Wolność a posłuszeństwo

Stevertson kiedyś powiedział, że człowiek karmi się nie tylko chlebem, ale także hasłami. Górnie brzmiące frazesy pędzą z szumem jak ekspres, unosząc tych, którzy są niezdolni do samodzielnego myślenia.

W dziedzinie religii nie ma frazesu bardziej przemawiającego do współczesnych niż powiedzenie: "Nowoczesny człowiek pragnie religii ducha, a nie autorytetu". Przed laty popularnym wyrazem tego frazesu było: "musimy się wyzwolić z niewoli Rzymu". Dzisiaj mówi się prościej: "Katolicy nie są wolni, gdyż wiąże ich prawo i autorytet".

Nasz Zbawiciel powiedział niegdyś, że Prawda nas wyswobodzi, a rozumiał przez to, że tylko dzięki posłuszeństwu najwyższemu prawu i autorytetowi stajemy się wolni.

Weźmy przykład z królestwa sztuki. Jeśliby artysta w gorączce "szerokich horyzontów", "szerokomyślności", opanowany pragnieniem wyzwolenia się spod wszelkich reguł, postanowił namalować żyrafę z krótkim karkiem, wkrótce przekonałby się, że w ogóle nie może namalować żyrafy. Jeśliby pragnąc gorączkowo wyrazić siebie przez nową sztukę, która nie słucha żadnych praw, zdecydował się namalować zebrę bez pasów, lamparta bez cętek, trójkąt z czterema bokami, niebawem przekonałby się, że w ogóle nie może namalować ani zebry, ani lamparta, ani trójkąta. Tylko przez posłuszeństwo prawu, autorytetowi i wewnętrznej naturze rzeczy stajemy się wolni.

Inny przykład z dziedziny techniki: Wyobraźmy sobie lokomotywę obdarzoną świadomością, mogącą czytać, myśleć i mówić. Przypuśćmy, że pewnego dnia zabrała ona razem z maszynistą jedną z tych "nowoczesnych" książek głoszących, że moralność polega na wyrażaniu swego ja, np. jakąś książkę Bertranda Russella, w której ów autor buntuje się przeciw posłuszeństwu tradycyjnym prawom moralnym i autorytetowi nauki chrześcijańskiej. I przypuśćmy, że lokomotywa swym jednym okiem cyklopa czyta strony nakreślone przez liberalnego myśliciela i że jego wykwintne sofizmaty tak dalece ją poruszyły, że aż gwiżdże sama do siebie:

- "Sir Bertrand ma rację! Cóż mogą wiedzieć o moich wewnętrznych impulsach inżynierowie, którzy mnie zaprojektowali i nałożyli mi swoje prawa? Dlaczegóż miałabym słuchać autorytetu inżyniera, który stale ogranicza ciśnienie pary we mnie do 50 kg na 1 cal kwadratowy, podczas kiedy ja czuję żywotną Freudowską potrzebę podniesienia ciśnienia do 75 kg. A dalej, czemuż miałabym poddawać się autorytetowi urzędników kolei, którzy 50 lat temu wyznaczyli trasę, po jakiej mam biec? Czemuż miałabym przebiegać zakręty, drogi proste i mosty tylko dlatego, że oni tak zadecydowali. Czyż mi nie wolno wybierać własnych kierunków i budować własnych dróg? Od tej chwili dam wyraz swemu ja!"

Otóż przypuśćmy, że lokomotywa dała wyraz swemu ja. Nauczyła się wtedy dwóch rzeczy.

Po pierwsze, kiedy odmówiła posłuszeństwa prawom o ciśnieniu pary, odkryła, że już dłużej nie może być maszyną parową, ponieważ przez podwyższenie ciśnienia ponad normę, rozerwała swe wnętrzności.

Po drugie, kiedy przestała trzymać się szyn, straciła możność poruszania się w ogóle. A skoro maszyna zeskoczyła z szyn i rozsadziła własne kotły, nie zraniła przez to inżyniera, który nakreślił trasę, lecz tylko siebie samą.

Tak samo gdy człowiek nie słucha praw Bożych i rozbija sobie o nie głowę, jak o wieczną skałę, tylko głowa człowieka cierpi, nie skała.

