Bolesny stan byłych jeńców

Jakaś kobieta przyszła zobaczyć się ze mną, by mi opowiedzieć swoje położenie... Zaznajomiła się z pewnym repatriantem i pragnie zawrzeć z nim uczciwy ślub - w kościele...

- Jest jednak - mówi mi - jedna mała trudność... mój narzeczony jest już żonaty... Lecz kiedy powrócił z pięcioletniej niewoli, zastał swój dom... pusty. Naturalnie, zażądał w urzędzie rozwodu. Przyznano mu bez trudności, gdyż jego żona uciekła z innym... Jest już teraz wolny. Ponieważ oboje jesteśmy katolikami, dlatego przychodzę zapytać księdza, w jaki sposób mam tę sprawę załatwić, bo ksiądz rozumie, jest to wypadek wyjątkowy... Jestem pewna, że bolesne położenie tego człowieka, który już tyle wycierpiał, przekona księdza.

- Niestety! Moja pani, tego się nie da zrobić... chyba, że się wykaże nieważność pierwszego małżeństwa.

- Lecz, proszę księdza. Kościół powinien uczynić wyjątek dla więźniów obozowych. Ich los jest taki smutny... Gdyby Kościół zechciał zrozumieć... i wejść w ich położenie... to zamiast tych dzielnych ludzi tracić z powodu swojej nieustępliwości... zyskałby sympatię wszystkich.

I biedna kobieta, nie bez pewnego zdenerwowania, zaczyna długo wykładać swe zapatrywania, które wydają się jej tak oczywiste...

- Kościół, proszę pani, zna dobrze położenie wielu swoich dzieci..., stąd zapobiega, jak tylko może, wojnie, która wiedzie za sobą klęski moralne często większe i bardziej przykre niż ruiny materialne... Jednakże, jakakolwiek by była sytuacja tych nieszczęśliwców z rozbitym sercem, choć wyjątkowe byłyby ich wypadki..., proszę mnie zrozumieć... proszę zwłaszcza zrozumieć Kościół: nie można tu robić wyjątku. Obowiązek nierozerwalności małżeństwa jest przykazaniem Bożym i człowiek nie może rozłączać, co Sam Bóg złączył!

Przypuśćmy, jeżeli pani sobie tego tak życzy (zaznaczam, że to przypuszczenie nigdy się nie urzeczywistni, a robię je tylko dla lepszego zrozumienia), przypuśćmy, że Kościół, litując się nad losem tych nieszczęśliwych ofiar, czyni wyjątek na korzyść jeńców; przypuśćmy, że przyznaje repatriantowi, który ujrzał swe ognisko domowe opuszczone, zhańbione przez tę co winna być jego strażniczką, unieważnienie poprzedniego małżeństwa i zgadza się, by prawnie założył inne ognisko (do czego, jeszcze raz przypominam, nie ma wcale władzy)... Jakie byłyby skutki?

Zbadajmy je pokrótce. Najpierw czy ten wyjątek pozostałby wyjątkiem? A z drugiej strony, czy byłby on lekarstwem na bezład i zło, które gnębią ludzkość?

Takie prawo wyjątku, jeśliby miało być sprawiedliwe, musiałoby się odnosić nie tylko do jeńców, ale i do wywiezionych na roboty, do dawnych żołnierzy, którzy często przez wiele lat byli z dala od swej rodziny... Czy dałoby się zliczyć tych, co z tego prawa by skorzystali? Człowiek aż się boi o tym pomyśleć.

Mogę też wskazać na niemniej bolesny los tych, które strzegły zaprzysiężonej wierności, lecz, na nieszczęście nie doczekały się powrotu ukochanych, bo ci ulegli pokusie, załamali się i upadli... Dowiedziały się o tym w ten czy inny sposób... a gorycz ich jest tym większa, iż miały prawo liczyć na wierność, która je kosztowała tyle ofiar i wysiłków za okupacji... Rozumie się, że w Kościele Bożym nie ma osobnej moralności dla mężczyzn i osobnej dla niewiast. Czy pani nie widzi, jak w niepokojącej proporcji wzrasta cyfra wyjątków?

