Lusia i Barbara

- Zostałem naraz ojcem dwojga dorosłych dzieci. Jak? Zwyczajnie. Ożeniłem się z wdową. Bo tak: przed wojną nie zdążyłem założyć rodziny, potem znalazłem się w niewoli; po niewoli, po wojnie, schodziło mi i schodziło, aż nareszcie bęc, wziąłem ślub - ze starszą nawet od siebie kobietą i z przychówkiem w postaci dwojga córek: - jedna siedemnaście, druga dziewiętnaście. Ryzyko z mojej strony, uważam nie lada, no, ale co było robić: raz kozie śmierć - oto jak zaczął mi opowiadać dzieje swej żeniaczki stary druh, kolega, hen, jeszcze z ławy szkolnej.

- No i jak sobie Andrzej radzisz? - ciągnąłem go za język.

- Niczegowato - roześmiał się.

- Tyś zawsze umiał sobie dawać radę - zauważyłem - ale nad takimi córkami trzeba czuwać, takie panny trzeba dalej wychowywać, a siedemnaście, dziewiętnaście lat, to trudny materiał do prowadzenia.

- O, nie wyobrażasz sobie, jak brykały!

[301]- To znaczy, że już nie "brykają"? Obłaskawiłeś je?

- Jak byś zgadł, że "obłaskawiłem". I to wiesz czym i jak: perswazją i humorem. A nawet więcej humorem niż perswazją. Humor, uważasz Witek - mówił kolega - to cudowny środek dla takiego "taty" jak ja.

- No tak, tyś zawsze lubił się śmiać, a pomagało ci chyba to, że masz zdrowe zęby.

- Phi! - zagwizdał Andrzej - choćbym był szczerbaty, śmiałbym się od ucha do ucha; śmiałbym się wtedy z samego siebie. Ale przyznam ci się, wszedłem niemal w czyste piekiełko, "wdówka", weź pod uwagę, ma swoje himery - zresztą, któraż kobieta ich nie ma! - a Lusia i Barbara, okazało się, że to rasowe histeryczki. Śliczna Lusia wraca raz: jedenasta wieczór; mama wstaje z łóżka, wpada w szał, tupie na nią nogą, złorzeczy, płacze, rwie włosy z głowy. Na trzecią noc powtarza się to samo tylko jeszcze później po północy - ze starszą, Barbarą. Możesz sobie wyobrazić moją minę podczas takiej sceny! Moją minę pod kołdrą, bo panny mają swoje klucze od mieszkania i nie potrzeba wstawać, żeby im otworzyć. Leżę i słyszę: "Jak się nie wstydzisz tatusia!" - krzyczy na swą córkę moja "wdówka", a Barbara na to "Jakiego "tatusia"?! Lepiej byś się uspokoiła - powiada Barbara do matki - bo wracałyśmy tyle razy, kiedyśmy chciały, ja i Lusia, i nic nam nigdy nie mówiłaś, a teraz udajesz troskliwą matkę "przed swym mężem". "Cicho! - zasyczała na to żona - bo jeszcze "on- usłyszy!- A ja pod kołdrą gębę sobie zatykam, żeby nie ryknąć śmiechem. Aż wreszcie Barbara, słyszę, zaczyna się rozbierać, a moja "wdówka" podchodzi do mego łóżka, żeby się upewnić czy nie śpię, ja zaś wtedy rozpoczynam chrapanie i jak z nut wyciągam różne melodie. Za chwilę chrapie i ona w najlepsze. Wtedy pomyślałem sobie: tym biednym dziewczynkom trzeba pomóc. I usnąłem.

Regulamin domu rodzinnego

- Głupia, uważasz Witek - opowiadał dalej kolega - jest sytuacja takiego "taty" jak ja, co to w pięć minut po ślubie ma dwie dorosłe córki. Mówić takiej dzieweczce "ty", to tak jakoś nieswojo; tak samo jej mówić do mnie "tata", też do chrzanu. A znów przejść na "pani", "pan" - nie wypada. Co tu robić? Trapiłem się już tym trochę przed ślubem. Lecz wkrótce wpadłem na pomysł. Na przyjęciu weselnym powiadam do obu dziewcząt: "Moje córy, jak będziemy teraz do siebie mówili? Bo jaki tam ze mnie wasz tata! Wyście takie mądre i dorosłe, że już ojca nie potrzebujecie, i wiem że nie ja wami, ale wy mną będziecie rządziły. Zgoda na to. Może więc wypijemy "bruderszaft"... winem, winem, nie bójcie się!.. i będziemy odtąd z sobą na "ty", a pocałujcie mnie przy tym w rękę, albo w ucho. No, dobrze?" Zgodziły się. Gdy spostrzegłem, że tak późno do domu wracają i że matka je do tego od dawna przyzwyczaiła, postanowiłem coś robić. Tylko bowiem trup nie reaguje, nie wspiera bliźnich. Trzeba było po prostu pomóc dziewczynkom, żeby umiały wcześniej wracać do domu. Pomóc, ale jak, zwłaszcza, że dziewczęta próbowały przejeżdżać, się po mnie w domu, jak po ślepej kobyle. Ale, uważasz Witek, skorzystałem raz z tego, że były w domu razem, i powiadam do starszej, tak cichym głosem jakbym anioła miał przed sobą: "Barbara, byłaś na SP, tak?"

"Tak"-odpowiada "Był tam porządek?"

