to głębokie przeświadczenie, że już więcej na manowce nie skręcę; doszedłem bowiem do przekonania, że nie wystarcza źle nie czynić bliźniemu, ale należy ponadto stosować się do wszystkich innych nakazów Wiary św. Niezbędną bowiem jest człowiekowi Łaska Boża, a o nią należy prosić. Ze mną stało się to, co przepowiedziała mi kiedyś śp. matka moja, że po doświadczeniach życiowych nawrócę na drogę prawdy. Dlatego też chorobę, na którą zapadło ciało już rok temu, uważam jako napomnienie Opatrzności, które doprowadziło mię na drogę prawdy, inaczej bowiem długo bym jeszcze po manowcach błądził.
Mieczysław Sakowicz. Gniewkowo, dnia 15 lipca 1927 r.
O ile Czcigodny Ksiądz Redaktor raczy łaskawie zadość uczynić prośbie naszej i zamieścić nasze podziękowania w "R.N." uprzejmie proszę o łaskawe nadesłanie mi paru egzemplarzy z tym podziękowaniem dla rozdania ich bliskim mi osobom, by w ten sposób choć w części naprawić zło dane swym przykładam.
Łączę staropolskie: "Szczęść Boże" i pozostaję z głębokim szacunkiem
M. Sakowicz.