To prawo miałoby jeszcze inny skutek. Codziennie zwierzają się nam byli jeńcy i ich żony ze swych trudności małżeńskich, jakich doznają po złączeniu się rodziny. Po czułych godzinach powitania budzi się niepokój... Mój mąż strasznie się zmienił..., już nie jest tym samym co niegdyś... stał się wymagający..., zresztą przez pięć lat rozłąki przywykłam do niezależności..., obawiam się, że już się nie zrozumiemy...

Czy pani nie czuje, że gdyby się zostawiło tym walczącym dzielnie małżonkom otwartą furtkę "pod pewnymi warunkami", to skończyłby się na zawsze ich pełen zasługi wysiłek nad zachowaniem wierności mimo rozłąki; skończyłoby się bohaterstwo innych, którzy starają się wzmocnić związek, jaki przelotna słabość chciała zerwać, oboje chcą wszystko zapomnieć (są bowiem ojcami i matkami rodzin więc ciąży na nich wielka odpowiedzialność..., są chrześcijanami i nauczono ich przebaczania).

Na koniec śmiało można powiedzieć, że los rozbitej rodziny będzie w sobie bardziej bolesny, więcej godny pożałowania i tragiczniejszy od losu tego czy tamtego jeńca?

Może garść tych myśli pokaże pani, że niestety! w tej dziedzinie nie może być prawnych wyjątków... Stanowisko Kościoła, tłumacza woli Bożej jest prawdziwie ludzkie. Doświadczenie wykazuje, że nie tylko nie ma sprzeczności między wymogami Bożymi a głębokim i trwałym szczęściem człowieka, lecz na tym punkcie jak i na tylu innych, Kościół najlepiej "zna człowieka".

Weźmy dla przykładu Francję. Kiedy za rządów Naqueta w 1882-1884 r. uchwalono prawo o rozwodach, to na pewno nie miano w intencji sprzyjać rozprzężeniu obyczajów, lecz chciano tylko zaradzić wypadkom wyjątkowym... A dziś widzimy, czym się stało to prawo wyjątku i jakie spustoszenie wniosło w rodzinę francuską!

Kościół wie, że są ofiary świętego prawa nierozerwalności małżeństwa, lecz oświadcza zdecydowanie, że lepiej jest, gdy są pewne ofiary tego prawa niż tysiące ofiar rozwiązłości obyczajów, za którą w wielkiej części bierze odpowiedzialność prawo o rozwodach. Kiedy krajowi grozi zagładą potężny nieprzyjaciel, wtedy kraj ten nie waha się poświęcić kwiatu swej młodzieży, by tylko się obronić... a ten co nie chce oddać swego życia za zagrożoną ojczyznę jest nikczemnikiem... Rodzina taka, jaką ustanowił, jest dziś zagrożona, a przez to i kraj cały... Może ją ocalić tylko odnowienie obyczajów, a to odnowienie wymaga: trwałości ognisk domowych, nierozerwalności małżeństwa...

Nawet ci co są tu ofiarami, w pewnym stopniu pośrednio zabezpieczają tę trwałość; ich ofiara zatamuje fale rozwodów, przyczyni się do odnowienia obyczajów.

- Ale wobec tego - wtrąca moja rozmówczyni, trochę zachwiana - czym mają się stać te nieszczęśliwe ofiary?

- Kościół ich nie opuszcza. Stawia do ich dyspozycji niewyczerpane źródła łaski Bożej, by się trzymali i walczyli z pokusą zniechęcenia. Czekają na nich wielkie zadania, którym mogliby się poświęcić, gdyby tylko chcieli... Im samym dałyby one sens życia i trochę pokrzepienia dla ich biednego, umęczonego serca.