Ze wspomnień adwokata

Wielu ludzi oddających się różnym zawodom pisało pamiętniki. Najrzadziej bodaj czynili to adwokaci. Rzecz to zrozumiała. Adwokat związany jest tajemnicą i nie może wyjawiać treści rozmów ze swymi klientami. A szkoda. Bo w kancelarii adwokackiej odzwierciedla się życie społeczne - w podobny sposób - jak w konfesjonale.

Przez wiele lat praktyki przewinęło się przez mój gabinet dziesiątki osób, z których każda przynosiła ze sobą własne troski, kłopoty i trudności. Byłem świadkiem ludzkiej dobroci, męstwa, podłości, a jakże często głupoty lub niewiedzy.

Wypadek, który opowiem - wolno mi opisać. Autorzy zdarzenia pozwolili na to sami.

Stefek był elektrotechnikiem, Hela ukończyła szkołę handlową. Pobrali się przed kilku laty, doczekali dziecka i pędzili w ciasnym pokoiku na przedmieściu życie pełne trudu, lecz szczęśliwe. On nie pił, był subtelny i dbał o żonę, ona nie widziała poza nim świata.

Nieszczęście zaczęło się w chwili, kiedy w sąsiedztwie zamieszkał jego kolega, z żoną. Początkowo stosunki pomiędzy młodymi rodzinami były przyjazne, ale popsuły się wkrótce. Pani Hela - zaczęła być zazdrosna. A to, że jej Stefek na "tę Jadźkę", "tak patrzy".

a to, że widziała, jak szli razem przez miasto, a to, że od czasu poznania "tej Jadźki" - ochłódł dla swej żony i że jej więcej nie kocha.

Mąż pani Heli, to człowiek młody, ale poważny i uczciwy. Zarzuty żony bolały go wielce, ale przez pewien czas pozornie nie zwracał na nie uwagi. Potem, gdy zaczęły mu ciążyć, zaciął się w milczeniu - bo rozumiał, że nie uspokoi słowami podniecenia wywołanego rozbudzoną histerycznie wyobraźnią. Nie zawsze jednak potrafił zapanować nad sobą i wtedy dochodziło do głośnych sporów, kończących się płaczem i trzaskaniem drzwiami,

Stefan, napastowany w domu przez zazdrosną żonę, zaczął coraz później przychodzić z pracy i wolał czas spędzać z kolegami lub w "sklepiku". Wreszcie, któregoś dnia wrócił do domu nietrzeźwy. Powstała gorsząca scena, której z przerażeniem w dziecięcych oczach przyglądała się mała Krysia. Rano, po wyjściu męża do pracy, Hela zabrała dziecko - i przeniosła się do ciotki.

Ciotka, właścicielka małego szynku, była kobietą "postępową" i dość zamożną. Od razu postanowiła biedną Helę wyprowadzić "na ludzi". Dzięki jej radom młoda, przystojna mężatka przybrała postać tancerki z podrzędnego dancingu: brwi podczernione, wargi czerwone, na policzkach ceglaste plamy. Wyglądała biedactwo, jak bezpłatna wystawa tanich kosmetyków.

Ale na tym nie koniec. Ciotka postanowiła zapewnić "szczęście" Heli i ożenić ją powtórnie z tłustym, bogatym właścicielem sklepu masarskiego z naprzeciwka. Masarz zaczął się do Heli zalecać, a ta, choć czuła doń wstręt, na złość mężowi i przez przekorę, nie odtrącała jego zalotów.

Cóż, kiedy Hela była mężatką. Ale "postępowa" ciocia i na to znalazła radę. Wystarczy pójść do adwokata - a on na wszystko poradzi. Weźmie się rozwód, a potem ślub regularny. To sprawa "gotówki" - ciocia pieniądze wyłoży, a masarz po ślubie zwróci.

Rycerz Niepokalanej 11/1948, grafika do artykułu: Ze wspomnień adwokata, s. 301

Tak stały sprawy, kiedy do mego gabinetu wkroczyła dziwna trójka: przystojna i srodze uróżowana młoda kobieta, zażywna jejmość w przekrzywionym na bakier kapeluszu, z wielkim piórem i tłusty jegomość z wielką ilością pierścieni na grubych palcach.

Towarzystwo zasiadło na fotelach i krzesłach. Zapadło milczenie.

Zapytałem, jaka sprawa sprowadza moich klientów. Młoda kobieta zarumieniła się, tłusty jegomość sapnął, natomiast głos zabrała "ciocia": że przyszli do "pana mecenasa", bo mąż jej Heli, to jest siostrzenicy, to nicpoń, zdradza ją, przychodzi do domu pijany i w ogóle... że ona nie może wytrzymać, że chce "odzyskać wolność", że jej narzeczony, pan Golonka pokryje wszelkie koszta rozwodu, że chcieliby "prędko"...

