Cierpienia naszej Matki
Rycerz Niepokalanej 9/1951, s. 257 - Matka Boża Bolesna

Siedem mieczy. Nieudolne, nieraz naiwne malowanie obrazów przejaskrawionych świeżością kolorytu farb lub sczerniałych od starości. Najczęściej są to karykatury boskich rysów najpiękniejszej z dziewic ziemi i trawestacja[1] głębi dramatu Jej bólu. Patrzymy na nie jednak - tak jak patrzy Ona - z punktu wyrozumiałości. Nieporadność ludzka sili się bowiem na wyraz w oddaniu ideału, przepastne głębie znacząc szyfrem symbolów zaledwie. Niemniej przecie ideał ów istnieje w odczuciu naszego wnętrza. My wyczuwamy, wierzymy, rozumiemy, wiemy, że życie Maryi, Matki naszej, kryło w sobie - jak dno morza perły - tajemnice Jej wielkiego, niezgłębionego bólu. I one to emanacją swej świętości i bożego przeżywania stały się elementem współodkupiającym. Stały się zarazem po wsze czasy zawsze świeżym, aktualnym odkryciem analogii dla serc ludzkich zagubionych w labiryncie codziennych cierpień, czy strzaskanych silnym ciosem ogłuszających niespodzianek losu. Promieniują siłą, bo są jej źródłem najistotniejszym.

"Oto ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A duszę twoją własną przeniknie miecz..." (Łk 2,32-35).

Rycerz Niepokalanej 9/1951, zdjęcie do artykułu: Cierpienia naszej Matki, s. 260

"Na znak, któremu sprzeciwiać się będą". Jak od nagłego zadraśnięcia przyschniętej rany tryśnie płonący szkarłat krwi, tak wrażliwa dusza Maryi - pod ostrzem cięcia słów Symeona w chwili ofiarowania Jezusa - oblała się pąsem męki. Rozogniła się rana przeczuć niepokojących Ją jeszcze w podcieniu nad żłobkiem.

...W ramionach młodziutkiej Matki uśpiona ludzka kruszyna - Dziecię tak słabe, tak jeszcze maleńkie, że ginie pod Jej zasłoną. A już ponad Jego różowym snem zawisa czarna chmura złowróżebnej przepowiedni... I zarys ramion krzyża wyłania się twardo, od którego cień pada na życie całe. Życie - zabarwione odtąd bólem rozrastającym się w duszy z każdym rokiem coraz bardziej, coraz szerzej...

"Oto Anioł Pański ukazał się we śnie Józefowi, mówiąc: Wstań, a weźmij dziecię i matkę jego i uchodź do Egiptu" (Mt 2,13-14).

Wstali i poszli. Ciemna noc ścianą mroku rosła przed ich oczyma, chłód jej dreszczem przenikał ciało. Drżeli z zimna, smutku i trwogi.

A nocy takich było wiele. I dni rozpalonych żarem słońca na pustyni wśród płonących - jakby żywym ogniem - piasków. Ni cienia, ni kropli wody. Tylko żółtosina, nieskończona dal pustyni. Zmęczenie po ostatni kres ludzkiej wytrzymałości. Pożar pragnienia każdą minutę zamienia w mękę nie do opisania.

[259]- A Dziecię-Bóg? Czy płacze? Było Ono przecie dzieckiem, tylko maleńkim dzieckiem Maryi! Ona zaś Matką, patrzącą bezradnie, jak Jej ukochanie zamiera z upału, zimna, głodu i pragnienia.

Uczucie uciekającego przed innym człowiekiem należy do najbardziej bolesnych, bo poniżających ludzką godność. Uczucie, które sprowadza do poziomu lęku zwierzęcego.

Maryja świadoma była swej godności wyjątkowej jako Matki Boga, tym bardziej zaś godności Tego, którego unosiła w swych ramionach. A "lękała się, lękała po ludzku - ogromnie. Tym więcej, im jaśniej zdawała sobie sprawę z odpowiedzialności za skarb - Zbawienie świata - Jej opiece powierzony. Śmiertelną trwogą zatem przejmował Ją ryk lwa i każdy nowy szary punkt na horyzoncie, majaczący mgliście w oddali. - Czy to nie pościg Heroda?!

Czym dla Niej były te długie lata egipskiego wygnania i niedoli, czym nostalgia za ziemią rodzinną - możemy domyślać się tylko, wiedząc, że była naturą o Sercu najsubtelniejszym, najwrażliwszym, najbardziej czułym i kochającym z serc wszystkich, jakie kiedykolwiek uderzały na ziemi. Wygnanie owo było zatem pasmem cierpienia utajonego, pokrytego milczeniem, co nigdy na nic się nie uskarża.

"A po upływie dni, gdy wracali, zostało dziecię Jezus w Jerozolimie, a nie wiedzieli o tym rodzice jego. I mniemając, że on jest w gromadzie, uszli dzień drogi i szukali go między krewnymi i znajomymi. A nie znalazłszy, wrócili do Jerozolimy, szukając go" (Łk 2,43-45).

Zgubienie Jezusa. Stracić swe dziecko wśród tysiącznych tłumów. Wśród tłumów napływających i już odpływających nieuchwytnie w przeróżnych kierunkach!... A dzieckiem tym był przecie Jezus!

