Były protestant o katolicyzmie

(List do matki).

Odczytuję drogi Twój list z dnia 24 października. Wypowiadasz w nim, droga moja Matko, swe zdanie, iż powinienem zastanowić się poważnie i pomodlić gorąco, nim spróbuję zachwiać w kimś wiarę w protestantyzm.

Bez wątpienia, postępować będę z rozwagą i nie zapomnę nigdy błagać Ducha Świętego o pomoc, gdyż bez niej mógłbym wyrządzić komuś krzywdę. Ale, prawdę powiedziawszy, czym jest właściwie protestantyzm? Oto nic innego, jak ruch pewnej liczby osobników dążących na oślep za buntownikami, którzy zamiast wziąć się z początku, jak to uczynić należało, do wewnętrznej odnowy Kościoła, powstali przeciw Niemu, zaprzeczając Mu posiadania władzy, jaką otrzymał od Chrystusa Pana i apostołów.

Jeśli ktoś idzie za przykładem Newmana i bada naukę Kościoła z bezwzględnie dobrą wiarą, usuwając na bok wszelkie przesądy - przekona się z pewnością, że w Kościele nie ma nic takiego, przeciw czemu trzebaby zaoponować, że przeciwnie wszystko, co Kościół zawiera, jest godnym podziwu i miłości. Przed kilku wiekami wszyscy nasi ojcowie wyznawali religię katolicką, i czas już wielki, byśmy wrócili do wiary przodków naszych, do Instytucyi Bożej - Kościoła, który jeden tylko jest zdolny poprawić żyda lub niedowiarka.

Chrystus Pan wiedział dobrze, iż Kościół, mający przetrwać wieki, musi mieć na czele dowódcę widzialnego. Naznaczył przeto Piotra św. na pierwszego pasterza. Kościół pierwotny nie zaprzeczał nigdy tej wyższości książęciu Aposołów. Społeczność wiernych posiadała zawsze jednego wodza naczelnego. Był on następcą św. Piotra i wszyscy uznawali jego władzę. Podobny stan rzeczy trwał długo. Dopiero Henryk VIII, król o niskiej moralności, ośmielił się nie uznać władzy papieskiej i sam ogłosił się najwyższą głową Kościoła w Anglii. Protestantyzm tego rodzaju może zadowolić pewną grupę ludzi prostych, nie mających czasu lub też nie myślących o zbadaniu tej kwestyi. Podobny jednak protestantyzm zdolny jest przeciągnąć swoje istnienie dzięki jedynie władzy, jaką dzierży nieprawnie lub też dzięki dochodom, jakich może być źródłem. Musiał on jednak bezwarunkowo wywołać opozycyę. Nastąpiło to w rzeczywistości i ciągle się ponawia. Tym właśnie sposobem powstali metodyści, baptyści i inne niezliczone sekty, walczące bezustannie ze sobą. Spojrzyjmy na dziatki, które znamy: czyż zostają one tym, czym są ich ojcowie - metodystami, anglikanami? Czy nie gubią się one stale w rozmaitych sektach?

Protestanci zapominają o obietnicy, jaką Chrystus Pan dał Apostołom, a która głosiła, że boski Mistrz pozostanie z Kościołem swym, aby go chronić nawet od sideł piekielnego wroga. Rzekomi więc reformatorzy, ustanawiając obok Kościoła prawdziwego inne kościoły, popełniają niegodziwość; zadają oni kłam słowom Jezusa Chrystusa; gdyż tym sposobem Duch święty miałby na czas jakiś, a nawet na całe wieki opuszczać Kościół swój.

Historia Kościoła wskazuje nam, iż obietnica boskiego Założyciela dotrzymaną została wiernie i cudownie. Po 19 wiekach istnienia liczy Kościół więcej niż 300 milionów wiernych, rozsianych po wszystkich częściach świata. Wszystkie te dziatki wierzą, że Najwyższy kapłan wspomagany przez Ducha świętego nie może się mylić, gdy jako Mistrz całego Kościoła wygłasza sąd swój w rzeczach wiary i moralności. Historia usprawiedliwia przekonania wyznawców Kościoła - nie zdarzyło się bowiem nigdy, by trzeba było unieważnić jakąkolwiek decyzję, powziętą w wyżej wymienionych okolicznościach. Obietnica Chrystusa nigdy nie zawiodła.

