W naszych czasach materializmu i przyziemności daje się spostrzec dziwny odruch jakiś. Jakby na dwa fronty na ludzkość on naciera: z góry spirytyzm, we wszelkich swych objawach i odcieniach, z dołu zaś dziwna za wyższym żywiołem tęsknota.
To odruch religijny. I nie mam zamiaru genezy i objawów tego podwójnego odruchu rozbierać; ja na co innego pragnę zwrócić uwagę: iż objaw ten jest świadectwem jakiejś społeczeństwa naszego bolączki, która, jeśli na nas srogo pomścić się nie ma, spiesznie uleczoną być musi.
Jaka to bolączka? W zasadzie zgadzają się wszyscy: nam wyższego, duchowego życia brak. W zanieczyszczonej naszej atmosferze ziemskiej dusimy się: duszą się niematerialne i nieśmiertelne dusze nasze.
- Więc dozwolić im tego wyższego oddechu niech go pełnią swej istności zaczerpną! - woła dziś wielu. A jak się to stać ma?
Tu punkt rozbieżny umysłów, co w szczerej chęci ratowania zdeptanego ducha aż potąd razem podążały. Tu rozchodzą się drogi i po nich w różne strony wielka rzesza tam i sam spieszy. A niekiedy na manowce, lub z powrotem do materializmu nawet.
Jakaż na to rada? Szukać wskaźnika drogi prostej i prawej, a gdy dla słabości wzroku duchowego odnaleźć go nie można, prosić innych o jego odszukanie.
I znów: ludzie sobie wzajemnie wskazują i świadomie lub nieświadomie oszukują się wzajemnie. Bo nie widząc wskaźnika, a domyślając się go tylko, sami kroczą za złudzeniami i innych prowadzą. Dobrą drogę wskaże tylko ten, kto ma oczy duszy szeroko otwarte i krainę ducha dobrze zna, bo badał ją należycie. Dobrą drogę wskaże, kto sam nią rączo i rozumnie kroczy, i prostolinijność jej podziwia.
A takim jest tylko światły i pobożny kapłan katolicki.
I jak w chorobach ciała do lekarza, tak w sprawach i bolączkach ducha do niego się udajemy.