Cudowny Medalik

VIII.

Gdy 27 listop[ada] 1830 objawiła się Matka Najświętsza Katarzynie, z rękami ku dołowi opuszczonymi, z których padały długie snopy promieni, zrozumiała pokorna siostra, że są one symbolem łask, jakie Maryja wśród ludzi rozsiewać pocznie. Potwierdził to przekonanie nakaz, jaki usłyszała "Postaraj się o wybicie wedle tego wzoru medalika. Ci co go nosić będą wielkich łask dostąpią". I oto przez Cudowny Medalik poczęły rodzić się nawrócenia, uzdrowienia i dziwne łaski, bo Maryja dotrzymała Swej obietnicy i błogosławi tym, co noszą tak miłą, rzecz Jej sercu. Wiele, wiele możnaby stwierdzić łask, które ten Medalik tak rozpowszechnionym uczyniły; tu po opisanem przedtem nawróceniu Alfonsa Ratisbonne, przyłączymy jeszcze bodaj jedno nawrócenie, by uzsadnić ufność w działanie Cudownego Medalika i opiekę Matki Najświętszej.

Do szpitala w L’Ille-et-Vilaine we Francji przybył 14 kwietnia 1831 ciężko chory żołnierz. Od pierwszej chwili zdumiewał wszystkich bezecnym bluźnierstwem i bezbożnością; daremne były zabiegi kapelana, który usiłował go uspokoić i wlać trochę cierpliwości w chorobie. Tem więcej płonną była praca, by go skłonić do spowiedzi św[iętej] Na ustach zjawiał się tylko uśmiech szyderczy i przekleństwo takie, jak gdyby sam szatan przez jego usta przemawiał. Lecz też kapelan nie bardzo był ustępliwy i w następne dnie zawsze odwiedzał chorego, pilnie pytając

O jego zdrowie przy czym zawsze dorzucał też słowo religijnej pociechy. Jednak to zaraz drażniło chorego niedowiarka. Siostry szpitalne modliły się o światło dla tej biednej duszy i okazywały szczególniejszą słodycz i dobroć, lecz wszystko trafiało na opór tej dzikiej natury. A tymczasem stan zdrowia ciągle ulegał pogorszeniu i już w niedalekiej chwili śmierć podciąć miała to młode życie. Zatem tym więcej nacierał ze słodyczą kapłan, by dla Boga zdobyć tę duszę i przedstawiał mu miłosierdzie Jego dla pokutujących grzeszników. Lecz usta chorego zionęły ciągle jadem bluźnierstw, jakich miał dość w ohydnym, żołnierskim słowniku, tym bardziej je mnożył, że i postępy choroby wprawiały go w podrażnienie. Wówczas jeszcze, jakby na ostatnią próbę, kapłan okazał mu krzyż z umarłym Zbawicielem, jako ofiarę z miłości dla nas, lecz chory odparł gniewnie: "Nudzisz mię - zostaw mię w spokoju i odejdź. Nie potrzebuję, ani pragnę ciebie i twej nauki". Po czym odwrócił się, chcąc nawet na nic patrzeć, a dalsze słowa były potokiem bluźnierstw okropnych. Zdawało się, że ten człowiek szatańską odczuwa radość, skoro złorzeczył Bogu.

Z niezmienną cierpliwością siostry szpitalne niosły mu swe usługi i z pogodnym uśmiechem i słodkim słowem, a przy tym modliły są za niego i modłom innych go polecały. Jedna z nich miała ufne nabożeństwo do Cudownego Medalika i powiesiła go nieznacznie przy łóżku. Po kilku dniach, gdy sama z nim się znalazła na sali, wzięła medalik i przemawia do chorego. Oto Medalik Cudowny wisi już od niejakiego czasu u twego łóżka, a ja oddałam cię w osobliwą opiekę Matce Najświętszej, a mam ufność, że Ona sprawi twe nawrócenie. Patrz na Tę dobrą Matkę - Ona pewnie wstawia się ze tobą". Chory nie podniósł oczu, lecz pogrążył się w milczeniu. Siostra powiesiła medalik przy łóżku tak, żeby chory mógł na niego spoglądać, lecz wtedy zawołał tenże: "Nie widzę twego medalika, lecz światło, któreś właśnie zapaliła". - i to powtarzał z całą pewnością. Zdumiona siostra i nieco zaniepokojona, czy nie ulega chory złudzeniom gorączkowym, przedstawia mu inne przedmioty, lecz tenże doskonale je rozróżnia, jedynie z dziwnym uporem stoi mu przed oczyma światło u rogu łóżka. Zrozumiała wówczas siostra, że to sprawa Bożej łaski; w istocie światło to było znakiem wewnętrznego światła, które poczęło opromieniać tę duszę. Po niejakim czasie nagły okrzyk zwiastował cudowne odrodzenie duchowe, bo chory zawołał z nienacka: "Nie mogę umrzeć w stanie, w którym się znajduję! Siostro przywołaj kapłana do spowiedzi". W tym momencie przychodzi kapelan i zastaje człowieka całkowicie zmienionego, jakby z dzikiego wilka stał się jagnięciem. Z wzruszeniem przyjął spowiedź człowieka skruszonego, świeżo mocą Cudownego Medalika nawróconego. Chory bluźnierca stał się zupełnie innym człowiekiem. Wróciły mu przekonania religijne, a na usta weszły słowa modlitwy jaką jeszcze w dziecinnych latach odmawiał. Z wiarą żywą przyjął sakramenty św[ięte] i wszystkich budował cierpliwością spokojnym oddaniem się wyrokom Bożym i pobożnością, jakby chciał Bogu ofiarować to w zamian za bluźnierstwa niedawne. Choć cierpiał bardzo, lecz na twarzy odbijał się blask radości jaką napawało go szczęście powrotu do Boga: otrzymane przebaczenie win. Żył jeszcze czas pewien wśród bolesnych męczarni, lecz nigdy nie objawiał niecierpliwości i rozdrażnienia. Do ostatniej chwili okazywał zawsze rzewne objawy wiary, a im bliżej zgonu tym z większą ufnością zlecał się miłosierdziu. Bożemu, aż 27 czerwca 1833 oddał swe ostatnie tchnienie. Odszedł w świat zagrobowy, by wielbić Niepokalaną która przez Cudowny Medalik wróciła mu światło wiary i życie łaski.