Czy On nas kocha?

Cicho całują fale Tyberjadzkiego morza piaskowe wybrzeże i białą pianą opryskują stopy licznej gromady ludzi, śpieszącej ku pobliskiemu pagórkowi, na którym bieli się wyniosła postać Jezusa Nazareńskiego.

Pan Jezus
P. Jezus naucza...

Idzie ta gromada za Nim i słucha Jego nauk, podziwia Jego cuda i dysputuje nad prawdziwością Jego posłannictwa. Gromada ciekawych, żądnych wrażeń, nieróżniąca się w niczem od dzisiejszego tłumu, goniącego za podówczas modny. Mówiono o Nim sensacją dni? Jezus, syn cieśli, był wiele, dziwiono się Jego mocy i obracano się w kole niejasnych pojęć o Jego osobie. Kto On? - Czy prorok? - czy mesjasz? - czy poprostu wyrafinowany oszust?

Szli za Nim dręczeni temi pytaniami i zaszli aż na trawiste pobrzeże morskie. Zasiedli w liczbie około 5000 mężów, pragnąc usłyszeć nowych nauk, nowych wykładów Pisma.

A nadchodziła właśnie Pascha. Jezus zaś, widząc ten tłum czekający na Jego naukę, wiernie trwający przy Nim bez względu na pogodę i wyżywienie wzruszył się i z boskiej miłości swej karmi cudownie rzesze te pięcioma bochenkami chleba i dwiema rybami. A oni, widząc taki cud, pragną ogłosić Go królem. Wierzą, że Jezus da im dobrobyt i bogactwo, życie bez trosk i cierpień. Za życiowy cud - życiowy dar. Za chleb dla tysięcy - złoto królewskiej korony.

A kiedy nieco później tej samej rzeszy oświadczy, że pierwej jest aniżeli Abraham, chwycą kamienie, by cisnąć w bluźniercę.

O zmienności ludzkiego serca! Raz gwałtem wciskasz koronę na skronie swego oblubieńca, to znowu chwytasz sztylet, czy kamień, by ugodzić nim śmiertelnie.

Choć od chwili nauczania Jezusa 1903 lat upłynęło, to sceny te powtarzają się stale i codziennie. My - katolicy idziemy za Chrystusem, jak ta rzesza żydowska, kiedy karmi nas szczęściem doczesnem, pogodą ducha, zdrowiem i honorami, sławimy Go, śpiewamy Mu, nawet Msze św. dziękczynne zamawiamy, - ale kiedy zażąda od nas ofiary, kiedy stanie przeciwko kłamstwom naszym, poniży nas w oczach bliźnich, a nie daj Boże nawiedzi śmiercią drogich nam osób - wtedy chwytamy za kamienie buntu i ze strasznym okrzykiem "non serviam - nie będę służył" ciskamy w Jego najsłodsze Serce.

I cóż z tego, że potem przepraszamy, - poryw i czyn zostawił ranę w Zbawicielu naszym. Ranę bolesną, bo miłości żądaną. Powiecie, że to-ludzka rzecz. Że to już tak być musi. Tym, co tak usprawiedliwiają upadki natury ludzkiej odpowiadamy poprostu. Tak być musi - bo tak wy sami chcecie. Tak wam nakazuje do gruntu zbuntowana ludzkość ostatniej doby.

Tak wam dyktuje zażydzona prasa, grzeszne książki, niezdrowe powiewy sekciarzy i odszczepieńców Kościoła. Tak wam dyktuje 20-ty wiek.

Lecz pójdźcie kiedy w tym miesiącu, w cichy wieczór i uklęknijcie pod Krzyżem, a w głębi sumienia swego rozważcie te krwawe rany Boga-Człowieka, pomyślcie czy naprawdę godziło się rzucać na Niego kamieniem złości i grzechu? Czy naprawdę Jezus tyle nam zła wyrządził, że trzeba Go było usunąć ze społeczeństwa, wywieźć za miasto i tam ukrzyżować? Czy On naprawdę taki dla nas niedobry i nieludzki, że tyle nam cierpień przysporzył? Czy On nas naprawdę nie kocha - ten straszliwie za nas na krzyżu rozpięty Bóg?