Ileż męki kochającego serca w całej tej skali wahań między rozpaczą a nadzieją! Między opadaniem jednej a wybuchem drugiej... Coraz to mignie jakaś jasna dziecięca sukienka lub świeża młodociana twarz... - Może to On? Rozszerzone niepokojem źrenice przebiegają szybko ciągnące gromady, segregują je pośpiesznie, wnikają w nie rozpaczą zawodzącego wciąż poszukiwania. Jeszcze do tej grupy pątniczej, jeszcze do tamtej podbiegnie zadyszana, opisując po raz tysiączny sylwetkę swojego Syna. "Nie, nie!" wraz z gestem przeczenia pada - jak uderzenia młota w głowę - odpowiedź wszędzie ta sama.

Przez trzy dni trwa to konanie matczynego serca, co padło do stóp Najwyższego w szlochu błagania o miłosierdzie... w korzeniu się za czuwanie - snadź nie dość troskliwe - nad Synem Jego powierzonym Jej... w błaganiu o litość, o zwrot zgubionego skarbu...

A gdy na progu świątyni Jej stęsknione, łzami zalane oczy ujrzały wreszcie postać umiłowaną pośród grona uczonych - radość, szczęście i zachwyt wyrywa słowa wyrzutu miłości: "Synu, cóżeś to nam uczynił? Oto ojciec twój i ja, bolejąc, szukaliśmy ciebie".

- "Cóż jest, żeście mnie szukali? Czyż nie wiedzieliście, że w tym co jest Ojca mego, być winienem?" (Łk 2,48.49).

[260]Twarda odpowiedź w ustach. 12-letniego dziecka. Matko, prawa Twej miłości ogranicza wielkość Bożych praw nad Twoim Synem. Niech serce zmilknie, niech nic nie żąda dla siebie. On - Boży jest.

"A gdy mieli dość naigrawań, zdjęli z niego purpurę i przyoblekli go w jego własne szaty i wyprowadzili, aby go ukrzyżować" (Mk 15,20-21). "I szła za nim wielka rzesza ludu i niewiast, które płakały i narzekały. A obróciwszy się Jezus, rzekł do nich..." (Łk 23,27-29),

Z tą rzeszą wielką i rozpłakanymi niewiastami szła też Matka Jezusa. Szła za Nim od samych bram pałacu Piłata. Nie widziała nic tylko Jego postać pochyloną pod ogromem ciężaru krzyża. Jego ramiona zniżone ku ziemi i boską zakrwawioną głowę w zawojach cierni.

Dusza Jej zakrzepła w bólu bez nazwania, zmartwiała, zastygła. Rozszerzonymi _ od przerażenia oczami zapatrzyła się w Niego, zapamiętała w swym smutku... Wtem - On przystanął. Obrócił się. Spojrzał. Spojrzał i na Nią. Zwarły się w promieniu tego wzroku Ich dusze - Syna i Matki. W jednej sekundzie pojęła Go, zrozumiała bezdeń cierpienia i ciężar - ponad wytrzymałość-brzemienia kary za grzechy ludzkie. I to wszystko rzucone na Jego wątłe, obolałe, mdlejące ramiona! W sekundzie tej umarłaby już tysiąc razy z bólu nie do zniesienia..., ale Bóg chciał, aby cierpienie Jej było jeszcze głębsze, jeszcze straszliwsze - paralelne do męki Jezusa.

"A pod krzyżem Jezusowym stała matka jego..." (J 19,25-26). Stała i patrzyła. Patrzyła jak spod korony cierniowej spływa wolno kropla krwi po kropli. I krople potu i łez... I jak po drzewie krzyża sączą się smugi purpurowe... Jak do Jego spalonych gorączką ust żołnierz dotknął gąbkę z octem... Widziała, jak bladość rysów ściągniętych męką martwieje coraz bardziej, coraz bardziej - aż cień śmierci zsuwa się na nie. I jak z boskich oczu spłynęła ostatnia łza...

Stała równo, spokojnie, bez jęków skargi. Niby posąg wykuty z kamienia - z bólu skamieniała. W piersi serce prawie nie uderzało, w twarzy ni kropli krwi. Nie szlochała, nie mówiła nic.

Ona konała z Nim.

Jeszcze Mu piersi włócznią przebito, jeszcze strumień wody i krwi. A potem - ostatnie pożegnanie. Najsmutniejsze na ziemi. Na Jej kolanach złożono martwe ciało Syna. Trudno się z nim rozstać. Trudno oderwać się od tych najdroższych zwłok... A grób już czeka rozwarty...

[261]Chciałaby razem z nimi tam pójść i pozostać na zawsze... Ale czyjeś silne ramiona budzą Ją z kontemplacji miłości i bólu. Jak zimno wody - ocuca Maryję straszna rzeczywistość. Potwierdza ją głuchy stukot kamienia uderzającego o zrąb grobowca.

"A Józef, otrzymawszy ciało, owinął je w prześcieradło czyste i złożył je w nowym grobowcu swoim... I zatoczył wielki kamień przed wejściem do grobowca i odszedł" (Mt 27,59-61).


Opis obrazka: Stacja IV Drogi Krzyżowej w nowym kościele św. Eugeniusza w Rzymie (rzeźbił Attilio Torresini).