Do czego to prowadzi

W " Tygodniku Powszechnym" z dn. 10.10. br. (Nr 41) ukazał się artykuł Zofii Zawiszanki o braku poszanowania dla osób starszych u dzisiejszej młodzieży. Pani Zawiszanka rozwinęła piekącą tę sprawę obiektywnie, ma rację w każdym słowie. Ale brak tu jednak, że tak powiem, rdzennej podstawy. Bo jeżeli dzisiejsza młodzież - niestety w zastraszającej ilości - odnosi się do osób starszych niemal z pogardą, lekceważeniem, z pełną pychy wyższością, to kto temu właściwie winien? Mniemam, że w wielkiej mierze rodzice, najbliższe otoczenie młodego pokolenia. Bo czy jest do pomyślenia, aby młoda dziewczyna lub chłopiec odpowiednio ułożeni z domu, wychowani w poszanowaniu rodziców i krewnych, potrafili dla obcych być nie tylko nie uprzejmi, ale wręcz gburowaci? Wątpię w to.

Ale niestety, jak o tym często przekonałam się, w takim domu gdzie IV przykazanie nie jest praktykowane tak jak należy, tam brak i dla obcego starszego człowieka poszanowania i uprzejmości. Ojciec i matka, przeważnie ciężko zapracowani, nie zwracają zbytnio uwagi na ton swoich dzieci, jakim one się do nich odzywają. Prawda, że dzisiejsze ciężkie powojenne warunki życia zmuszają często oboje rodziców do całodziennej pracy, a dzieci same sobie pozostawione przez cały dzień, wieczorem, kiedy chciałyby się może oddzielić z rodzicami swoimi przeżyciami w szkole lub w pracy, nie znajdą chętnych ku temu słuchaczy. Przeważnie słyszą wtedy z niecierpliwością rzuconych kilka słów: "A, daj mi spokój - jestem zmęczony - zmęczona". - i tymi kilku słowami odstrasza się młodych od powierzania swoich przeżyć i wrażeń. Albo rodzice dla świętego spokoju radzi są, kiedy córka lub syn "sami sobie radzą", byleby im nie sprawiali wiele kłopotu.

I tak się to zaczyna. Młodzież odzwyczaja się od zwierzania się rodzicom, szuka sobie chętniejszych słuchaczy w gronie kolegów lub koleżanek i powoli nie odczuwa już potrzeby wtajemniczania "starych" w swoje plamy lub przedsięwzięcia.

Słyszałam takie wypowiedzenia: "A kogóż mam się radzić? "Starzy" nie zrozumią tego. Doprowadza to do anormalnego stanu, że młodzież uważa dom rodzicielski tylko za jadłodajnię i dom noclegowy, a ze wszystkimi innymi sprawami zwraca się do rówieśników poza domem.

Rozmawiałem raz z pewną młodą dziewczyną, pochodzącą z prostego domu, która właśnie zdała maturę. Wyjawiła mi swój zamiar pójścia na wyższe studia, bo ma rzekomo zdolności. Kiedy ja, znając stosunki domowe tej rodziny, wiedząc, że tam jeszcze kilkoro dzieci uczących się obciąża poważnie pensję ojca, przedstawiłam jej, że może byłoby lepiej, gdyby się czegoś innego nauczyła, aby móc prędzej zarobić i pomagać rodzicom, ani słyszeć nie chciała.

- "Czy dlatego, że mój ojciec nie uczył się ani matka i pozostali prostymi ludźmi, to i ja mam tak zrobić?"

"Ależ dziecko, powiedziałam, przecież i tak już wielkim wysiłkiem było dla rodziców twoich doprowadzić cię do matury. Słyszałam o kłótniach w twym domu z powodu braku pieniędzy - co będzie dalej, kiedy studia długoletnie jeszcze większe wydatki sprowadzą?"

"A co mię to obchodzi? Niech się tatuś stara o pieniądze". -

"Ale jak?" - pytam się.

Czy nie zdradzają te jej słowa niezrozumienia dla starszych, dla rodziców? Zamiast poradzić się rodziców "czy byłoby możliwym", ona z góry postanawia - "niech się tatuś stara o koszta". Kto tu winien, czy rodzice zbyt słabi, czy młoda, niedoświadczona jeszcze córka?

