11 lutego obchodzimy pamiątkę pierwszego zjawienia się Niepokalanej w Lourdes w tym samym dniu roku 1858. Po tym pierwszym zjawieniu nastąpiło jeszcze siedemnaście innych w krótkich odstępach czasu, a niekiedy dzień po dniu. W jednym z ostatnich objawień (25 marca) tajemnicza Pani na zapytanie: kim jest?, odpowiedziała: "Jestem Niepokalane Poczęcie". Ostatnie zjawienie się miało miejsce 16 lipca tegoż roku. Świat chrześcijański i niechrześcijański był poruszony. A kiedy Kościół powoli i bardzo dokładnie zbadał sprawę, kiedy obok groty a raczej w grocie objawienia wytrysło leczące źródło, kiedy cudowne uzdrowienia mnożyć się poczęły, już nikt nie miał wątpliwości, że w grocie lurdzkiej sama Niepokalana rzeczywiście zjawić się i przemówić do ludzi raczyła.
Ale cóż się stało z tą dzieweczką, której pośrednictwa użyła Niepokalana, aby przemówić do świata, z Bernadettą Soubirous?
Wszyscy, których Opatrzność obrała do spełnienia swoich zamiarów osobliwych, musieli dużo cierpieć w swoim życiu. Taki był też los Bernadetty. Dużo dobrego przysporzyła ona światu, ale sama mało go zaznała. Niepokalana powiedziała jej w jednym z objawień: "Nie uczynię cię szczęśliwa na tym świecie, ale na tamtym". I Bernadettą nie chodziła po różach.
Cierpiała bardzo, gdy wokoło niej piętrzyły się niezliczone trudności. Nikt z tych, od których najwięcej zależało, nie dawał jej wiary, że widziała i słyszała Niepokalaną. Władze świeckie stawiały trudności i zagrodziły dostęp do groty. Ją samą o mało nie zamknięto w więzieniu. Jedni twierdzili, że jest oszustką, innym wydawało się, że choruje na obłąkane przywidzenia. Przesłuchania, śledztwa dręczące trwały bez końca.
A musimy zważyć, że, gdy się to działo, Bernadetta była jeszcze prawie dzieckiem, bo liczyła dopiero 14 lat życia. Jednakże to dziecko przyjmowało trudności z niezachwianym spokojem i męstwem dorosłego męża. Nigdy się nie skarżyła, ani jedno słowo niecierpliwe nie wyszło z jej ust. Dwadzieścia razy badana, odpowiadała spokojnie, z prostotą i zawsze bez wahania. Ludzie wymowni i sprytni zadawali jej wykrętne pytania, aby ją zmieszać - ona niewzruszona odpowiadała przedziwnie jasno i rozumnie, w podziw wprawiając starych, doświadczonych sędziów.
Ale powoli prawda zwyciężyła. Jakże nie miała zwyciężyć, gdy za nią stał Bóg? Bernadettą jeszcze przez ośm lat od pierwszego widzenia przebywała w Lourdes. W ciągu tych lat ośmiu była świadkiem, jak na jej oczach spełniało się to, co przepowiedziała, pouczona przez Niepokalaną. Widziała coraz liczniejsze rzesze przybywające do groty, widziała nawrócenia i uzdrowienia, widziała, jak nad grotą i źródłem wznosiła się ku niebu wspaniała bazylika. Małe, nieznane miasteczko Lourdes stało się znane i głośne w całym świecie - przez nią, biedną pasterkę, małą, nikłą, niewykształcona.
Lecz Bernadettą wśród tych wszystkich cudów pozostała tym, czym była przedtem: zawsze prostą, zawsze otwarta i delikatna w obejściu. Do końca zachowała to samo dobrotliwe i wesołe usposobienie. Lubiła zabawy niewinne. Wszyscy, co przychodzili do Lourdes, pragnęli ją widzieć. Nie odmawiała, ale też nie pragnęła i nie szukała odwiedzin. Nigdy sama o swoich objawieniach nie opowiadała.
Kiedy ją pytano, mówiła poprostu i bez wahania. Do swoich rówieśnic i znajomych odnosiła się jak dawniej, choć koleżanki spoglądały na nią teraz z pewną trwogą połączoną z szacunkiem. Teraz dopiero poczęła uczyć się czytania i pisania. Z listów jej widać, że była pojętna, bardzo delikatna i uprzejmą.
W lipcu 1868 roku Bernadetta, mając 22 lata, opuściła Lourdes i już do swego miasta nie wróciła nigdy. Wstąpiła do klasztoru św. Gildy w Nevers. Wszystkie ręce wyciągały się ku niej, mogła opływać w bogactwa, ale ona zawsze skromna, teraz klauzurą i ślubem ubóstwa odgrodziła się od wszystkiego, w czym świat zwykł upatrywać szczęście.
Trzynaście lat przeżyła jeszcze w klasztorze w Nevers bardzo posłuszna, łatwa w pożyciu i zawsze pełna pragnienia, aby być pożyteczną dla wszystkich. Wszyscy ją też kochali, a przede wszystkim dzieci w ochronie, którymi się opiekowała przez czas jakiś. Jej prostota i jej wielka dobroć nic się nie zmieniły nawet wtedy, gdy ją nawiedziły choroby różne i dokuczliwe. Jeszcze jako dziecko, pasąc trzody na stokach Pirenejów owiewanych przez zimne wichry, nabawiła się astmy. Teraz choroba się wzmogła, a za nią przyszły inne: choroba żołądka i próchnica kości. Jednak dopóki mogła, posługiwała chorym siostrom, ozdabiała kaplicę i odwiedzała dzieci w ochronce. A gdy już celi opuścić nie mogła, malowała jajka, które potem jako zabawkę posyłała swoim małym przyjaciołom w ochronce. Jedno z takich jajek, pięknie wymalowane, otrzymała od niej i jej rodzina w Lourdes. I to był cały prezent Bernadetty dla rodziny.
Nie znosiła próżnej ciekawości. Natrętnym ciekawskim odpowiadała ciętym dowcipem tak, że jej nie nagabywali. Pewnego dnia przybyło do furty klasztornej kilku dostojników. Oświadczyli, za pragną się z nią widzieć. Bernadetta wiedziała, że przyszli jedynie dla zaspokojenia pustej ciekawości i odpowiedziała: "Powinni byli raczej powiedzieć, że pragną, abym im była pokazana". Była dowcipną.
Nadszedł 16 kwietnia 1879 roku. Ostatni dzień w jej życiu. Tego dnia po raz ostatni opowiedziała biskupowi widzenia swoje, a opowiadała bez dodatków, bez opuszczeń, bez wahania, jakby to wszystko zdarzyło się było wczoraj dopiero. Po południu umarła. Twarz po śmierci była pogodna i uśmiechnięta. Kiedyś gdy ją pytano, czy piękne były jej widzenia, odpowiedziała: "Tak piękne, że, gdy się raz widziało, warto umrzeć, aby zobaczyć po raz drugi". Teraz spełniło się jej marzenie.
W chwili śmierci miała lat trzydzieści pięć.
W ostatnich latach zaliczył ją Kościół między Błogosławionych.
Tak mi tęskno za oglądaniem piękności Twojej w niebie, aby Cię lepiej chwalić i już więcej nie obrażać, o Maryjo, Matko moja, Pani moja, Ukochanie moje, Niepokalana!
Św. Alfons Liguori