Dlaczegóż więc nie miałbym pytać protestantów przeciw czemu protestują? Jaka szkoda, iż nie żądano nigdy ode mnie niezwłocznego wyjaśnienia pod tym względem! Możliwe, iż poznałbym wcześniej, jak krucha jest moja pozycja, uchyliłbym rąbka zasłony, rozpostartej przed mymi oczyma, i od dawna byłbym katolikiem. Życie moje zmieniłoby się już wtedy i uniknąłbym wielu, wielu błędów.

Odwracając uwagę niektórych wiernych od najpiękniejszych nauk, protestanci zaprzeczają w zasadzie niektórym słowom Zbawiciela i nauki Jego mają za zwyczajne przenośnie, nie biorąc pod uwagę, że w takim razie przenośnie te nie posiadałyby żadnego znaczenia. Pozwalając zaś każdemu dowolnie tłumaczyć Pismo Święte, doprowadzają cały legion dusz do niewiary i anarchii...


Trzynaście lat mija od czasu jak zostałem katolikiem. Coraz bardziej oceniam dobrodziejstwa, płynące z wiary prawdziwej. Przeciwnicy Kościoła posądzają go o wrogie usposobienie względem postępu. Tymczasem tak nie jest, Kościół bowiem kładzie swym dzieciom za obowiązek ustawiczne kształcenie się w rzeczach wiary. Co się mnie tyczy, to coraz większy znajduję urok w zgłębianiu dogmatów mojej religii.

Kościół zaleca nam nie tylko badanie prawdy, wzywa on nas jednocześnie do ciągłego doskonalenia się. Abyśmy zaś nie ustali wśród drogi, [z]obowiązuje on nas do czystej modlitwy i wskazuje nam, jak mamy rozmyślać nad życiem Chrystusa Pana i Świętych, w celu naśladowania Ich cnót. Pragnąc podtrzymać dziatki swe w wykonywaniu dobra, Kościół podaje do użytku każdego z wiernych Sakramenta świętę, te nieprzebrane źródła łaski, której skutków ludzie stojący poza Kościołem nie są zdolni ocenić.

Należąc do wolnomyślicieli, nie miałem o tym żadnego pojęcia, jako też i o korzyści, płynącej z pewnych podstawowych cnót chrześcijańskich. Podczas mego dawniejszego pobytu w Górach Skalistych, wpadło mi w ręce słynne dzieło "Naśladowanie Chrystusa". Mimo że zawiera ono tyle piękna, nie przyniosło mi żadnego pożytku: nie mogłem pojąć zaleconego w nim ducha pokory, gdyż mnie powstrzymywała właśnie duma moja od pewnych nadużyć.

Wspominając o pokusach, na jakie byłem wystawiony, drżę wprost na myśl, iż mogłem był popełnić cały ogrom złego. Podobny byłem do człowieka, płynącego po morzu wzburzonym, wśród ciemności, w barce bez steru, obok skał niebezpiecznych, a jednocześnie niespodziewanych. Obecnie posiadam ster, jak zresztą każdy katolik praktykujący; fale mogą przeto uderzać w łódź moją: Chrystus Pan uciszy burzę w najgroźniejszej chwili.

Mając tyle dowodów nieskończonej dobroci Boga - czyżbym mógł nie podziękować Mu za przyjęcie mnie na łono Kościoła? Pragnąłbym wołać wraz z świętym Augustynem: "Tak późno Cię umiłowałem, Wiekuiste, a zawsze Nowe Piękno, tak bardzo późno"!

Nie można nawet porównać Kościoła katolickiego z tym, który znałem w dziecinnych mych latach. Śpieszę bowiem zawsze z wielką radością na nabożeństwa katolickie, gdy tymczasem obrządki protestanckie nie wzruszały mnie wcale i dawały mi zaledwie odrobinę korzyści duchowej. Prosta modlitwa w biednym kościółku wiejskim przynosi mi tyleż szczęścia, co bytność moja w katedrze; pociąga mnie nie tylko zewnętrzna okazałość kultu lub blask ceremonii - czuję, że Bóg przebywa istotnie w kościele, opuszczam przeto świątynię, znalazłszy pokrzepienie, jakiego szukałem.