Znam się na ludziach i muszę przyznać, że kandydatka na rozwódkę nie zrobiła na mnie złego wrażenia. Twarz, mimo czerwonego "tynku" była uczciwa, tylko niezbyt mądra. Natomiast jej towarzysze wyglądali odpychająco.

- To pani chce uzyskać rozwód? - zapytałem. Skinęła głową.

- W takim razie, proszę państwa, musimy zostać z panią sami, bo to sprawa osobista. - Wskazałem im głową drzwi poczekalni. Miny się przeciągnęły. Z ociąganiem ciocia wraz z "narzeczonym" opuścili gabinet.

- Teraz możemy szczerze rozmawiać, proszę mi opowiedzieć o swoich kłopotach.

Jąkając się początkowo, z trudem zaczęła pani Hela swoją skargę przeciw niewiernemu mężowi. Wkrótce jednak weszła w rolę skrzywdzonej żony i popłynęła opowieść żałosna i długa, jak to tylko kobieta potrafi. Powtarzały się w niej zwroty, że Stefek jej nie kocha, że chodzi z tamtą, że nie dba już o żonę, że pije. Było w tym wiele narzekania, a mało faktów. Wkrótce też wyczułem, że cała sprawa, to nieporozumienie powstałe z zazdrości, chorobliwej wyobraźni i nerwów.

Nie zdradziłem się jednak z tym odkryciem, ale zadałem pytanie:

- Czy pani brała ślub w kościele?

- Tak - odpowiedziała, ale...

- O tym "ale" pomówimy potem. Czy pani pamięta, coście sobie z mężem oświadczyli przy ślubie?

- Nnie... ttak... trochę...

- To ja pani przypomnę - proszę to przeczytać głośno: (mam przygotowaną na ten cel odpowiednią książkę).

Naprawdę był to ciekawy widok. Z ociąganiem się, jąkając i po cichu, przyszła "rozwódka" czytała w moim gabinecie słowa przysięgi małżeńskiej:

- "Ja ...biorę sobie ciebie ("Stefana" - podpowiedziałem) za małżonka i ślubuję ci miłość, wiarę i uczciwość małżeńską, oraz to, że cię nie opuszczę..." zamilkła.

- No proszę - zachęcałem.

- "że cię nie opuszczę, aż do śmierci... Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Świętej Jedyny i wszyscy Święci."

- Po co... po co... pan mecenas kazał mi to czytać?

Zapadło milczenie.

- Bo jestem prawnikiem. Małżeństwo, to umowa. Musiałem pani przypomnieć jej treść. To co panią obowiązuje. b.r.zumiem, że pani jest katoliczką? I pani mąż...

- Tak jest.

Nie, takiej rozmowy pani Hela nie spodziewała się na pewno.

- Ale przecież on mię zdradza, krzywdzi, opuszcza... W głosie były łzy, lecz nieco mniej pewności niż uprzednio.

- Przypuśćmy, że tak jest, że panią skrzywdził. Ale pani jemu przysięgła miłość. A czy pani wie, co to jest miłość?

Podniosła na mnie zdziwione oczy, O tym nigdy nie myślała.

- Miłość... no to... miłość...

- Widzi pani, miłość chrześcijańska, którą pani przysięgała, to pragnienie i dążenie, żeby kochanej osobie było coraz lepiej. żeby była coraz lepsza i szczęśliwsza. A jeżeli jest nieszczęśliwa - to kochanej osobie musimy przywrócić szczęście.

- Tak, ale przecież to on...

- On, jeżeli rzeczywiście panią krzywdzi.... jest naprawdę nieszczęśliwym człowiekiem. Rozbija własną rodzinę, krzywdzi uczciwą żonę i dziecko. Jako katolik popełnia grzech śmiertelny. Toteż może kiedyś zdobyć w życiu na pół zwierzęce zadowolenie - szczęścia nigdy... To szczęście powinna mu pani przywrócić. Powrócić go rodzinie. Starać się o to całym życiem, ze wszystkich sił. To pani przysięgała. Tak postanowiła mądrość Boża. Chrystus powiedział: "Co Bóg złączył, człowiek niech się nie waży rozłączać".

- Kiedy życie z nim jest niemożliwe...

Ostatnie zdanie było wypowiedziane jeszcze z mniejszym przekonaniem niż poprzednie.

- Jeżeli tak jest, to katolik ma godne wyjście: może się zwrócić do sądu biskupa i uzyskać rozdział (separację) od stołu i łoża, to jest prawo osobnego zamieszkania i prawo do podziału majątku. Ale nowego małżeństwa zawierać mu nie wolno. Bo do końca winien się starać - o nawrócenie małżonka na dobrą drogę.

