Uśmiechy i słowa

Czy przy obecnym stanie cywilizacji i kultury chcielibyśmy chodzić brudni, nieuczesani, w nieochędożnych ubraniach i czy chcielibyśmy patrzeć na niechlujstwo innych?

Czy zgodzilibyśmy się na to, by sobie tak obrzydzać i uprzykrzać życie?

A przecież godzimy się.

Lubimy brudzić blask porannego słońca i gasić radość życia, lubimy kalać pogodę ducha i czystość myśli.

Dlaczego jesteśmy tak źli i przewrotni? Czy wiemy o tym, czy zdajemy sobie sami sprawę?

Chyba nie.

Ale postawmy sprawę tak jasno, aby się nad nią wspólnie zastanowić.

Chodzi mianowicie o kulturę i obyczajność życia zbiorowego, o to, by tam, gdzie spotykają się przygodnie ludzie na kilka minut, czy nawet godzin, tam gdzie pokonać trzeba jakieś trudności, lub znieść niewygody - nie wybuchały kłótnie i swary, nie wywiązywała się brutalna walka, nie parskały żądła naszej złości, a przeciwnie, abyśmy potrafili opanować złośliwe, wcale niepotrzebne odruchy i uśmiechem zbagatelizować drobne trudności życia.

Bo takie właśnie drobne, lecz często liczne i dręczące trudności kurczą się i chowają w blasku uśmiechu, jak rogi ślimaka pod dotknięciem palca.

Czy tak jest istotnie? Czy stanie w "ogonku" zabierze choć trochę mniej cennego czasu, gdy będziemy się uśmiechać, zamiast kłócić?

A tak. Dlaczego? Bardzo proste. Czas stania nie skróci się oczywiście, tylko wyda się krótszy, bo mniej przykry, ale za to po powrocie do domu, radzi z załatwienia wreszcie niezbędnego sprawunku zabierzemy się chętnie i sprawnie do czekającej roboty.

Inaczej, gdy ktoś wraca poirytowany, skłócony z ludźmi, sobą i Bogiem, wytrącony z równowagi. Robota mu nie idzie, wszystko z rąk leci, nie pamięta co było najważniejsze, wreszcie rzuca wszystko, by przeżywać raz jeszcze we wzburzonej myśli obelgi i upokorzenia.

I co mu z tego, że dał upust swojemu temperamentowi, że dał się ponieść złości i komuś nawymyślał, kogoś wypchnął, albo mu dokuczył?

Co z tego, powtarzam, kiedy sam się zbrudził i pobrudził innych.

Myśli złe, myśli wrogie, kłótliwe, krzywdzące innych, myśli budzące najstraszliwszą namiętność człowieka - nienawiść, obsiada nie tylko jego, ale jak rój zakażonych, jadowitych much zjawią się wokół całej grupy ludzi, biorących udział w zajściu, albo będących jego świadkami i zniszczą spokój, zmącą czystość chwili, zwichną dobro hodowane przecież w każdej katolickiej duszy.

Niezmiernie ruchliwy, a ciasny świat współczesny wymaga ogromnego opanowania od człowieka, wielkiej wyrozumiałości wzajemnej i pogody. Pogoda tak znakomicie ułatwia znoszenie przykrości.

Ktoś komuś w ścisku dotkliwie przydeptał nogę. Aż mu gwiazdy stanęły w oczach. Widać je, zalśniły łzami bólu.

Przygryzł wargi. Ze wściekłości, czy żeby stłumić okrzyk?

Co zrobi? żachnie się, by tamtego zepchnąć uderzeniem łokcia w brzuch i lunie wyzwiskami, czy cofnie tylko gwałtownie nogę i gdy pierwszy ból minie, powie jeszcze skrzywiony: "Ale mi pan dogodził.

Awantura, bójka, bryzganie błotem cuchnących słów, które dosięgną najdalszych i niewinnych, czy przestraszone "przepraszam najmocniej, nie chciałem doprawdy, nie chciałem" i kiwnięcie głowy poszkodowanego, a na skrzywionych jeszcze ustach uśmiech: "O, że najmocniej to prawda, czuję to dobrze". I śmiech ogólny.

Czy mniej boli, czy więcej? Chyba jednak mniej z tym śmiechem. I nikt nie został zatruty złym słowem.

To nieprawda, przesada, że można zatruć słowem.

A jednak... Złe słowo, słyszane postronnie, jak żądło komara ukłuje i odleci, ale potem jątrzy długo i zakłóca czystość myśli skażonej.

Żądło komara czasem przynosi długą gorączkę, chorobę, śmierć nawet. Choroba nazywa się malaria. Osłabia i wyczerpuje organizm.

Złe słowo może też zakazić duszę.

Oto dwu pijanych rozwaliło się nieobyczajnie na ławkach kolejki. Wagonik przepełniony młodzieżą, jadącą do szkół. Chłopcy, dziewczęta. Pijani są atrakcją. Mówią głośno, niechlujnie, śmiesznie. Uwaga wszystkich skupia się na nich. Co chwila spluwają lepkim

cuchnącym wymysłem. Nawet nie w złości. Taki już ich pijacki język. Przechodzą wreszcie do bardzo intymnych wspomnień przeżytej nocy.

Chłopcy zaczynają spoglądać na siebie porozumiewawczo i poszturchiwać się, dziewczynki udają, że coś zobaczyły w oknie. Tu i ówdzie stłumione chichoty.

Kolejka zatrzymuje się na stacji. Młodzież wybiega na peron, pędzi do tramwajów.

Złe słowa odleciały, ale jad został. Na lekcjach wracają tamte koszmary alkoholowych rozkoszy. Gorączka młodzieńczej wyobraźni trawi podniecone zmysły.

Skrzywdzono was, zatruto. Jak trafić do tamtych ludzi, by im wytłumaczyć ile wyrządzili zła? Jak was obronić przed nimi? Gdy wytrzeźwieją, zrozumieją sami, ale zło już się stało.

Bodajby tylko nie powtórzyło się więcej.


Rycerz Niepokalanej 11/1948, zdjęcie pod artykułem: Uśmiechy i słowa, s. 311

Opis zdjęć powyżej: Niemal wszyscy mieszkańcy Tyńca k. Krakowa trudnią się wyrobem rękawiczek na drutach. Niektórzy doszli do takiej wprawy, że robią po pięć par dziennie