Duszpasterz niestrudzony

Sylwetki katolickie 26

Ks. Wojciech Chojnowski

Dnia 6 września 1947 r. zmarł w Augustowie długoletni proboszcz i dziekan ks. kanonik Wojciech Chojnowski. Śmierć jego była spowodowana katastrofą samochodową, w której poniósł tak ciężkie obrażenia wewnętrzne, że w dwa dni potem życie zakończył. Ten nieoczekiwany, nagły i tragiczny zgon osierocił nas i okrył serca nasze ciężką żałobą. żałość po jego stracie jest tym większa, że był on nie tylko godnym duszpasterzem, dbałym o dobro kościoła i parafii, nie tylko mądrym przewodnikiem dusz sobie powierzonych, ale i przyjacielem-doradcą w trudnych czasach wojny i wrogiej okupacji.

Gdy się patrzyło na życie ks. kanonika, tak skromne, tak pozbawione okazałości i wszelkiego zbytku, oceniało się w nim i podziwiało głęboką wiarę, połączoną z czynną miłością Boga i bliźniego, żarliwą pobożność i nieulękły patriotyzm. Poważnie i w skupieniu sprawował obowiązki kapłańskie. Bez względu na złą pogodę i niedobry stan własnego zdrowia jeździł do bardzo nieraz oddalonych miejscowości z ostatnią pociechą religijną Kto z nas nie widział go, modlącego się po Mszy św. długo i żarliwie, lub klęczącego u stóp ołtarza i odmawiającego brewiarz? Nieumęczony był w słuchaniu spowiedzi - któryś z kapłanów porównał go do św. Jana Vianney, proboszcza z Ars; całe rzesze otaczały jego konfesjonał i widzę go dziś jeszcze, jak z głęboką powagą rozgrzesza, by następnie z większym jeszcze namaszczeniem udzielić Chleba żywota. Pobożność jego nie cofała się przed wprowadzeniem nowych nabożeństw, jak np. codziennego, ogólnego różańca a następnie nowenny do bł. Bronisławy.

Przez całe jego życie przewijało się pasmo dobrych uczynków, spełnianych tak po prostu i tak bez wszelkiego rozgłosu, że chyba tylko przypadkiem ktoś się mógł o nich dowiedzieć, a działo się tak nie tylko w normalnych warunkach życia, ale i na wygnaniu, i w tułaczce. Był ś. p. zmarły długoletnim dyrektorem Tow. Św. Wincentego a Paulo, w ostatnich zaś kilkunastu miesiącach swego życia prowadził Stow. "Caritas", nie odmawiając swej obecności na zebraniach, podając światłe rady, zasilając nieraz z własnych funduszów niezasobna kasę "Caritas". Działalność ks. Chojnowskiego w tercjarstwie ma swą wieloletnią chlubną kartę; sam duchem zbliżony do świętego założyciela zakonu, umiał nim natchnąć i tych, których nauczał. Sodalicja pań w Augustowie zachowa w pamięci swego czcigodnego moderatora; był on nam ojcem duchownym, pełnym dobroci i wyrozumiałości i dostojnym nauczycielem; nauki przez niego podawane, tym większy wpływ wywierały, że były poparte jego własnym przykładem.

Niezwykły hart ducha ś. p. zmarłego ujawniał się w każdym wypadku, najwięcej zaś podczas ostatnich ciężkich przeżyć, gdy uwięziony został przez gestapo i zostawał w więzieniu wiele miesięcy pod stałą grozą śmierci, a następnie (po cudownym już prawie uwolnieniu) gdy kościół przez złą wolę okupantów, lub działania wojenne, został zrujnowany, a on sam wygnany z całą rzesza swych parafian, musiał iść na tułaczkę. Ani jedno, ani drugie nie złamało go moralnie: z więzienia wyszedł z podniesionym czołem, a z wygnania z całym zapasem energii, którą skierował głownie ku odbudowie zniszczonej świątyni i ku ożywienia ducha religijnego w parafii. Pracował tak usilnie, z takim zapomnieniem o sobie, że wpadł w ciężką chorobę, z której go jednak łaska Boska podźwignęła. Stopniowo zaczął przychodzić do siebie i znów wziął się do pracy ofiarnej z właściwym sobie zapałem i umiłowaniem wszystkiego, co polskie. Bo był to prawdziwy Polak: prostolinijny, dzielny i szlachetny.

Ale niewiele już mu Bóg życia przeznaczył i przez nieoczekiwany straszny wypadek powołał go do Swej chwały. Ból i żałość po stracie ukochanego duszpasterza wyraziła się w tak licznym udziale w nabożeństwie i uroczystościach pogrzebowych, że niektóre wsie zupełnie opustoszały, a tłumu żałobnego nie można było okiem ogarnąć. I gdy zwłoki jego były tu jeszcze między nami, gdy, leżał wysoko wzniesiony, otoczony jarzącym światłem, w powodzi kwiatów, gdy łzy gorące z oczu naszych płynęły nad nieodżałowaną stratą, duch jego na pewno śpiewał już Bogu radosne: "Alleluja" i korzył się przed Najświętszą Maryją Panną, której przez całe życie wiernym był czcicielem.