- A ja słyszałam, że można dostać rozwód w Kościele, tylko to kosztuje...

- Nie, oświadczyłem energicznie, rozwodu w Kościele nie ma. Czasem tylko, bardzo rzadko, kiedy małżeństwo zostało zawarte nieważnie - sąd Kościoła orzeka, że takie małżeństwo nie istnieje - orzeka nieważność małżeństwa. Dzieje się to wtedy, gdy którego z małżonków strachem lub przemocą przymuszono do zawarcia ślubu, gdy jedno z małżonków w czasie ślubu było umysłowo chore lub nieprzytomne, gdy przy udzielaniu ślubu nie dopełniono formalności istotnych przez prawo przepisanych, gdy małżonkowie są niezdolni do spełniania powinności małżeńskiej itp. Ale to są wyjątki...

Pani Hela poruszyła się niespokojnie...

- Wiem, co pani chciała powiedzieć - nie dopuściłem jej do głosu. - Tak, zdarzają się ludzie, którzy otrzymują wyrok sądu duchownego orzekający nieważność małżeństwa... przy pomocy oszustwa. Sprowadzają fałszywych świadków, składają fałszywe przysięgi, oszukują sąd duchowny i wyłudzają przychylny wyrok, orzekający, że ich małżeństwo było nieważne. Ale Bóg nie daje się oszukać. W obliczu Boga i sumienia, małżeństwo ich jest nadal ważne, czyn wstrętny, a jeżeli zawrą nowe małżeństwo, to jest ono przed Bogiem i sumieniem zwykłym cudzołóstwem. Toteż, gdyby sąd duchowny dowiedział się następnie o tym nadużyciu, niezwłocznie uchyliłby swój wyrok.

Rozmowa przeciągała się. Moja klientka czuła, że znalazła się w położeniu, z którego nie widziała wyjścia. Wreszcie odezwała się bez przekonania:

- Może jednak rozwód cywilny...

- Dla katolika rozwód cywilny może sprowadzić tylko skutki w stosunkach cywilnych

- to jest majątkowych i podobnych. Wyrok sądu cywilnego nie unieważnia przysięgi małżeńskiej i sakramentu. Katolik, który po rozwodzie cywilnym zawiera nowy związek, popełnia - w myśl nauki Chrystusa - dwużeństwo czyli bigamię. Przy spowiedzi nie uzyska rozgrzeszenia. Nie może przystąpić do Komunii św. i przyjąć Chrystusa, bo popełni świętokradztwo. Jest w stanie grzechu śmiertelnego. Zna pani jego skutki...

- Więc co robić...?

Tyle było bezradnej rozpaczy w słowach młodej żony, że zrobiło mi się jej żal.

- Widzi pani, gdyby mąż pani był człowiekiem występnym, to mógłbym tylko powiedzieć jedno - w tych wypadkach Bóg wymaga od żony takiego bohaterstwa i poświęcenia, jak od żołnierza na polu walki. Religia katolicka - to religia bohaterów. Ale mam nadzieję, że pani zaoszczędzi tak ciężkiego krzyża. Jakie są dowody, iż mąż panią skrzywdził naprawdę? Rozpatrzmy je po kolei.

W ciągu dziesięciu minut przekonaliśmy się oboje, że podejrzenia pani Heli były oparte na domysłach i wybujałej wyobraźni. Ze wstydem i ulgą przyznała, że dała się unieść zazdrości, niegodnej dobrej żony. że skrzywdziła lekkomyślnie najbliższego sobie, kochającego i kochanego człowieka. Tak, naprawienie krzywdy i odbudowanie gniazda rozbitego nie było łatwe. Ale wyjście jest tylko jedno - pani Hela musi sama naprawić zło, które uczyniła. I niech mi opowie o wyniku.

Opuściła gabinet pełna udręki i niepokoju, ale z ulgą w sercu, bo odnalazła właściwą drogę.

Nazajutrz rano wezwano mię do gabinetu. Para klientów koniecznie chciała mnie widzieć. Otworzyłem drzwi. Na środku pokoju stało niepewnie dwoje młodych ludzi - mężczyzna o twarzy zmęczonej i wybladłej, ale radośnie uśmiechnięty. Kobieta - tak, to była moja wczorajsza klientka. Ale jakże inna. Malowane plamy znikły z policzków i warg. Zarumieniona, szczęśliwa i zawstydzona wyglądała ślicznie.

- My, my panie mecenasie ze Stefanem tylko na chwilkę. Wracamy właśnie z kościoła po spowiedzi i Komunii św. I chcieliśmy bardzo, bardzo...

Wzruszenie nie pozwoliło jej dokończyć. Uścisnąłem mocno dłoń młodemu mężczyźnie.

- Niech wam, moje dzieci - Pan Bóg błogosławi...