"Był" - powiada. "A w domu u nas czy jest porządek?" pytam. "Nie". "Rzeczywiście, że nie potwierdziłem - bo chodzisz, gdzie chcesz, przychodzisz do domu, kiedy chcesz; ale czy na taki "bałagan" pozwolono by ci na obozie? Tam obowiązuje reguła i tego osobnika, który "chuligani", nazywają na obozie po imieniu i ostro karcą: tak czy nie?" "Tak" - rzekła Barbara. "A czy jest ci miło, że u nas w domu nie ma regulaminu, nie ma porządku, karności? Co by przyszło Polsce z "SP", gdyby tam był "bałagan"? Co ci przyjdzie z domu, gdy to dom dziadowski, gdzie każdy robi, co chce. Musimy ustalić jakiś porządek, regulamin dla naszego domu i tego regulaminu musisz ty i Lusia, i ja, i mama - potem się trzymać. Teraz właśnie zróbmy naradę, jak ten regulamin ma wyglądać, a poprośmy też mamę o głos. Regulamin ja przepiszę zaraz na maszynie będzie wisiał w domu: bo nasz dom musi być porządnym domem, w nim muszą mieszkać porządne panny. No co: zgoda czy nie? Bo jeżeli nie ma na to zgody, to sam ułożę regulamin, a wtedy albo trzeba go będzie słuchać, albo..."

[302]- Zagroziłeś dziewczynom, że je wypędzisz?- przerwałem koledze.

- Nic podobnego podobnego! - powiadam do nich - albo nie będziecie panny korzystały z dobrego domu rodzinnego podczas swojej młodości, gdyż dom nasz nie będzie stanowił porządnej dla was rodziny. Pomyślcie - powiadam - za parę lat wyjdziecie za mąż, będziecie miały swoje dzieci. Na pewno chcecie, by te dzieci były szczęśliwe, a może to będą córki. Ale czy dobrze wychowacie te córki, jeżeli, co będą chciały, to będą robiły? I czy naprawdę tym córkom będziecie pozwalały, by jako panny w tym wieku, co wy, też przychodziły tak późno do waszego domu, jak wam się to teraz zdarza? Pomyślcie... Czy więc chcecie się szczycić dziś swoim domem, czy też dalej chcecie osłabiać siebie "bałaganem" w naszym domu? Czy chcecie się dalej kierować jak głupie dziewczyny tylko namiętnością wobec chłopaków, czy na odwrót: rozumem i szlachetnymi uczuciami. Od Boga macie urodę, mówiłem. - I Pan Bóg kiedyś was na swym sądzie zapyta, jak używałaś tej urody: czy po to, by pomagać chłopcom do pięknego, szlachetnego życia; czy na odwrót. Mówiąc to wszystko patrzyłem im w oczy jak to działa. A mówiłem powoli, uprzejmie, mocno, serdecznie, jak przyjazny im człowiek, ale jak mocny człowiek.

Humor z "babkami"

- Ułożyliśmy z czasem ten regulamin - kończył kolega. - Ale ciężko się było dziewczętom do niego nagiąć, nigdy jednak nie wyprowadzało mnie to z równowagi. Traktowałem te chore na niekarność dziewczęta tak, jak lekarz traktuje chore niewiasty. "No co: nie udało ci się wcześniej wrócić do domu?" - wołałem z humorem już w progu, gdy córa późno wracała. - A trzeba było chłopakom mocniej powiedzieć, to by wcześniej się odczepili!" Barbara, uważasz Witek, jest dumna, dlatego nigdy mi się nie zwierza z tego, jak przełamuje swe niezdyscyplinowane usposobienie; ale Lusia, to złoty dzieciak. Raz wraca do domu to dziewczę, ósma wieczorem, wpada do mnie woła roześmiana: "Wiesz tatuś, (teraz mówi ona mi "tatuś) co Heńkowi powiedziałam, gdy mię obaj z Kazikiem zatrzymywali?" "Jak?" "O, teraz u nas w domu jest porządek - powiadam - trzeba przyjść na godzinę; nie taki bałagan jak w twoim, Kazik i Heniek, domu: że wracacie do chaty jak rozhisteryzowane smarkacze, kiedy wam się spodoba.

- Brawo, Lusia! - pochwaliłem ją.

- Zaczynasz być porządną, zdyscyplinowaną dziewczyną. - I zaraz to swojej "wdówce" z radością opowiedziałem, a ta w te pędy nuże całować Lusię.

- No, a z "wdówką" jak sobie radzisz? - ciekawiłem się

- W każdym razie nie potrzebuję wpływać, żeby wcześnie do domu wracała. Bo jest starszą ode mnie, więc ona mnie, a nie ja jej pilnuję - śmiał się kolega. - Pamiętaj, Witek, - dodał jeszcze kolega - grunt nie wpadać w złość. Mężczyzna powinien mieć tę zasadę, że kto jak kto, ale kobieta nie może go wyprowadzić z równowagi. - Ho, ho, co ja ci miałem, bracie, z początku z tymi dziewczynami, Lusią i Basią! Ordynarne były!. Opryskliwe! Czasem przycięły, aż w pięty szło! A ja wtedy - mówiłem sobie: "Andrzej, trzymaj się, żeby cię te "babki" na swój poziom babski nie sprowadziły. Andrzej, uśmiechnij się, choć chciałbyś się powiesić!" I wolałem często parsknąć śmiechem, jak na wybryki smarkatych dzieci, niż kląć. Humor, Witek, z kobietami, to grunt. Porządek i humor w domu. Kląć każda idiota potrafi. Śmiać się zamiast kląć to moja zasada!