Jedynie przez posłuszeństwo prawom Chrystusa i Jego Kościoła stajemy się wolni, Wizja wielkiej skalistej wyspy pośrodku burzliwego i szalejącego morza dobrze mogłaby oddać położenie świata niegdyś a dziś. Można sobie wyobrazić, że przed załamaniem się jedności chrześcijańskiej, przed trzema wiekami, ta wyspa była otoczona wielkim kamiennym wałem, który rozładowywał wściekłość fal, niezdolnych go przełamać. Wewnątrz poza ochroną wału tysiące i tysiące dzieci Bożych bawiło się, śpiewało pieśni, radowało życiem, zupełnie niepomnych na wielkie, żarłoczne morze na zewnątrz.

Kiedy zaświtał dzień Fałszywej Wolności, zbliżyła się do wyspy grupa ludzi; zaczęli przemawiać do dzieci w następujący sposób:

- Dlaczegoście dopuścili, aby Kościół Katolicki otoczył was swymi prawami i dogmatami? Czyż nie wiecie, że on was wszystkich skrępował i pozbawił samodzielności myślenia, wolności i możliwości kierowania swoim losem? Rozwalcie wały, połamcie zagrodę, usuńcie przeszkody, zacznijcie żyć własnym życiem i nauczcie się wolności".

I dzieci rozwaliły wały. A wtedy opanował je strach i zbiły się w kupę pośrodku wyspy, bojąc się poruszyć, bojąc się bawić, śpiewać, tańczyć, bojąc się wesołości, bojąc się wpaść do morza, które nagle dostrzegły.

Jest rzeczą niezrozumiałą, jak może ktoś myśleć, że posłuszeństwo prawu i autorytetowi Kościoła czyni człowieka niewolnikiem. Przecież jest wprost przeciwnie. Posłuszeństwo wobec Kościoła stanowi prawdziwą, romantyczną przygodę...

Od dwudziestu wieków barka Piotrowa płynie po morzach i od dwudziestu wieków jej załoga poznaje nie tylko przygody i niebezpieczeństwa mórz, ale również bezpieczeństwo portu.

Czasami barka była jeno o włos od rozbicia się o skałę twierdzenia, że Chrystus był tylko człowiekiem, nie zaś Bogiem, czasami zaś nagłym zwrotem unikała zmiażdżenia o przeciwległą skałę twierdzenia, że Chrystus był tylko Bogiem, nie zaś człowiekiem. W pewnych chwilach już, już grzęzła na piaskach miałkiego humanizmu, głoszącego, że człowiek czyni wszystko, a Bóg nic. Innym razem równie zręczny ruch ocalił ją przed mielizną twierdzenia za mistykami Wschodu, że Bóg czyni wszystko a człowiek nic.

Gdyby tylko na przestrzeni dwudziestu wieków kierowania drogi ludzkiej ku Bogu popełniono małą omyłkę w nauce o grzechu pierworodnym, co za olbrzymie błędy wdarłyby się w ludzkie szczęście. Złe przetłumaczenie jednego słowa przed tysiącem lat mogło zmiażdżyć wszystkie posągi w Europie. Fałszywe posunięcie na Soborze Watykańskim mogło zubożyć rozum. Jedno poślizgnięcie się, a Kościół powstrzymałby wszelkie tańce, wyrzuciłby wszystkie choinki bożonarodzeniowe i potłukł wszystkie jajka wielkanocne.

Kościół jednak uniknął tych wszystkich wilczych dołów. Z rozpiętymi wysoko żaglami przecina wody morskie i spogląda w przód i wstecz. Za sobą widzi szczątki kadłubów tysiąca herezyj i ongiś modnych nowinek intelektualnych, rozbitych w drzazgi o skały czasu; widzi tysiące płycizn, na których mógł utknąć i tysiące rzek sentymentalizmu, w których mógł zatonąć. A tymczasem barka Piotrowa płynie na pełnym, spokojnym i jasnym morzu, wokół zaś niej rozlegają się okrzyki. Więc co chwilę zatrzymuje się, aby zabrać rozbitków z tonących tratw słabnącej wiary, a potem śpieszy naprzód. A przyszłość jej będzie równie pełna przygód, jak przeszłość. Choć zawsze w niebezpieczeństwie, zawsze go unika. Wciąż zagrożona, lecz zawsze zwycięska.

Przeznaczeniem barki jest wciąż na nowo przeżywać radosną przygodę unikania skrajności wśród burz i huraganów świata aż do dnia, kiedy stanie przy nadbrzeżu wieczności.

Gdy zaś dzieci wysiądą z Piotrowego statku, wtenczas zrozumieją, dlaczego okręt uniknął tylu pułapek i mamideł: Po prostu dlatego, że na rękach Piotra kierującego barką spoczywały niewidzialne, wieczne ręce Chrystusa, który steruje słońcem i księżycem i gwiazdami w ich biegu.