Dla Boga i Ojczyzny

Wycofuje się jedne po drugich specjalne ustawy, w takich czy innych dziedzinach życia dzielące Ziemie Odzyskane od dawnych.

Z dnia na dzień zanikają różnice, jakie do niedawna jeszcze można było zaobserwować po przekroczeniu naszej dawnej granicy zachodniej z 1939 r. Nadodrze staje się tylko częścią geograficzną i administracyjną Polski; wszelkie inne podziały, konieczne jeszcze przed dwoma laty - stały się nieistotne. Zbliżamy się szybko do momentu, gdy tak ważne i trudne zagadnienie repolonizacji Ziem Odzyskanych - należeć będzie do przeszłości.

Życie we Wrocławiu i Olsztynie, we Lwówku i Gorzowie, nie różni się wiele od życia w Krakowie czy Kielcach, w Ostrowiu czy Suwałkach. Normalne, polskie życie. I to jest triumf narodu polskiego, to jego dumne osiągnięcie - pełne, bez reszty włączenie Nadodrza w organizm państwa...

Szczerze, z zapałem i zrozumieniem polskiej racji stanu stanęli tu też do pracy księża katoliccy. Ruszyli na zachód zaraz po objęciu przez władze polskie piastowskich terenów, z pierwszymi ekipami pionierów. Jeszcze nie rozpoczęły w pełni urzędowania administracje apostolskie we Wrocławiu, Gdańsku, Gorzowie, Olsztynie i Opolu, a już na różnych krańcach tych województw księża obsadzili wiele parafii, już biegły nad pola i lasy, nad zaludniające się dopiero pierwszymi osadnikami wsie i miasteczka, dumne, radosne głosy dzwonów z wracających do polskiego życia kościołów.

Ciężkie były te pionierskie początki. Spokoju jeszcze nie było, wokół ugory i ruiny, ludzi mało, a uczciwych wśród nich jeszcze mniej. Osadnicy garnęli się do kościołów, które były dla nich rękojmią spokoju i normalnego życia. W kościele odnajdywali otuchę autochtoni. Plebanie w wielu miejscowościach były pierwszymi urzędami świeckimi i duchownymi zarazem.

Powoli sytuacja zaczynała się stabilizować. Zmniejszał się szaber, zwiększała liczba spokojnych, pracowitych osadników na wsi i w mieście. Następował okres intensywnej, nadludzkiej niemal pracy. Lemiesz wrzynał się w odłogi, z gruzów odbudowywały się fabryki, powstawały szkoły, funkcjonowały normalnie urzędy. W olbrzymiej większości księża nie usunęli się wtedy w zacisze kościoła i plebanii, ale stanęli do pracy wspólnie z osadnikami. Oni zachęcali do osiedlania, tłumili panikę, rozsiewaną przez wrogie Polsce elementy; oni łagodzili konflikty, ostro zarysowujące się początkowo pomiędzy różnymi grupami ludności, hamowali wyzysk w stosunku do autochtonów i wykazywali ich polskość. W komisjach osiedleńczych. weryfikacyjnych często pracowali księża. A jednocześnie dbali oni o odbudowę kościołów i przywrócenie im dawnego, polskiego charakteru. W pracy nad siły starali się nie zapomnieć o swej roli utwierdzania i krzepienia polskości Nadodrza.

Lud w pełni rozumiał to poświęcenie i garnął się mocno do kościoła. Znane są wypadki, gdy osadnicy porzucali nagle swoje wsie i przenosili się o kilkadziesiąt kilometrów dalej. Dlaczego? - bo tam, gdzie byli poprzednio, nie było kościoła, albo nie było jeszcze w nim księdza...

Wielu księży obsługiwało często po dwie, trzy a nawet cztery parafie. Furmanka, rowerem przejeżdżali nieraz po kilkadziesiąt kilometrów i wracali tego samego dnia. Nie było złej drogi ani złej pogody. Były sprawy kościelne i sprawy świeckie. Sprawy Boskie i sprawy polskie. Obie ważne, obie złączone nierozdzielnie ze sobą.

Często podziwiać trzeba było zapał nowych duszpasterzy, ich energię i siłę fizyczną. Nad wielkimi planami i wielkimi dokonaniami. Zjeździłem wielekroć Ziemie Odzyskane wzdłuż i wszerz. Poznawałem ludzi - pionierów z prawdziwego zdarzenia, zapaleńców idei Polski mocnej na odzyskanym zachodzie. Wielki ich procent stanowili księża...

Nysa. Wysoki, postawny stale w pośpiechu, stale zapracowany, ale i nieodmiennie zawsze uśmiechnięty, ksiądz proboszcz Józef Kądziołka. Ma w swojej pieczy olbrzymią katedrę w Nysie. Uparł się, by ją odbudować i robi to krok za krokiem, wytrwale, nie bacząc na koszty, na trudy. A jednocześnie obsługuje jeszcze parafię wiejską, odległą od miasta o kilkanaście kilometrów. Odprawia Mszę ranną w Nysie, śpieszy na pociąg, bo o dziesiątej ma już Mszę św. na wsi. Następnie wraca rowerem (pociągu o tej godzinie nie ma) i zdąży jeszcze odprawić sumę, znów w Nysie. Do tego - kazania. Do tego liczne chrzty, śluby, pogrzeby, za które jakże często wystarcza mu tylko wdzięczne "Bóg zapłać". Przyjmuje setki interesantów, założył przy parafii największą w mieście bibliotekę. Opiekuje się jeszcze innym, zabytkowym kościołem. Przy tym uczy się, studiuje, czyta dużo, rozmawia wiele z ludźmi. Inny by miesiąca takiej mordęgi nie wytrzymał. On haruje już lata i nikt by tego po nim nawet nie poznał.

Święta Lipka. Ojciec Kazimierz Maciejewski. Opiekuje się najstarszym przepięknym zabytkiem baroku w tych stronach. A Święta Lipka to mazurska Częstochowa! Tysiączne pielgrzymki, wycieczki, z kraju i zagranicy. O. Maciejewski prowadzi studia naukowe nad dziejami i historią Świętej Lipki, jednocześnie odnawia i konserwuje, co tylko mogłoby z pamiątek historycznych ulec zniszczeniu, kieruje przy pomocy zakonnic szkołą, zarządza schroniskiem dla rzesz pątniczych, prowadzi małe gospodarstwo rolne i jeziorne. Ciągle jest rozrywany, ciągle ktoś chce czegoś od niego, a on na wszystko ma radę, umie wybrnąć z każdej trudności, pokonać wszelkie przeszkody.

Stareńki proboszcz w Głogówku, młody ksiądz koło Szczecinka. I ten i tamten jeszcze... Można by ich długo wymieniać i pisać o nich.

Pracują ofiarnie, intensywnie, z zapałem i zrozumieniem swej roli pionierskiej na Ziemiach Odzyskanych. Razem z władzami świeckimi, ramię przy ramieniu z chłopem i robotnikiem, z autochtonem i repatriantem kładą trwałe, niewzruszone podwaliny pod trwałą i mocną Polskę nad Odrą i Nysą.

Pełnią swą służbę Bogu i Ojczyźnie. Polską służbę.


Rycerz Niepokalanej 11/1948, zdjęcia pod artykułem: Dla Boga i Ojczyzny, s. 54

Opis zdjęcia powyżej: Figurka Matki Bożej z Fatimy jest obnoszona obecnie po Ameryce wśród wielkich manifestacji. Ilustracja przedstawia procesję mariańską z tą figurą w Santa Fe (Stany Zjednoczone)