Inny wypadek. Wdowa ciężko pracująca - dwoje dzieci, syn zdał maturę. Matka dumna ze swojego syna. Pytam się jej, co on teraz dalej zamierza robić? A ona mi z pewnym zadowoleniem odpowiada: Ja się go już pytałam a on mi powiedział: "Niech się mama o to nie troszczy, ja już wiem co zrobię, a jak sobie załatwię to powiem". Jak to, pytam się, jak można takie powiedzenie przyjąć od syna? Dlaczego pani, jako matka i to zarabiająca pracą własnych rąk na jego wykształcenie, nie zażąda, aby syn się poradził matki wpierw, nim coś postanowi odnośnie do dalszego życia, a nie żeby syn dopiero po swym "postanowieniu" zawiadomił, że tak i tak ma być? Czy naprawdę już całkiem minęły te czasy, kiedy dzieci rodziców pytały i prosiły o zgodę?

Jechałam pociągiem z Zachodu. Było to właśnie 15-go, kiedy wczasowicze wracają po skończeniu się turnusu. Obok mnie siedział starszy pan i starsza pani, urzędnik wracający z wczasów i, jak się potem okazało, owa starsza pani również urzędniczka pracująca w Warszawie. Na jakiejś większej stacji wtłoczyło się mnóstwo osób, nie było już gdzie stać, ani nogami ruszyć. Na następnej nowy tłum. Przedział był natłoczony. Na walizkach stali pasażerowie, nie było można ruszyć ani ręką, ani nogą. Wtem odzywa się starsza pani do młodej dziewczyny, która całym ciężarem ciała opierała się na niej a walizką swoją ścisnęła nogi siedzącej:

"Proszę pani, niech pani swoją walizkę odrobinę odsunie. Moje nogi są między żelazną rurą pod siedzeniem a walizką pani tak ściśnięte, że o mało noga mi się nie złamie". Patrzyłam, dziewczyna mogła była odsunąć nieco walizkę, ale zamiast tak uczynić zwróciła się z całą złością do owej starszej pani, i krzyknęła impertynenckim tonem: "A co? Niech pani cicho będzie! Pani siedzi a ja stoję: Noga się złamie? Niewielka szkoda. Pani swoje już przeżyła, a ja młoda jestem; ja się jeszcze na coś przydam, a pani już nie".

Nie skończyła na tym, lecz jak strumień popłynął cały stek obraźliwych słów pod adresem owej pani. - A co smutniejsza, że ani jedna z koleżanek tej młodej złośnicy nie pohamowała jej.

Pytam się, czy jest do pomyślenia, aby ta dziewczyna szanowała swoją matkę w domu? Chyba nie! Bo gdyby tak było, to miałaby większy szacunek i dla obcej starszej osoby. Gdyby ją matka w poszanowaniu dla siebie samej wychowała, dziewczyna owa innych również by uszanowała.

Jadę tramwajem. Wszystkie miejsca zajęte. - Wchodzi młoda kobieta. W jednej ręce ciężka torba, na drugiej małe dziecko, widzę, że drugie wkrótce przyjdzie na świat. Siedzi kilku młodych mężczyzn, panienek, nikt z młodych nie wstaje, aby miejsce zrobić. Dopiero zlitowała się nad nią jakaś starsza pani. Pytam się znowu, czy to jest w porządku? Czy zwykłe uczucie ludzkie nie każe młodym mężczyznom ustąpić miejsca ciężarnej kobiecie z dzieckiem na ręku?

Takie kwiatki można obserwować, niestety, zbyt często. Jest to bolesny objaw lekceważenia osób starszych od siebie.

A winę ponoszą po największej części rodzice, nie wychowujący dzieci w poszanowaniu dla samych siebie i dla innych osób starszych wiekiem.

Do czego to prowadzi? Do zamierzchłych czasów pogaństwa, kiedy się starych rodziców wyprowadzało do lasu na śmierć głodową, bo się młodym już na nic nie przydawali. Ale żyjemy przecież w XX. wieku, więc chyba nie będziemy się cofać, lecz jako chrześcijanie katolicy powinniśmy postępować według Przykazań Boskich.


Rycerz Niepokalanej 1/1949, zdjęcie pod artykułem: Do czego to prowadzi, s. 5

Opis zdjęcia powyżej: Ogólny widok Nazaretu, miasta dziecięctwa Zbawiciela, gdzie dotychczas żyją w zgodzie Hebrajczycy, Grecy i Arabowie