Od dzieciństwa czułem uwielbienie i miłość do Matki Najśw. Życie miałem dosyć zmienne. Najpierw beztroska młodość lat gimnazjalnych, później pierwsze lata akademickie - zawsze pod opieką Tej Matki Najśw. Była tak dobrą dla mnie! Uciekałem się do Niej jak dziecko, a Ona jak dobra Matka dogadzała nawet drobnym moim zachciankom. Będąc na Uniwersytecie S[tefana] B[atorego] w Wilnie, czułem się bardzo szczęśliwy, gdyż kochałem moją Matuchnę, Którą często odwiedzałem w Ostrej Bramie i tam ze łzami w oczach, dziękowałem tej dobrej Pani za Jej opiekę, za tyle szczęścia, które mi dawała.
Moje niewinne jeszcze serce przeczuwało, że świat jest pełen pokus, że siły piekła czekają tylko na sposobność. Lękałem się, że kiedyś w życiu mogę się oddalić od Matki Najświętszej. Dlatego prosiłem Swoją Panią, żeby Ona wówczas pomagała mi i ułatwiła powrót do Siebie.
Stało się... przeniosłem się z Wilna na inną uczelnię wyższą do Krakowa. Wszystko szło pomyślnie - aż piekło uznało, że czas zacząć... Najpierw powoli, ostrożnie i tak coraz bardziej nacierało. Nie spostrzegłem się, jak byłem już w szponach szatana. Pierwsza zaatakowała pycha; przejąłem się mądrością tego świata; całe swoje powodzenie dotychczasowe zacząłem przypisywać swojemu sprytowi, szczęśliwej karcie itd. A piekło coraz bardziej wdzierało się do mej duszy. Pijaństwo, rozpusta, łamanie innych przykazań Bożych - to był mój cel; o obowiązkach swoich zapomniałem... Tak żyłem przez dwa i pół lata. Aż nareszcie przyszło to, co musiało się objawić po tym wszystkim. Najpierw niechęć do życia i niezdolność do pracy. Rozbujała natura szukała tylko zmysłowej miłości i uczuć światowych. Przekroczyłem przykazanie 6-te i 9-te. Skutki były straszne. Myśl o samobójstwie prześladowała mię na każdym kroku - zaczynałem bardzo cierpieć. Przypomniałem sobie kościół. Szukałem tam pomocy i ratunku, ale nie dla duszy, chodziłem często do kościoła, gdyż za parę pacierzy chciałem kupić u Boga i Matki Najśw. spełnienie swych życzeń, nawet - zbrodniczych. Podobna modlitwa naturalnie nic nie pomogła. A więc, Boga nie ma, modlitwa to głos wołającego na puszczy - myślałem. Czułem się bardzo samotny, cierpiałem strasznie.
Przechodziłem wprost piekło za życia i wówczas zacząłem czuć Wyższą Siłę, która mnie karze, To Bóg, to On mnie karze! Cała moja wściekłość obróciła się na Niego. Wpadam do kościołów, lecz tylko po to, żeby bluźnić Bogu.
I właśnie razu pewnego, będąc w takim stanie w kościele OO. Jezuitów, na ul. Kopernika w Krakowie, w bocznej nawie przy figurze Matki Niepokalanej zauważyłem na ścianie malowidło, przedstawiające burzę na morzu. Na falach widniał posuwający się statek ze złamanym od uderzenia piorunu masztem. W jednej chwili przed mymi oczyma stanął inny obraz... obraz mego życia.
Odruchowo przemknęła przez głowę myśl, jak się ratować. Jednocześnie wzrok mój padł na jedną z wielu tabliczek przed figurką Niepokalanej. Przeczytałem brązowymi literami napisane słowa: Matko, Tyś zawsze dobra. Powtórzyłem je i westchnąłem: - Więc czemuż mnie opuściłaś. Przeszłość lat dziecinnych i "Ostra Brama" stanęły mi przed oczyma. Przypomniałem sobie dobrą Panią i ogarnął mnie wielki smutek. Zalałem się łzami..., modliłem się gorąco. Błagałem, żeby Ta dobra Matka Najświętsza przytuliła mnie z powrotem do Siebie.
W dwa dni potem wyspowiadałem się z żalem serdecznym; łkałem przy konfesjonale jak dziecko. Opuściłem Kraków. Opuściłem i Polskę, którą tak kochałem, a którą przez grzech musiałem opuszczać, gdyż nerwy moje rozbite niemoralnym życiem nie pozwalały na dalsze studia. Wróciłem do rodziny, którą miałem poza granicami Polski - rozbity i złamany, lecz z nadzieją w sercu, że odpokutuję winy swoje i że moja Matuchna Najdroższa wstawi się za mną do Boga.
Rozpocząłem nowe życie. Chciałem naprawić swój błąd, lecz zbytnio ufałem w swe siły. Dążyłem do wyznaczonego celu, zdaje mi się, że wzniosłego, ale zawiodłem się, modlitwy moje nie były wysłuchane. Ciężko mi było wówczas! Nie mogłem zrozumieć, jak Bóg mógł mię nie wysłuchać i ponownie niewiara zaczęła wkradać się do mego serca. Lecz moja Pani Najświętsza przyszła i tu z pomocą. Poznałem, jak byłbym nieszczęśliwym w życiu, gdyby spełniła się moja prośba. Zacząłem ufać w Miłosierdzie Boże, a mniej wierzyć we własne siły i swój rozum. Potem jeszcze długo rozbujała natura moja ze złymi nawykami nie mogła się uspokoić. Nareszcie 22 marca 1936 r. zostaję przyjęty w poczet członków "Milicji Niepokalanej". Zaczynam nosić Cudowny Medalik. Biorę różaniec do ręki, ten różaniec, który przedtem wydawał mi się tak bezsensowną i nudną modlitwą. Rzecz dziwna, teraz staje się on dla mnie tak drogi, tyle dodaje odwagi. Przycichły moje cierpienia, walczę łatwo z mymi szkodliwymi wrogami. Dziś wierzę, że z różańcem w ręku, w Imię Boga i Maryi - zwyciężę.
Po tylu latach beznadziejnego wegetowania - wróciła mi chęć do nowego życia; wierzę w lepsze jutro, dążę do założenia życia rodzinnego, chcę życia katolickiego w Imię przykazań Bożych. Matka Najśw. dopomaga mi.
Czytelniku, który czujesz się nieszczęśliwym, jak ja, cierpisz i już tracisz nadzieję w Pomoc Matki Niepokalanej - podnieś się jeszcze raz dźwigać swój krzyż. Nie bój się cierpień, bo ono uszlachetnia duszę. Wierz i ufaj Matce Najświętszej. Wiara uzdrowi rozum zatruty niemoralną przeszłością, albo wywrotnymi ideami, a wówczas jasno poznasz Boga i Jego opiekę nad sobą.
Składam serdeczne podziękowanie Matce Najświętszej, Tej dobrej Pani, św. Antoniemu i będę prosił Boga o wyniesienie na ołtarze Ojca Wenantego.